Listopad 2006

O liturgii chrześcijańskich pogrzebów
Abp Marian Gołębiewski

Niepodległość
Tomasz Serwatka

Udział rodziny w rozwoju społeczeństwa
Ks. Jan Krucina

Na krawędzi zgubnej ścieżki
Grażyna Ślęzak

Dolnośląskie cmentarze
Artur Adamski

Zapomniany osobowicki święty Jan z Nepomuka
Ryszard Troszczyński

Początki duszpasterstwa ojców karmelitów bosych we Wrocławiu
Ewa Sudlitz

Kwestia odpowiedzialności
Aldona Szarypo

Jesteśmy inni...
Ks. Rafał Kowalski

Odszedł nasz "Kruszyna"
Izabella Zamojska

Brama Zmartwychwstania
Joanna Pietrasiewicz

Jeszcze o karze śmierci
Leszek Wincenciak




Strona główna

Archiwum

Dolnośląskie cmentarze
Artur Adamski



To prawda, że ojczyzna to ziemia i groby. 60 lat temu miliony Polaków stanęły jednak przed koniecznością opuszczenia ziemi, kryjącej prochy wielu pokoleń przodków. A częścią nowego miejsca zamieszkania także okazały się być - między innymi – mogiły. Opuszczone tak, jak groby naszych ojców ze Stanisławowa czy Lwowa. Różny był ich los w czasach, gdy wspomnienie wojny było codziennym, ciągle żywym koszmarem. Czasem kojarzyły się z narodem, którego wojska przyniosły niewyobrażalne zbrodnie w masowej skali. A to utrudniało zachowanie szacunku nawet dla niektórych miejsc stanowiących nienaruszalne sacrum.

Zdarzało się też, że przez wiele miesięcy w tym samym domu mieszkali wysiedleni ze swego miasta lwowianie i żegnający się z heimatem breslauerzy. Doświadczenie takie owocowało czasem dostrzeżeniem podobieństw powojennego losu. Mogiły rodzin niemieckich Ślązaków, zbliżonych zażyłością z polskimi osadnikami, często przez długie lata pozostawały pod opieką. Ocalały też często groby tych, których potomkowie po 1945 roku Dolnego Śląska nie opuścili. A także, szczególnie na cmentarzach parafialnych, mogiły osób duchownych. Częściej jednak los starych cmentarzy był bardzo smutny. Zanim jednak sięgniemy pamięcią do związanych z nimi wydarzeń zaznaczyć trzeba, że nielogiczne i ahistoryczne jest przykładanie jakichkolwiek dzisiejszych miar do zniszczeń dokonanych w latach czterdziestych czy pięćdziesiątych. Boleśnie aktualny był przecież wówczas kontekst milionów ofiar hitlerowskiego ludobójstwa, Warszawy zamienionej w wypaloną pustynię i częściowo zrealizowanego Generalplan Ost, mającego doprowadzić do unicestwienia narodu polskiego. W obliczu formy i skali tych zbrodni przez szereg lat powszechny był pogląd odmawiający sąsiadom z zachodu prawa do posiadania własnej państwowości i, wbrew zasadom ortografii, przyjmował się zwyczaj pisania słowa "Niemiec" małą literą. Tak daleko posunięte wykluczenie całego narodu nie było bynajmniej pomysłem Polaków a miało swój wyraz w faktach takiego rodzaju, jak na przykład igrzyska olimpijskie. Społeczność międzynarodowa nie pozwoliła reprezentacji Niemiec uczestniczyć w londyńskiej olimpiadzie z 1948 roku. Niewiele brakowało, by podobnie potraktowano Niemcy także w roku 1952. Międzynarodowa anatema wciąż była aktualna, lecz zwyciężyła już amerykańska wizja powojennego ładu, właśnie Niemcom oddająca rolę uprzywilejowaną. Po długotrwałych sporach Międzynarodowy Komitet Olimpijski zdecydował, że na helsińskich igrzyskach niemiecka reprezentacja wystartuje tylko w niektórych konkurencjach i składała się będzie głównie z kobiet. Warto znać nastroje tych czasów, poddając ocenie skądinąd oczywiście niechlubną dla nas sprawę zniknięcia na Dolnym Śląsku wielu niemieckich cmentarzy.

W 1945 roku w granicach Wrocławia znajdowało się około czterdziestu czynnych miejsc pochówkowych. Niektóre z nich miały charakter nekropolii historycznych. Między ulicą Legnicką a Braniborską znajdował się cmentarz zasłużonych wrocławian, na którym wieczny spoczynek znaleźli między innymi burmistrzowie i architekci, wśród nich na przykład Karl Langhans, twórca wielu dolnośląskich świątyń i pałaców a także berlińskiej Bramy Brandenburskiej. Budzącą wstyd pamiątką po miejscu spoczynku wielu wybitnych obywateli miasta są dziś kamienie, od dziesięcioleci stanowiące elementy małej architektury osiedla Szczepin. W innej części miasta, na cmentarzu świętego Bernarda, spoczywał m.in. wielki pisarz – polonofil Karol Holtei. Nagrobki z tej nekropolii spotkać dziś możemy w murach wybiegów ogrodu zoologicznego oraz nabrzeżach zbiorników wodnych Parku Szczytnickiego. Nie przynosi to nam chwały, ale też nie jest to przejaw jakiejś naszej rodzimej, wyjątkowej znieczulicy. Polskie kamienie nagrobne i na wschodzie i na zachodzie spotykał jeszcze gorszy los.

W bardzo wielu punktach Wrocławia, idąc przez pełne bloków osiedle czy park – mijamy groby ukryte pod trawnikami, skwerami, drzewami. Starsi wrocławianie pamiętają, że mały park przy stacji Mikołajów to cmentarz, kryjący ofiary epidemii cholery, jaka wybuchła w 1831 roku. Kolejny znajdował się tuż obok – przy Placu Strzegomskim. Wielkim zespołem cmentarzy był dzisiejszy ciąg parków – od ulicy Wejherowskiej aż do Pilczyc. Kilka parafii katolickich miało swoje miejsca pochówkowe na południe od ulicy Kamiennej. Dziś tradycję tę kontynuuje tylko cmentarz parafii Świętego Maurycego, znajdujący się przy ulicy Działkowej.

Warto mieć świadomość, że o dawne miejsca spoczynku ocieramy się niemal każdego dnia. Do XVIII wieku cmentarz otaczał niemal każdą świątynię. Chodzimy więc po grobach idąc obok gmachu PDT, podążając przez plac Nankiera, udając się do kościoła Świetej Elżbiety, mijając farę Świętej Marii Magdaleny. Parkując samochód pod pocztą przy ulicy Krasińskiego wysiadamy najprawdopodobniej w miejscu jednego z średniowiecznych cmentarzy. Kilka innych "przejeżdżamy", jeśli zdarzy nam się podróżować Aleją Armii Krajowej między Borowską i Ślężną, mknąc południową jezdnią ulicy Legnickiej w miejscu, gdzie dochodzi do niej ulica Dobra czy tam, gdzie ulica Zachodnia zbiega się z ulicą Szczepińską. Wrocław nie jest tu jakimkolwiek wyjątkiem. Podobnie jest w każdym mieście o dłuższej historii. Dla przykładu Warszawa, mimo iż przeszłość ma krótszą, w znacznie większym stopniu stanowi wielki, zabudowany cmentarz. Zdołano ekshumować tylko część z dziesiątków tysięcy ciał pochowanych w czasie Powstania z roku 1944. W pierwszych tygodniach sierpnia tego roku hitlerowcy wymordowali ogromną część mieszkańców Mokotowa i Woli. Zwłoki palono na stosach. Popioły tysięcy zabitych to dziś część gruntu na wielkich połaciach stolicy. I dość podobnie jest we Wrocławiu. Tajemnicą poliszynela jest to, że ekshumacje żołnierzy poległych w czasie walk na ulicach Festung Breslau, często dokonywane były bardzo niedbale. Wielokrotnie, przy okazji różnego rodzaju prac ziemnych, natrafia się na wojenne groby.

Zupełnie nieuzasadnione są opinie, według których los wrocławskich cmentarzy żydowskich może służyć za przykład potwierdzający tezę o rzekomym polskim antysemityzmie. W rzeczywistości żydowskie nekropolie na Dolnym Śląsku przetrwały w stanie nieporównanie lepszym, niż katolickie czy ewangelickie. Z trzech wrocławskich – zniknęła tylko jedna, która znajdowała się przy ulicy Gwarnej i, jak większa część okolicy, została sponiewierana w czasie wojny. Cmentarz przy ulicy Ślężnej w czasach PRL-u traktowany był haniebnie. Niszczyli go wandale indywidualni i zorganizowani. Tymi drugimi byli komunistyczni notable, mocą decyzji których podjęto eksploatację kamienia z nagrobków a także, krótko przed wpisaniem obiektu na listę zabytków, wysadzono w powietrze dom pogrzebowy. Spustoszenia dokonała też ekipa filmowa – tu właśnie nagrywająca jeden z odcinków serialu Czterej pancerni i pies. Szczęśliwie jednak te niszczycielskie zapędy udało się powstrzymać i miejsce spoczynku wielu wrocławskich Żydów jest dziś najwspanialszą nekropolią nadodrzańskiej stolicy.

Na dolnośląskich cmentarzach znaleźć można było unikatowe dzieła sztuki sepulkralnej. Nieporozumieniem jest jednak zestawianie ich z pomnikami Powązek, Rossy czy Łyczakowa. Artystyczna klasa polskich nekropolii była nie do porównania z większością dziewiętnastowiecznych cmentarzy Europy. W czasach niewoli nasi najwybitniejsi rzeźbiarze nie mieli szansy wykonywania zleceń publicznych, na przykład pomników. Rzeźbą nagrobną zajmowali się więc często nie rzemieślnicy czy kamieniarze, jak to miało miejsce w krajach niepodległych, lecz najwybitniejsi mistrzowie dłuta. We Wrocławiu zdarzało się to znacznie rzadziej, niż w Warszawie czy Krakowie. Sztuka sepulkralna dolnośląskich nekropolii miała swą klasę, ale w wyjątkowych tylko wypadkach dałaby się zestawić z rzeźbami Cypriana Godebskiego, Piotra Kozakiewicza, Stefana Jarzymowskiego czy innych mistrzów, których dzieła pozostawiliśmy na Kresach. Niemniej jednak szkoda wielka, że dawne groby i stojące na nich kamienie, w większości bezpowrotnie zniknęły. Akcję "zacierania śladów niemczyzny" do pewnego stopnia można zrozumieć zważywszy, że dokonywana była przez tych, którym niemczyzna kojarzyła się ze zniszczeniem i śmiercią bliskich. Wraz z tym "zacieraniem" wymazano jednak i wiele śladów polskości. Wielka część dawnych mieszkańców naszego regionu miała bowiem polskie korzenie i często bardzo wyraźnie świadczyło o tym brzmienie wielu nazwisk. Na Osobowicach stoją do dziś żeliwne krzyże śląskich pułków z pierwszej wojny światowej. Większość widniejących na nich nazwisk wcale nie kojarzy się z językiem niemieckim.

Od kilkunastu lat bardzo korzystnie zmienia się klimat wokół nawet najbardziej "jednoznacznie niemieckich" cmentarzy i grobów. Oby nie popsuli go podpalacze mostów polsko–niemieckiego pojednania, w rodzaju Rudiego Pavelki czy Eriki Steinbach. Na przekór wywoływanym przez takie postacie emocjom – odbudowywane są na Dolnym Śląsku te z cmentarnych pamiątek, które mają jeszcze szanse jakiejś rekonstrukcji. Często inicjatywy tego rodzaju są wynikiem spontanicznych, nieformalnych inicjatyw. W Obornikach Śląskich sąsiaduje ze zniszczonym cmentarzem dom artystów malarzy – Jolanty i Zdzisława Nitków. Pani Jola od początków swojego zamieszkiwania w pobliżu starych grobów stara się żyć ze zmarłymi w zgodzie. Choć niektórzy w okolicy utrzymują, że nad grobami widywano przerażające zjawy – żyjąca tuż obok rodzina jest pełna całkowitego spokoju. Utrzymujemy dobre stosunki z cmentarnym sąsiedztwem. Nie wiążemy z nim żadnych obaw, bo regularnie odmawiamy modlitwę w intencji spoczywających tu zmarłych – powiedziała kiedyś malarka, podpisująca swe obrazy: Jolanta Nikt. Stary obornicki cmentarz nie odzyska już swego dawnego kształtu, ale kilka lat temu stanął na nim pomnik, poświęcony spoczywającym na nim ludziom. Podobne postawiono na wielu już dawnych miejscach pochówku. We Wrocławiu powstaje też lapidarium, złożone z dawnych nagrobnych płyt, które w różnych miejscach doczekały dzisiejszych czasów. Jakaś część cmentarnego wątku wrocławskich dziejów zostanie więc odtworzona i ocaleje...

Żyjemy pośród grobów. Walec dziejowych katastrof sprawiał często, że przestrzeń sakralna na trwałe przemieszała się z codziennym "profanum". Uporządkowanie, rozdzielenie tych dwóch światów często nie jest już wykonalne. A może to właśnie tak ma być? Może wynikać ma stąd dla nas wniosek, że świat zmarłych wcale nie jest tak odległy od naszego? I jeśli, chcąc nie chcąc, codziennie ocieramy się o ukryte pod glebą prochy, zatarte mogiły – powinno nam to przypominać o tym, że wśród żywych jesteśmy tylko tymczasowo. I że wszystko, co na tym świecie posiadamy, jest tylko rodzajem ograniczonej w czasie dzierżawy?