Grudzień 2000

U progu trzeciego tysiąclecia

Miłosierdzie nie tylko od święta

O zwyczajach Bożego Narodzenia

O koniach, które mówiły w Wigilię

Cuda w lipowym lesie

Niezwykły prezent

Wielkie serce

Czas radości i wdzięczności

Nie wiedzą?

Skarby z katedry

Geograficzne wigilie

W blasku wigilijnej świecy

Wystawa w kościele Św.Marcina

Wrocławskie pisma parafialne

Śladami Boga i człowieka

Więź wigilijna




Strona główna

Archiwum

Wielkie serce
Wspomnienia wychowanków o ks. Aleksandrze Zienkiewiczu - Wujku


Ks. Aleksander Zienkiewicz, zwany przez wszystkich swoich wychowanków, Wujkiem, odszedł od nas już pięć lat temu. Przez prowadzone przez niego wiele lat Duszpasterstwo Akademickie "Czwórka", przewinęło się tysiące studentów. Dzisiaj stanowią oni wielką rodzinę, którą łączy ten jeden, wspaniały człowiek. Wielu z nich przechowuje z niezwykłą starannością wspomnienia z czasów studenckich. W rodzinnych archiwach, prawie jak relikwie, zgromadzone są zapiski kazań, konferencji, rekolekcji, zdjęcia, nagrania głosu Wujka. Aby to wielkie bogactwo nie zostało zaprzepaszczone, czwórkowa rodzina w piątą rocznicę śmierci Wujka, postanowiła zorganizować, w dniach 18-19 listopada, sympozjum pt. "Ks. prałat Aleksander Zienkiewicz - kapłan i wychowawca". Materiały z tego sympozjum ukażą się na pewno drukiem, ale my już dzisiaj, na gorąco, chcemy przekazać naszym czytelnikom, choć garść wspomnień wychowanków ks. Zienkiewicza.

Teraz doceniam bardziej

Mówiąc o Księdzu Rektorze i jednocześnie wspominając minione lata, mógłbym pisać o pobożnym sprawowaniu przezeń Mszy św., do której jakże często służyłem, o wspólnych wyjazdach, o losie ofiarowywanych Mu praktycznych prezentów, które szybko zmieniały właściciela. Byłem świadkiem mnóstwa sympatycznych sytuacji anegdotycznych, które wiążą się z osobą Księdza Rektora. Nie wiem jak często zdarzało się Księdzu zakładać w przedziale pełnym ludzi zamiast rękawiczek... skarpetki - "Hmm, drogi, co powiesz, skarpetki, cooo?"

Pod "Czwórką" mieszkałem 9 lat. Zdarzenia nakładające się na siebie i gdy, jak teraz, muszę wypowiedzieć się zwięźle, czuję że z Księdzem Rektorem jest jak z Matką. Czy można krótko coś napisać o Matce? Można! Dlatego powiem tak: Któregoś roku, nie wiem już (...), czy z okazji imienin Księdza Rektora czy z okazji św. Mikołaja, ktoś namalował plakat, na którym byt tylko pionowy luk z guzików od sutanny, charakterystyczny gest wzniesionej ręki i duże serce.

Kto wie, czy dobroci Wujkowego serca nie doceniam bardziej teraz, niż kiedy byłem Jego uczniem i podopiecznym? Bo sam coraz głębiej zaczynam rozumieć, że nie nauka i wiedza - choć tak przecież potrzebne - są probierzami postępu i kształtowania stosunków międzyludzkich, ale głównie służba dobru. Tego przede wszystkim uczył mnie Ksiądz Rektor.

o. Józef P.

Zmaganie z naleśnikiem

Wujek - dusza "Czwórki " - starał się zawsze każdego zauważyć, skinąć mu głową, spojrzeć bystro znad okularów: "Tak, kochany, tak, dobrze żeś przyszedł" - i mocny uścisk ręki. Czuliśmy się potrzebni i ważni. Czuliśmy się dobrymi chrześcijanami. Potrafił i skarcić nas dla naszego dobra, aleśmy się go nic a nic nie bali... Ja, zwykle jąkająca się, przy Wujku nie jąkałam się tak bardzo i nie bolałam nad tym, co mówię. Z kolei wydawało mi się, że doskonale odbieram wypowiedzi Wujka. Jego język byt plastyczny, barwny, żywy. Nie obce mu było poczucie humoru. Do dziś pamiętam wykład na temat kultury życia codziennego, w którym było mowa o dramatycznym zmaganiu się z naleśnikiem...

Zosia T.

Zaczął sztafetę

Człowiek instytucja. Człowiek legenda. Zaryzykuję stwierdzenie, iż w naszym mieście nie ma człowieka, który by raz nie zetknął się z Nim. Do Wuja szło się ze wszystkimi sprawami: wypracowanie z języka polskiego... po matematykę. Historia, filozofia, etyka i sprawy intymne, osobiste, z którymi nie zawsze można sobie poradzić i Sprawy Ostateczne - te, które decydują o tym, że jesteśmy ludźmi - przynajmniej w naszym odczuciu, Jego uczniów... Z uśmiechem, głęboką troską czającą się w oczach i często z cierpieniem, jeżeli ktoś z nas "wyłożył się" na tzw. drodze życia. Ile sił i hartu i niezłomnej woli, by wszystkiemu podołać. Ile wyrzeczeń, bardzo osobistych, byle tylko być z umalowaną młodzieżą. Stałe spalanie się niczym ofiarny stos i niepokój..., że trzeba więcej, szybciej, lepiej, że w służbie Najwyższego nie ma miejsca na "przestoje ". "Służba" - pojecie wynikające z najszlachetniejszych pobudek. Miłość do Boga. Miłość do Polski, tej konkretnej, w której żyjemy - z jej troskami i niepokojami i miłość do każdego człowieka.

Mieliśmy dużo szczęścia w życiu, trafiając na Wuja. Jestem przekonany, że nigdy nie wypadniemy ze sztafety zainicjowanej przez Niego... Sztafety, która jest dążeniem do Tego, który jest Sensem i Celem naszego istnienia.

Janusz R.

Zastanów się

Pod koniec I roku, pamiętam jak dziś, Wujek zaproponował mi wyjazd do Stegny. Zaskoczenie i niespodzianka oraz, czy to może być? Marzyłem o tym, ale nie śmiałem prosić. Od tej chwili już naprawdę należałem do ludzi Stegny. Kto byt w Stegnie z Wujkiem, przeżył coś z raju. Słowa niezupełnie przekażą. W drodze powrotnej z Wybrzeża odkryłem przed Wujkiem swój sekret, myśl niedawno zrodzoną. Powiedział, abym jeszcze zaczekał. Po drugim roku (wtedy był Sopot) powtórnie zwierzyłem się z tego, co zamierzam zrobić. Znowu podobna odpowiedź.

Kończył się wrzesień. Niedługo miał się zacząć nowy rok akademicki, a ja w zawieszeniu. Co robić? Jest 16 września 1975 roku...Oto otrzymuję kartkę od Wujka. Powiadamia mnie, że zaplanowany wyjazd w Tatry na kilka dni kończących się wakacji akademickich jest aktualny. Wsiadam do pociągu, przyjeżdżam do Wrocławia, z drżeniem serca pukam do drzwi i słyszę tak bardzo charakterystyczne i miłe: proszę! Obawy, że nie zastanę Wujka pryskają. Wykładam sprawę i wprowadzam Wujka w niemałe zakłopotanie. Nie wie, co z tym fantem zrobić. Takie miałem wrażenie. "Zastanów się parę godzin " - mówi na koniec. "Potem zobaczymy ".

Idę więc do Ogrodu Botanicznego. Chodzę po dróżkach, to znowu siadam na ławce, znowu chodzę. A we mnie wojna o rozstrzygającą decyzję. Uciekam się do modlitwy. Proszę Niebo o światło. I bardzo boli mnie głowa. Wracam o oznaczonej godzinie i mówię, że raczej tak.

Poszliśmy więc do Seminarium. Wujek rozmawia w rektoracie z wicerektorem, ks. Tadeuszem Rybakiem, obecnym biskupem. Po pewnym czasie wychodzi, żegna się i szybko odchodzi. Zostaję sam z nieznanym księdzem, który oswoił mnie życzliwością, zadał parę pytań i zakończył rozmowę poleceniem, abym za dwa dni zjawił się z wymaganymi dokumentami.

I tak się zaczęło. Na pierwszej rozmowie z ojcem duchownym, kiedy dowiedział się, że jestem z DA, usłyszałem z jego ust: "O, takich już było wielu, ale żaden nie skończył". Myślę: alem sobie nawarzył piwa. Minęło wbrew temu proroctwu sześć lat i nie wyrzucili mnie. Raczej to ja sam kilka razy chciałem odchodzić. Kiedy byłem na III roku dołączył Jurek Witczak W następnym roku z radością witałem w murach Seminarium Józka Łoja (obecnie członek Zgromadzenia Zakonnego).

ks. Tadeusz R.

Uszy do góry

Był to rok... może raczej nie napiszę. Dzień był upalny (koniec sierpnia). Przyjechałam do Wrocławia, aby terminować w "szkółce". Prócz dobrych chęci i ciężkiej walizki nie miałam nic, tzn. ani dachu nad głową, ani pieniędzy, ani większych perspektyw w tym kierunku. Aha, miałam koleżankę, która zamieszkała pod "Czwórką". Tam też skierowałam swoje kroki po przyjeździe do Wrocławia, w celu przechowania walizki. Po załatwieniu tej formalności wybrałam się na poszukiwanie jakiegoś taniego lokum. O, święta naiwności! Znaleźć lokum we Wrocławiu! Nic też dziwnego, że zmordowana i zrozpaczona wróciłam pod "Czwórkę", aby zabrać swoją walizkę i wyjechać na "prowincję" szukać noclegu. W oczekiwaniu na koleżankę stałam na korytarzu pod ścianą (gazetek jeszcze wtedy nie było, a ściany były brudne i odrapane) i tępym wzrokiem patrzyłam przed siebie. Nawet nie zwróciłam uwagi na przechodzącego obok mnie księdza, ale on podszedł do mnie i zapytał, dlaczego jestem taka smutna i na kogo czekam. Wygląd miał świątobliwy, ale jego ubiór wskazywał, że pieniędzy to on nie ma, a w pałacu pewnie też nie mieszka. Ale odpowiedzieć coś wypadało, wszak to osoba duchowna, więc powiedziałam, co wiedziałam. Wówczas odezwał się tymi słowy: Kochana, uszy do góry. Coś poradzimy. Wprawdzie nie mamy pałacu, ale chwilowo możesz się zatrzymać pod "Czwórką", a jak Kuria wyrazi zgodę, to pomyślimy co dalej. Tak poznałam Wujka i tak stałam się mieszkanką "Czwórki ".

Maria Ch.

Pod "Czwórkę" za pokutę

W życiu nie ma przypadków. Z perspektywy czasu moje spotkanie z Wujkiem uważam za wielka łaskę, która mi Pan Bóg podarował.

Zamieszkałam na I roku studiów blisko kościoła św. Michała. Szukałam tam duszpasterstwa akademickiego, ale trzeba było pokonać tyle drzwi - nigdy nie trafiłam, a czas uciekał. Kiedyś weszłam pod "Czwórkę" był tam tłum ludzi, który został zaproszony do kościoła na prelekcję: "Obrzęd ślubu". Weszłam z nimi, chociaż wiedziałam, że nie był to temat dla mnie, bo wtedy myślałam o pracy na misjach.

Znów minęło parę tygodni, aż ja, "dziecko szczęścia", trafiam do spowiedzi do kapłana, którym Pan Bóg się posłużył Zadał mi za pokutę pójście pod "Czwórkę". By tę pokutę wypełnić poszłam zaraz następnego dnia wieczorem, przecież kapłan nie określił formy spotkania i trafiłam na Mszę św., którą sprawował Wujek. Było to moje pierwsze spotkanie z Nim. Kiedy Msza św. się kończyła, wiedziałam, że będę tutaj na nią przychodzić. Od tego dnia stała się ona moją codzienną modlitwą, codziennym spotkaniem z Jezusem.

Maryla O.

Wygrałaś konkurs

Byłam pierwszy raz pod "Czwórką ". Zauważyłam jakieś plakaty i pomyślałam sobie, że może w tej dziedzinie mogę się tutaj przydać, by się jakoś aktywnie włączyć. Zaoferowałam nieśmiało Wujkowi swoje skromne usługi w tym zakresie i od razu otrzymałam propozycję na wykonanie plakatu. Bardzo się starannie przyłożyłam się do tego, by dobrze wypadł.

Przynoszę gotowy do Wujka, rozkładam przed nim i słyszę: "Kochana, wygrałaś konkurs. Pierwsza nagroda". Nic nie wiedziałam o żadnym konkursie, byłam cała dumna... dopóki się nie zorientowałam, że mój plakat był jedyny. I tak naprawdę żadnego konkursu nie było...

Joanna M.