Grudzień 2006

Oto Pan Bóg przyjdzie...
Mateusz Godek

Dolnośląska Wigilia
Artur Adamski

Kościół wrocławski w stanie wojennym
Stanisław A. Bogaczewicz

Byłem tylko duszpasterzem
Z o. Ludwikiem Wiśniewskim OP rozmawia Krzysztof Kunert

"Przypatrzmy się powołaniu naszemu"
Abp Damian Zimoń

"Pójdźcie za mną, a uczynię was rybakami ludzi"
Abp Sławoj Leszek Głódź

Dać nadzieję rodzinom i młodzieży
Ks. Bartosz Barczyszyn

Aby zrzucili kajdany grzechu
Bożena Rojek

O jedność wspólnot
Marek Perzyński

Święto Patronalne Eucharystycznego Ruchu Młodych
Siostry Urszulanki SJK

Nigdy nie jest za późno, żeby zmienić swoje życie
Łucja Dobrowolska

Laur Radiowy
Magdalena Lewndowska




Strona główna

Archiwum

Byłem tylko duszpasterzem
Z o. Ludwikiem Wiśniewskim OP
rozmawia Krzysztof Kunert



W swojej działalności publicznej w PRL od początku zaangażował się Ojciec w środowiska opozycyjne względem władzy komunistycznej. Był współtwórcą Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela (ROPCiO), Komitetu Obrony Robotników (KOR), Ruchu Młodej Polski, Ruchu Obrony Rolników. Wraz z powstaniem Solidarności został jej kapelanem. Jak splotły się w osobie Ojca te dwa powołania – kapłana i działacza niepodległościowego?
Nigdy nie uważałem siebie, nie czułem się i nie byłem działaczem politycznym, opozycjonistą, czy tez działaczem niepodległościowym. To być może jest trudne do zrozumienia, ale mówię prawdę i proszę o uwierzenie mi. Byłem tylko duszpasterzem, który towarzyszy jako duszpasterz działaczom opozycyjnym i niepodległościowym. W moim duszpasterstwie nie inicjowało się żadnych politycznych działań, w moim duszpasterstwie nie rozprowadzano bezdebitowej literatury, w moim duszpasterstwie nie było politycznej działalności w ścisłym tego słowa znaczeniu. Ale w moim duszpasterstwie było miejsce dla wszystkich, także dla tych, którzy tworzyli opozycję. Powie ktoś, a przynależność do ROPCiO? Przecież należałeś do pierwszych sygnatariuszy tego Ruchu, a był to przecież ruch opozycyjny! Należałem, to prawda, ale znalazłem się tam właśnie jako ksiądz, a nie jako polityk. Zadaniem moim, tak rozumiałem swoją rolę w tym ruchu, było stać na straży podstawowych wartości, nie zaś planować działania polityczne.

W latach 70. był Ojciec duszpasterzem akademickim na Wybrzeżu. Z tego okresu pochodzą raporty gdańskiego SB charakteryzujące duszpasterzy Trójmiasta jako ludzi "bezkompromisowych w stosunkach z władzami świeckimi, wykształconych, wyrobionych towarzysko, posiadających szerokie znajomości wśród aktywu społeczno-gospodarczego". Czy czuł Ojciec na sobie zainteresowanie bezpieki swoją osobą, czy jako czołowy animator ruchu społecznego nie bał się konsekwencji, jakich doświadczył np. ksiądz Jerzy Popiełuszko?
Proszę nie przesadzać, nie byłem "czołowym animatorem ruchu społecznego". Prawdą jest, że przez wiele lat tzw. "bezpieka" była na moich plecach. Zachowywali się zresztą bardzo różnie, niekiedy po chamsku, niekiedy złośliwie, ale zdarzało się, że zachowywali się kulturalnie. Nie miałem obsesyjnego strachu, ale byłem gotowy na to, że zgniję w więzieniu, albo mnie zabiją. Ale oto żyję, jak dotąd.

Zdaniem bezpieki w działalności duszpasterstw nie chodziło "tylko o utrzymanie, względnie wychowanie młodzieży studenckiej w duchu religijnym, lecz również o pozyskanie tej młodzieży dla celów ideowo-politycznych Kościoła – i to z perspektywą objęcia przez tę młodzież w przyszłości odpowiedzialnych stanowisk w życiu politycznym, państwowym i gospodarczym". Czy rozumiał Ojciec wtedy, że spoczywa na nim odpowiedzialność za wychowanie młodych ludzi, którzy doprowadzą do odrodzenia wolnej Polski?
Jako duszpasterz akademicki miałem trzy priorytety. Pierwszy to reewangelizacja; drugi to przygotowanie do małżeństwa; trzeci zaś to przygotowanie do pełnienia i to profesjonalnego służby publicznej i politycznej. Był taki moment, kiedy powiedziałem sobie, że to już niedługo, "maluczko" do wolnej Polski. Było to gdzieś w początkach stanu wojennego. Pamiętam, że denerwowałem się, że studenci zamiast podjąć się rzetelnych studiów i przygotowywać się do tego, aby być fachowymi gospodarzami kraju, rozmieniają się na drobne w różnych akcjach mających uprzykrzyć życie "czerwonemu".

Do Wrocławia przybył Ojciec we wrześniu 1981 roku i został duszpasterzem DA "Dominik". W krótkim czasie DA stało się jednym z przyczółków opozycji niepodległościowej w naszym mieście. Na czym polegały formy walki z systemem komunistycznym oparte na idei nieużywania przemocy (non violence), której Ojciec był orędownikiem?
Znowu Pan mówi o duszpasterstwie jako "przyczółku opozycji"... A ja tego nie lubię. Proszę posłuchać. Po ogłoszeniu stanu wojennego miałem kilka rozmów z młodymi ludźmi, którzy mówili mniej więcej tak: trzeba coś zrobić, ażeby czerwoni zaczęli się bać. Nie ma rady, trzeba doprowadzić do egzekucji paru czołowych sprzedawczyków, inaczej będą robić z nami co zechcą. Trudno, ale oto nadeszła chwila, kiedy usprawiedliwione jest posłużenie się bronią. A ja mówiłem: nie wolno, nie tędy droga, to nie jest rozwiązanie. Broń Boże! Moje argumenty nie przemawiały, aż do pewnego momentu. Do tego mianowicie, kiedy mówiłem: nie możemy niczego zrobić, z powodu czego będzie się wstydził za nas TEN w WATYKNIE. On jest jedynym, kto nas weryfikuje wobec świata! Świat skłonny jest do patrzenia na nas jak na nieodpowiedzialnych wariatów, którzy gotowi są podpalić Europę! Dzięki Niemu traktuje nas świat poważnie. Nie możemy niczego takiego zrobić, z powodu czego On musiałby zamilknąć! Wtedy przegralibyśmy definitywnie. I muszę powiedzieć, że dopiero ten argument przemawiał. Oto dlaczego w okresie stanu wojennego tak szalałem i na wszystkie strony agitowałem za walką bez przemocy. Nie możemy przymknąć oczu na zło, mówiłem, powinniśmy walczyć, ale nie z bronią , która zabija życie. Walka bez przemocy, ale ofiarna i konsekwentna, jest skuteczna.

Organizowaliście wówczas we Wrocławiu między innymi tzw. Tygodnie Społeczne czy też spotkania z takimi ludźmi jak Władysław Bartoszewski, Stefan Kisielewski, Tadeusz Mazowiecki, Aleksander Hall. Jaki był stosunek władzy komunistycznej do tego typu działalności?
Jakoś "łykali" to wszystko. Trzeba dwie sprawy podnieść. Wszystkie "Tygodnie Społeczne" były pod protektoratem księdza kardynała Henryka Gulbinowicza. Zanosiłem mu szczegółowy program, a on akceptował. Zawsze akceptował, za co jestem mu ogromnie wdzięczny. A trzeba pamiętać, że kardynał w tamtych czasach miał już taką pozycję, że czerwoni musieli "łyknąć" to, pod czym widniał jego podpis. I drugi moment. Przyjeżdżali na nasze "Tygodnie" ludzie, którzy stanowili pierwszy garnitur polskiej inteligencji i byli szeroko znani w świecie. Ich obecność "czerwony" także musiał "łyknąć". Już wtedy, po kompromitacji ze stanem wojennym, nie można było bezkarnie traktować takich ludzi jak półkryminalistów.

Rzeczywistość po wprowadzeniu 13 grudnia 1981 r. stanu wojennego to wojsko, milicja na ulicach Wrocławia, masowe internowania działaczy opozycyjnych, ograniczenie prawa do swobodnego poruszania się, godzina milicyjna, odcięte telefony, kontrola korespondencji. Każdy z nas ma inny obraz tamtych wydarzeń. Pamietam jak jako małe dziecko machałem na ulicy otaczającym centrum Wrocławia czołgom. Jak Ojciec wspomina tamten czas?
Zbyt wiele wspomnień z okresu stanu wojennego ma każdy z nas, aby można w jednej migawce to ująć. Może powiem tylko jedno. To był straszny dzień! Natomiast wieczorem, jak każdego 13 był odprawiany w kościele św. Wojciecha tzw. różaniec pokutny – fatimski. Ja miałem kazanie. Pamiętam jaki był temat: "Pan Bóg jest wierny". Mówiłem, że skoro w ręce Pana Boga oddaliśmy dzieło Solidarności – i na Jasnej Górze i w katedrze wrocławskiej – to Pan Bóg, który jest wierny, nie pozwoli, aby to dobro zostało zniszczone.

W okresie stanu wojennego organizował Ojciec we Wrocławiu pomoc represjonowanym i ich rodzinom. Na czym ona polegała?
Moja rola, jeśli chodzi o pomoc internowanym i ich rodzinom, była niewielka. Złotymi zgłoskami zapisał się "Arcybiskupi Komitet". Tam, w Komitecie znaleźli się ludzie, którzy pracowali dzień i noc, i o których powinno się pamiętać.

Według danych Instytutu Pentor z grudnia 2005 r., nieco mniej niż połowa Polaków (46%) pamięta datę wprowadzenia stanu wojennego w Polsce, kolejne (16%) deklaruje, że pamięta tylko rok. Co trzeci Polak przyznaje, że nie pamięta nawet roku wprowadzenia stanu wojennego. Jakie zagrożenia dla przyszłych pokoleń pociąga za sobą nieznajomość historii własnego narodu?
I Pan dał się wciągnąć w to powszechne narzekanie? Że młodzi nic nie wiedzą, nie rozumieją, nie interesują się... Że zanika patriotyzm, szerzy się tumiwisizm! Że najaktywniejsi uciekają z kraju... Wcale nie jest tak źle, trzeba przestać jęczeć i zabrać się do roboty!

Dziękuję za rozmowę