Wrzesień 2007 Krzyż w dziejach chrześcijaństwa Ks. Krzysztof J. Kanton Nowe czasy wołają o świętych nauczycieli Ks. Eugeniusz Jankiewicz Tamten wrzesień Tomasz Serwatka Zmarł Jean-Marie Aron Lustiger – Kardynał, Żyd i syn imigrantów O. Kazimierz F. Papciak sscc Tworzenie pustki Tomasz Kwaśniewski Ks. Stanisław Papczyński Ks. Jerzy Mrówczyński CR Młodzieżowa konspiracja lat osiemdziesiątych Artur Adamski Krótka historia długiej przyjaźni Roman Duda Zza Odry na Jasną Górę Ks. Adam Ryszard Prokop Towarzyszyć młodzieży we wzrastaniu Fragmenty Listu Pasterskiego Episkopatu Polski Praca – dobrodziejstwo czy może przekleństwo? Małgorzata Śledź Strona główna Archiwum |
Tworzenie pustki Jedna z najbardziej kontrowersyjnych postaci współczesnej kultury, francuski działacz i teoretyk, Guy Debord, tak pisał o współczesnej cywilizacji europejskiej: spektakl jawi się jako niedostępna i niepodważalna faktyczność. Jego przesłanie brzmi: co ukazuje się, jest dobre; co jest dobre, ukazuje się. Jest to myśl, która w doskonale zwięzły sposób ujmuje nasilającą się współcześnie tendencję do działań spektakularnych choć pozbawionych istotnej treści. Dostrzegamy takie zachowania zwłaszcza w mediach, które często wybierają wydarzenia przedstawiane społeczeństwu nie ze względu na ich wagę, lecz kierując się ich niezwykłością i oglądalnością. Taka postawa środków masowego przekazu, choć nie zawsze przynosi korzyść odbiorcom, jest jednak zrozumiała – prasa, radio czy telewizja, pomimo swego kontaktu z codziennością, w części pozostają jednak przynależne do sfery kultury, rządzącej się swoimi prawami i wyżej ceniącej dramatyzm niż skuteczność. Co jednak powiedzieć, gdy przedkładanie efektowności nad efektywność staje się domeną polityki, która powinna skupiać się na rozwiązywaniu konkretnych problemów w sposób satysfakcjonujący obywateli, a nie na kreowaniu i reklamowaniu wizerunków partii i osób? Pokusiłem się o ten wstęp nie bez przyczyny, wyjaśnia on bowiem pewne działania polityków, które bez takiej argumentacji byłyby całkiem pozbawione uzasadnienia. Mam na myśli chociażby listę lektur zaproponowaną przez Ministerstwo Edukacji Narodowej i szczęśliwie odrzuconą następnie przez rząd. Przypomnę jedynie, że urzędnicy chcieli pozbawić kanon lektur szkolnych między innymi dzieł Gombrowicza, Witkacego, Franza Kafki, Josepha Conrada i Goethego. Dodajmy do tego jeszcze skasowanie „Zbrodni i kary” Dostojewskiego i otrzymamy spis książek grzeczny jak uczniowski mundurek. Człowiek o pewnej świadomości zdaje sobie sprawę z tego, że wiedza, którą zdobywa w szkole, nie zawsze musi być w stu procentach prawdziwa. Istotą szkoły jest bowiem nie to, że nauczyciele znają od podszewki mechanizmy rządzące wszechświatem lecz to, że podaje ona pewien zespół twierdzeń na tyle uzasadniony, że człowiek w młodym wieku tylko w wyjątkowo rzadkich przypadkach jest w stanie się mu przeciwstawić. Taki system edukacji zapewnia uczniom pewną spójną bazę intelektualną i światopoglądową, na której mogą oni wznosić bardziej zaawansowane konstrukcje myślowe. Ma on jednak również tę wadę, że jest dość sztywny i często uznaje tylko jedno spojrzenie na dane zagadnienie, tak, jak jedno jest rozwiązanie zadania i jedna poprawna odpowiedź na pytanie. Na szczęście dla młodych ludzi istnieje jeszcze taki przedmiot jak język polski, który jest swoistym wentylem bezpieczeństwa szkolnej edukacji. To właśnie na lekcjach polskiego, poza oczywistą nauką języka, uczniowie zapoznają się z całym bogactwem ludzkich sposobów na życie – poznają ludzi łagodnych, uczciwych, porywczych, okrutnych, świętych i żyjących wbrew wszelkim współczesnym zasadom moralnym. I co najważniejsze, nikt nie nakazuje im sympatii czy potępienia jakiegoś bohatera literackiego. Mają swobodę w ocenie fikcyjnych postaci, co pomoże im w przyszłości oceniać prawdziwych ludzi. Zwróćmy też uwagę, że bohaterowie „Lorda Jima”, „Transatlantyku”, „Procesu” i innych lektur, które miały zostać z kanonu usunięte, są ludźmi słabymi, pełnymi sprzeczności i trudnymi w jednoznacznej ocenie. Wiadomo, że szkoła powinna dawać jasne wzorce, ale jeśli ma uczyć myślenia, a nie jedynie powtarzania regułek, to musi się w niej znaleźć miejsce dla pisarzy, którzy właśnie o to myślenie z czytelnikami walczą. Gombrowicz, Herling-Grudziński czy Kafka są tak ważni dla dorastającej młodzieży, ponieważ mieli odwagę wątpić, pytać i myśleć samodzielnie. Czy próba wyrzucenia ich z kanonu lektur miała za zadanie pozbawić przyszłe pokolenia Polaków tych umiejętności? Ponieważ nie lubię wysuwać takich podejrzeń i jednak z mniejszą nieufnością spoglądam w przyszłość, wolę sobie powiedzieć, że propozycja MEN była po prostu nieprzemyślana. Skłaniam się do tego tym bardziej, że gdyby powiązać ten fakt z pomysłem lekcji wychowania patriotycznego, to gotów byłbym pomyśleć, że nasze szkoły, zamiast wypuszczać w świat inteligentnych młodych ludzi, będą tworzyć młody elektorat. Dlatego wolę wrócić do początku swych rozważań i ująć je w szerszym kontekście. Otóż lista lektur jest przykładem zjawiska bardzo negatywnego i dotyczącego nie jakiejś konkretnej partii politycznej czy osoby, lecz pojawiającego się coraz częściej w całej sferze kultury „telewizyjnej” – mam na myśli wykonywanie pewnych działań, mnożenie instytucji, programów bez racjonalnych podstaw, bez uzasadnienia. Innymi słowy dbanie o spektakularność własnych poczynań, bez troski o ich skutki. Tworzenie efektownej pustki. Oczywiście uzasadnieniem takiego postępowania jest zawsze własny interes ekonomiczny. O ile jednak w działalności kulturalnej na pewnym poziomie, jak śpiewa Grzegorz Turnau, nie dzieje się nic i jest to normalne, pod warunkiem, że owo „nic” jest przemyślane i skłania odbiorcę do zastanowienia, to w działalności publicznej wskazane byłoby takie działanie, które jednak przynosi społeczeństwu jakieś korzyści, a przynajmniej nie szkodzi. Najlepiej bowiem mają się Polacy wtedy, gdy zostawi się ich w spokoju. I dotyczy to chyba również naszych nieżyjących pisarzy. |