Grudzień 2005

Pójdźmy i zobaczymy...!
Krzysztof Myszogląd

Trzy wymiary miłości
Kacper Radzki

Kościół greckokatolicki w Polsce
Rozmowa z bp. Włodzimierzem R. Juszczakiem

Uzależnienie od internetu
ks. Dariusz Sikorski SDS

Zapomniany Apostoł Śląska – bł. Herman Niemiec
Piotr Stefaniak

Światło w tunelu
Janina Demczenko

Chcemy nadal służyć chorym i starszym
Rozmowa z s. Albertą Groń

10-lecie śmierci ks. Aleksandra Zienkiewicza
Maria Lubieniecka

Nie muszą nas zabijać
Romuald Lazarowicz

"Komornik", czyli przypowieść o nawróconym grzeszniku
Barbara Lekarczyk-Cisek




Strona główna

Archiwum

Nie muszą nas zabijać
Romuald Lazarowicz



W poprzednim numerze "Nowego Życia" ukazał się artykuł ks. Rafała Kowalskiego "Zabijajcie bałwochwalców..." (z podtytułem "Czy wyznawcy islamu muszą zabijać"). Zabieram głos, bo wydaje mi się, że tekst ten jest w pewnej mierze groźny – uspokaja i usypia w sytuacji, gdy trzeba bić na alarm. Autor, co prawda, zauważa odmienne – u chrześcijan i muzułmanów – podejście do pojęć "dialog" i "tolerancja", ale jednocześnie przejawia optymizm mający wynikać z wysiłków zmierzających do wzajemnego zrozumienia.

Błędny jest, moim zdaniem, punkt wyjścia artykułu. Oto czytamy, że tekstów zawartych w Koranie nie można interpretować odrywając je od środowiska i czasu, w których powstawały. Zgoda na tę tezę, gdy chodzi o studium historyczno-religioznawcze. Jest to jednak zupełne nieporozumienie, gdy chcemy analizować krwawe wydarzenia ostatnich lat – przejaw zderzenia cywilizacji Zachodu i islamu. Rzecz bowiem nie w tym, co myślał i co chciał powiedzieć Mahomet, a w tym, jak interpretują jego słowa dzisiejsi muzułmanie. Wezwania do walki (nie alegorycznej, nie polegającej na ascezie i przezwyciężaniu samego siebie, ale rzeczywistej) z "niewiernymi" padają w każdy piątek w meczetach całego świata. Prawda, że nie we wszystkich, ale to słaba pociecha. Rozważanie znaczenia słowa "dżihad" to w tej sytuacji czysto intelektualna zabawa... Bojowe wezwania mułłów nie pozostają bez echa. W szaleńczych, samobójczych atakach zabijani są zupełnie przypadkowi niewinni ludzie. W Sudanie każdego dnia chrześcijanie są przez muzułmanów mordowani, rabowani, gwałceni lub sprzedawani na targach jako niewolnicy. W wielu krajach islamskich, również tych "cywilizowanych", już za samo posiadanie Biblii grozi kara śmierci. Dialog trwa...

Nie wiem, na czym w sumie polegać miałby ekumenizm chrześcijańsko-muzułmański. Efektywny dialog zakłada rezygnację z części początkowych założeń. Z czego, z którego z dogmatów gotowi są zrezygnować chrześcijanie? Wiadomo, że muzułmanie nie zrezygnują z niczego, ba, otwarcie buńczucznie zapowiadają, że w krótkim czasie nasz kontynent (a potem cały świat!) będzie islamski. Podstawą dialogu i tolerancji winien być też szacunek dla partnera, tyle że muzułmanie chrześcijanami gardzą. Korzystają z osiągnięć i techniki chrześcijańskiego świata, obracając je przeciwko niemu.

Autor pominął w swoim tekście kluczowy przez setki lat dla Europy podbój jej przez wojska Proroka. A przecież śmiertelne zwarcie sprzed wieków powinno być poważną przestrogą. Z jednej strony cała niemal Hiszpania zajęta była już przez mahometan, z drugiej – od wschodu – wlewały się bezlitosne, niepowstrzymane armie tureckie i tatarskie. Działo się to, podkreślam przy okazji, niezależnie od takiej czy innej interpretacji litery Koranu. U schyłku XVII wieku (a więc, licząc miarą historyczną, wcale nie tak dawno) wydawało się, że wszystko stracone. Europę uratowała wtedy koalicja pod wodzą króla Jana III Sobieskiego. Od tego momentu przez trzysta lat muzułmanie kolejno tracili swoje przyczółki na naszym kontynencie. Odwrócenie tendencji przyszło pod koniec XX wieku. Dziś nieco innymi metodami muzułmanie znowu zaczynają zalewać Europę. Ułatwia im to z jednej strony narastająca dechrystianizacja kontynentu, z drugiej zaś jego depopulacja (skutek malejącej liczby narodzin). Podczas gdy europejskie kościoły pustoszeją w zastraszającym tempie, zapełniają się coraz liczniejsze meczety. Rodzi się coraz mniej Europejczyków, a ich miejsce zajmują rzesze muzułmańskich przybyszy. Niezakorzenionych w naszej kulturze, historii, co gorsza – nastawionych wrogo do dziejowego spadku gospodarzy. Korzystają z przywilejów demokracji, którymi gardzą, ale bynajmniej nie przyjmują naszych obyczajów ani kultury. Tworzą rozrastające się wyspy, archipelagi na mapie kontynentu, coraz bardziej zmieniając jego środek ciężkości. Oni w zasadzie nie muszą nas zabijać, wystarczy, że trochę zaczekają, sami wymrzemy, a Europa będzie ich...

Gdy dzisiejsi Europejczycy boją się przyznać wyraźnie do swej chrześcijańskiej przeszłości, nowi "Europejczycy" zapowiadają jej islamską przyszłość. W mijającym roku, po raz pierwszy w historii, muzułmanów na świecie było więcej niż katolików i nie ma żadnej szansy, by nastąpiło tu odwrócenie proporcji.

Powiada się, że przyroda nie znosi próżni – jakież szanse ma europejska ideowa pustynia wobec islamskiego ciśnienia? Wielkie nadzieje pokładam w papieżu Benedykcie XVI, ale czy starczy mu czasu i sił? Ma do przełamania przede wszystkim nie tyle zmasowaną presję islamu, co samobójczą obojętność, miałkość dzisiejszego świata, nominalnie jeszcze chrześcijańskiego.