Listopad 2000


Słuźyć Kościołowi

Człowiek musi być sługą Prawdy

Kim była św.Elźbieta Węgierska?

Najwaźniejsze spotkanie

Siostra Śmierć

15 lat parafialnego pośrednictwa

Podzielić się domem

Wiara, która daje nadzieję

Pokarm na kaźdy dzień

Samotność ukryta

Mój przyjacielu...

Poczet prymasów

O Bogu - z pasją

Spieszmy się



Strona główna

Archiwum

Mój przyjacielu...

Księdza Jana Tracza poznałem w górach. Było to w sierpniową niedzielę 1993 roku w pobliżu Zakopanego — na szosie koło Polany Rogoźniczańskiej, gdzie jest baza Klubu Wysokogórskiego. Wysiadał właśnie z okazyjnej ciężarówki i usiłował zbagatelizować problem rozdartych dżinsów — zaczepił o gwóźdź sterczący z boku samochodu. Po chwili na polanie odprawił Mszę św. Za ołtarz służył biwakowy stół z nieheblowanych desek, ministranci ubrani jak się dało — dżinsy, buty górskie, fryzury jaskiniowe.

Drugie spotkanie nastąpiło w Stolcu nieopodal Kłodzka. Tym razem w sobotni wieczór, u wejścia do jaskini. Następnego dnia, w niedzielę miało być penetrowanie, więc ksiądz w sobotę o zmierzchu odprawił liturgię. Ołtarzem były dwa głazy ustawione jeden na drugim, zamiast świec lampy karbidowe ze speleologicznych kasków, zamiast kościelnego sklepienie niebieskie z prawdziwymi gwiazdami, które gdzieś tam wysoko przypominały o nieskończoności i wieczności. Kilkoro uczestników biwaku przystąpiło do komunii. Wśród nich był Jurek, który jeszcze dwa lata wcześniej w szkole nie uczęszczał na religię.

Po Mszy św. było ognisko i opowieści o tym, jak ksiądz z profesorem Kaziem Buchmanem rozklekotanym dwudziestoletnim trabantem wędrowali po Turcji lub przemierzali Norwegię jadąc na Nord Cape blisko Koła Podbiegunowego.

Następne spotkanie z księdzem Janem odbyło się w innej scenerii, w salce katechetycznej kościoła św. Rodziny na „speleologicznym opłatku”. Grupa młodzieży z XI Liceum Ogólnokształcącego, gdzie ksiądz katechizował, i z Technikum Kolejowego w świątecznym bożonarodzeniowym nastroju życzyła sobie nawzajem dalekich i udanych wędrówek po ziemi i pod ziemią.

Piszę dużo o górskich spotkaniach i zdarzeniach, bo ksiądz Jan jest człowiekiem rozmiłowanym — jak widać — czynnie w górach. Pewnie dlatego, w uznaniu jego pasji, został mianowany proboszczem w Długopolu, za Bystrzycą Kłodzką Okazało się, że są tam piękne skałki do wspinaczki, więc wkrótce kancelaria parafialna i cała plebania zamieniła się w zagracony młodzieżowy biwak.

Podczas rozmowy dowiedziałem się, ze Gospodarz pisze również wiersze, więc poprosiłem o dedykację na oferowanym mi wspaniałomyślnie tomiku pt. Mój przyjacielu. Po chwili namysłu napisał ...przyjacielowi z górskich szlaków. Poczułem się podwójnie dumny — trzymałem dowód przyjaźni poety i trapera.

To uczucie rychło ustąpiło miejsca innemu, kiedy przeczytałem tytułowy wiersz pt. Mój przyjacielu. Są to słowa Chrystusa skierowane do człowieka Dlaczego / Mój przyjacielu / Ciągle przybijasz Mnie / Do krzyża /.../ Zamykasz Mnie /Tylko we wnętrzu / Z betonu i stali /.../ Nie pragnę / Ciągle wisieć / Samotnie / W pustym miejscu / Chcę być / W tobie i z tobą / Mój przyjacielu.

A więc mój Bóg nie chce być tylko Gospodarzem kościoła odwiedzanym od święta, nie chce być więźniem w (nieraz luksusowej) architektonicznie pięknej klatce. Nie chce, żeby Jego wizerunek i krzyż — znak ofiary w imię miłości i przyjaźni, znak — często o artystycznie niezwykłych kształtach — był tylko jeszcze jedną ozdobą lub antykwarycznie niezwykłą atrakcją. Chce odwzajemnienia, chce być potrzebny na co dzień, w codziennych sprawach, bo potrzeba bycia ze sobą jest przecież istotą miłości i przyjaźni. O tym wszyscy marzymy, te słowa mają wartość absolutną. Zobojętnienie i odrzucenie przyjaźni to zdrada. Otrzymany tomik wierszy nabrał dla mnie podwójnego znaczenia, podwójnego znaku zapytania Czy zasługuję na miano przyjaciela, przyjaciela człowieka i Boga? Czytając w drodze powrotnej wiersze Księdza Jana czułem się zaniepokojony.

Ksiądz Jan Tracz jest człowiekiem gór. Posłany został z misją duszpasterską w umiłowane góry— Ten motyw, gór i przyrody, jest często tematem zamieszczonych w tomiku wierszy: „...spójrz na słoneczniki”, Ty, który mówisz / Znam góry / Powiedz mi / Czy je rozumiesz?; ...w jeziorze” / Mówi twój Bóg. W jednym tylko z wierszy jest liryczna, bezpośrednia deklaracja — Góry moje kochane... Ale to wyznanie świadczy, że góry nie są tylko poetyckim ozdobnikiem, motywem znanym z landszaftów— Życie autora zrosło się mocno rzeczywiście z górami. On je zna, nie tylko zewnętrznie, zna ich istotę. Góry i przyroda to to kontakt łączący człowieka z Bogiem — Wnętrze góry jest jak nauczyciel / Pokaże ci dorastanie do piękna. Dlatego w wierszach Jana Tracza nie ma tanich zachwytów, lecz właśnie sprzeciw wobec nich, przeciwstawianie się stereotypom myślowym i religijnym. Tak samo, jak bunt w tytułowym wierszu wobec ograniczenia naszej wiary, a raczej postawy religijnej (naszej religijności?) do powieszenia krzyża lub świętego obrazka w przedpokoju i raz od święta „pójścia do kościoła”, choć nie zawsze „na mszę”.

Trzeba tu przytoczyć fragmenty jeszcze jednego wiersza, Taki bliski, prawie ostatniego, więc jakby spinającego klamrą poprzednie, zawierającego końcowy wniosek z przygody zwanej życiem: Boże tak daleki.../ Jesteś tak blisko.../ W napotkanym człowieku.../ A ja / Szukałem Cię tak daleko / Nie wiedząc / że jesteś tak blisko. Czytając te słowa z lekkim niepokojem pomyślałem — Czy Księdzowe podróże i poezja nie były tylko chwilową, minioną przygodą, etapem w poszukiwaniu nieskończoności? Czy nie ugrzęźnie teraz w codzienności? Mam nadzieję, że nie, skoro po pierwszym tomiku (Mój przyjacielu,) Wydawnictwo Kłodzkie 1996) wydał następny (Brzozowa madonna), Wydawnictwo Krakowskie 1997, a w przygotowaniu do druku są Kominkowe zadumy.

Czym są wiersze księdza Jana? Bóg jest w nich zawsze obecny, są to więc wiersze kapłańskie. Każde z tych kilkunastu lub kilkudziesięciu słów to jakby przedłużenie modlitwy prowadzonej przy ołtarzu, to refleksje wywołane tekstami liturgicznymi. Nie są to jednak wiersze „księżowskie”. Autora nie nurtuje problem bycia księdzem, nie penetruje swoich stanów psychicznych. Wie, że jest księdzem, to znaczy przewodnikiem, łącznikiem między człowiekiem a Bogiem. Poezja, to dla Księdza Jana kontynuacja misji duszpasterskiej, dopełnienie kapłaństwa. W wierszach, w tych wieczornych rozmowach sam z sobą dopowiada to, czego nie zdążył powiedzieć w kościele lub sobie później coś przypomniał, lub uświadomił, a może coś, czego nie zdążył powiedzieć w rozmowie z rozczochranym chłopakiem lub nie ogolonym rolnikiem, który raz do roku przyszedł porządkować swoje sumienie. A może coś, co należałoby powiedzieć stroskanej matce lub bez powodu smutnej dziewczynie czy też rozkrzyczanej klasie. A może to zapis myśli do jutrzejszego lub pojutrzejszego kazania.

Tak więc wiersze księdza Jana Tracza są księżowskie w tym sensie, jak całe życie księdza jest kapłaństwem, nie kończy się zdjęciem ornatu i odwieszeniem stuły, zamknięciem drzwi wiejskiego kościoła. Kapłanem jest się przy ołtarzu, w konfesjonale i w wieczornych samotnych rozmyślaniach.

Wiersze tak zwane wolne, nie mają znaków przestankowych, nie są też podzielone na strofy— Sądzę, że nie jest to tylko wynik mody i współczesnej maniery.— Utrudnia to wprawdzie czytanie, ale jest to zabieg celowy, świadomy. Brak kropek, rozbicie zdań na krótkie wersy, łamanie zdawałoby się normalnego toku wypowiedzi zmusza do zastanowienia się nad sensem słów, to tak, jakby w rozmowie ktoś mówił powoli, szukając słów odpowiednich. To nie są wypowiedzi gotowe, to nie są szablonowe formuły zdaniowe, do jakich jesteśmy przyzwyczajeni, jakimi posługujemy się na co dzień. Bo też i myśli nie są banalne, to nie jest odpowiedź na pytanie „Ile mieć?”, lecz – „Jak być?”.



Jan Jóźków