Wakacje 2005

Modlitwa o beatyfikację Jana Pawła II
Redakcja

Pokój między narodami jest możliwy
List biskupów ukraińskich i polskich

Jubileusze Księdza Kardynała
K. M.

Niech Cię Bóg strzeże i zachowuje
ks. abp Marian Gołębiewski

Reminiscencje kongresowe
Z ks. kard. Henrykiem Gulbinowiczem rozmawia Janusz Dariusz Telejko

"Giovanni Paolo – santo subito!"
Krzysztof Bramorski

Wszysko mogę w Tym, który mnie umacnia
Z ks. Janem Kwasikiem rozmawia Józef Ambroszko

Nowi polscy błogosławieni: ks. Bronisław Markiewicz
Michał Zwierzyna

Nowi polscy błogosławieni: ks. Ignacy Kłopotowski
Krzysztof Myszogląd

Nowi polscy błogosławieni: ks. Władysław Findysz
Krzysztof Salik

Sakrament kapłaństwa – wieczernikowy dar Chrystusa
ks. Wiesław Wenz

Podyplomowe Studia Biblijne




Strona główna

Archiwum

W pięćdziesięciolecie kapłaństwa
Wszysko mogę w Tym, który mnie umacnia
Z ks. prał. Janem Kwasikiem, proboszczem parafii Chrystusa Króla w Brzegu Dolnym, rozmawia Józef Ambroszko



Kiedy myślę o kapłaństwie, zawsze interesują mnie dwa problemy: powołanie i dorastanie do duchowości kapłańskiej. Jak Ksiądz patrzy na te problemy? Jan Paweł II powołanie kapłańskie nazywa "darem i tajemnicą".
Tak, to jest rzeczywiście Boży dar i tajemnica. Tych wartości człowiek swoim rozumem do końca nie pojmie. Często myślę o nieracjonalnym – z ludzkiego punktu widzenia – zachowaniu się rybaków, których Chrystus powołał na apostołów. Gdy usłyszeli proste słowa "pójdź za mną", natychmiast zareagowali zdecydowanie: poszli, zostawiając swoje łodzie rybackie, swoje domy rodzinne; poszli, chociaż nie wiedzieli, dokąd idą; chodzili z Chrystusem, chociaż nie rozumieli Go. To zdumiewające. Na własny użytek tłumaczę sobie, że powołanie ma swój sens w Tajemnicy Wcielenia Boga i kapłaństwie Chrystusa. Jest jeden fakt, który pozwala mi chociaż w części rozumieć moje powołanie, mianowicie, w dniu moich święceń kapłańskich matka powiedziała mi, że gdy jeszcze byłem w jej łonie, codziennie modliła się o to, abym został kapłanem. Moje kapłaństwo zostało wymodlone już w łonie matki. Ten fakt również umacnia moją duchowość kapłańską, to znaczy umacnia mnie w przekonaniu o mocy modlitwy oraz o konieczności modlitewnego przeżywania świata i patrzenia na świat i życie poprzez modlitwę.

Co Ksiądz ma na myśli, mówiąc o duchowości kapłańskiej?
Nie wdając się w analizy filozoficzno-teologiczne, duchowość pojmuję jako sposób przeżywania świata, drugiego człowieka, siebie, Boga. Świat można przeżywać jako miejsce awansu, bogacenia się, przyjemności, ale również jako piękno, tajemnicę, ślady Boga. W tym sensie można mówić o duchowości każdego człowieka. Duchowość kapłańska to przeżywanie świata, drugiego człowieka jako przestrzeni, w której przejawia się sacrum, przestrzeni, która prowadzi do Boga.

Duchowość człowieka nie jest czymś statycznym, danym raz na zawsze. Ona się ciągle doskonali, pogłębia, poszerza. Co miało wpływ na duchowość Księdza w dzieciństwie i później?
Przedstawię w skrócie swój życiorys. Urodziłem się w 1932 roku w Kukizowie koło Lwowa w wielodzietnej rodzinie. Było nas pięcioro rodzeństwa. Matka, Antonina, i ojciec, Jakub, byli prostymi ludźmi, rolnikami. W tej prostej, wielodzietnej, można powiedzieć ubogiej rodzinie nauczyłem się i doznałem świętości życia. Życie poczęte przyjmowane było przez rodziców jako dar Boga i jako świętość. To jeden z elementów duchowości kapłańskiej. Innym elementem jest pokora wobec drugiego człowieka. Tej pokory nauczyłem się w swojej rodzinie. Duży wpływ na moją duchowość miała szczera pobożność rodziców i szczere przeżywanie Boga w rodzinie. Szczere, to znaczy nie na pokaz i nie ze strachu, ale z miłości do dobra, Boga, do wartości religijnych.
Pamiętam nasze wspólne rodzinne modlitwy, szczególnie wieczorem wszyscy klękaliśmy do pacierza. Obserwowałem z podziwem mego ojca, gdy zmęczony po całodziennej pracy na polu klęczał pobożnie i przewodniczył rodzinnej modlitwie. Niedziela była dla nas rzeczywiście dniem świętym, to znaczy poświęconym Bogu i sprawom boskim. W tym dniu wykonywano tylko prace konieczne związane z nakarmieniem bydła oraz gotowaniem posiłków dla rodziny. Nie do pomyślenia było opuszczenie z błahych powodów Mszy świętej. Pamiętam, jak przeżywaliśmy świętość i radość Wigilii Bożego Narodzenia. W takiej atmosferze rodzinnej rodziło się moje powołanie i pobożność.
Później, gdy już zostałem kapłanem, dużą rolę w kształtowaniu mojej duchowości odegrali wspaniali kapłani: ks. Julian Rudnicki, proboszcz mojej parafii rodzinnej w Kukizowie koło Lwowa; ks. Kazimierz Borcz, katecheta w liceum ogólnokształcącym w Opolu; ks. Feliks Zapłata – Werbista; ks. Stanisław Sadowski, proboszcz w Korfantowie; ks. Paweł Królik, wikariusz w Korfantowie.

Święcenia kapłańskie przyjął Ksiądz w 1955 roku, w czasach zbliżającej się politycznej odwilży, ale przecież w czasach komunistycznej walki z Kościołem, mając zaledwie 23 lata. Był Ksiądz bardzo młodym człowiekiem. Proszę przedstawić historię pierwszej swojej pracy duszpasterskiej.
Seminarium kończyłem we Wrocławiu. Były to czasy, kiedy na Ziemiach Odzyskanych nie było biskupów, a Archidiecezją Wrocławską zarządzał Wikariusz Kapitulny ks. infułat Kazimierz Lagosz. Z konieczności święceń kapłańskich udzielał biskup z zewnątrz. Ja przyjąłem święcenia kapłańskie z rąk ks. biskupa Antoniego Pawłowskiego z Włocławka. Praca kapłana w czasach otwartej walki z Kościołem była trudna. Na każdym kroku, mówię bez przesady, ksiądz był śledzony. Prawie na każdym kazaniu był ktoś, kto podsłuchiwał, co ksiądz mówi. Na parafię zarówno proboszczów jak również wikariuszy zatwierdzał Urząd do Spraw Wyznań przy Urzędzie Wojewódzkim. Brak takiej zgody uniemożliwiał pracę w parafii. Ja czekałem na zgodę Urzędu do Spraw Wyznań we Wrocławiu pięć miesięcy. Otrzymałem ją 6 grudnia 1955 roku i zostałem skierowany przez Kurię Arcybiskupią Wrocławską we Wrocławiu, oczywiście za zgodą Urzędu do Spraw Wyznań, do odbudowy kościoła w Ligocie Książęcej, w powiecie Namysłów. Pozwolenie władz komunistycznych na budowę lub odbudowę kościoła było decyzją bardzo rzadką nawet w okresie odwilży. W przypadku Ligoty Książęcej zaistniały okoliczności, które sprawiły, że odbudowa kościoła była możliwa. Był to kompromis władz wojewódzkich w Opolu na rzecz Arcybiskupiej Kurii Wrocławskiej. Otóż w Brzozowcu, w jednej z wiosek parafii Ligota Książęca, parafianie po przyjeździe z kresów wschodnich dawnej Rzeczypospolitej, z parafii Otynia, powiatu Tłumacz, Archidiecezji Lwowskiej, zorganizowali kaplicę w byłej szkole. W zamian za opuszczenie szkoły, władze komunistyczne wydały pozwolenie na odbudowę spalonego w czasie wojny kościoła w Ligocie Książęcej.
W takich okolicznościach, jako młody kapłan, przystąpiłem do odbudowy kościoła. Nie miałem doświadczenia, ale do pracy zabrałem się z ogromnym zapałem, determinacją i gorliwością. Najtrudniej było ze zdobyciem materiałów budowlanych, które były na przydział, limitowane, a przydziały były bardzo skąpe. Mogłem tylko liczyć na nadzwyczajną ofiarność i pracę parafian. Każdy gospodarz zobowiązał się dostarczyć pewną ilość materiałów (cementu, stali, wapna, przewodów do instalacji elektrycznej, drewna na więźbę dachową itp.). Codziennie społecznie pracowało od 30 do 50 osób.
Moi parafianie, wyjeżdżając ze swojej parafii Otynia, oprócz swego skromnego dobytku, zabrali ze sobą całe wyposażenie kościoła: ołtarz neogotycki, organy, ambonę, chrzcielnicę, figury, drogę krzyżową, paramenty i naczynia liturgiczne. To świadczy o ich pobożności i przywiązaniu do kościoła. Cudowni ludzie, od których również ja nauczyłem się pobożności i wiary. Już 15 sierpnia 1957 roku w czasie odpustu parafialnego ku czci Matki Bożej Wniebowziętej kościół został poświęcony przez ks. arcybiskupa Bolesława Kominka przy udziale Kanclerza Kurii Metropolitalnej Wrocławskiej ks. dr Wacława Szetelnickiego oraz licznych kapłanów. Przyznam, że chociaż praca duszpasterska w Ligocie Książęcej była bardzo trudna, to jednak odczuwam dużą satysfakcję. Pracowałem w tej parafii przez dwanaście lat. Na plebanii mieszkały trzy rodziny i ja z rodzicami i siostrą. Żeby rodziny mogły opuścić plebanię, trzeba było znaleźć dla nich odpowiednie mieszkania, co nie było łatwe. Ale udało się dzięki mojej wytrwałości i zaufaniu słowom św. Pawła: Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia.

Można powiedzieć, że tak zakończył Ksiądz pierwszy okres swego duszpasterzowania. W 1967 roku przyjechał Ksiądz do Brzegu Dolnego, a właściwie do Warzynia. Jaką sytuację Ksiądz zastał, jakie były myśli, uczucia?
Tak. Kuria Wrocławska zaproponowała mi w 1967 roku objęcie Wikariatu Samodzielnego w Brzegu Dolnym, z siedzibą w Warzyniu. Objąłem to stanowisko 6 grudnia i znalazłem się w podobnych warunkach jak w Ligocie Książęcej. Był stary zabytkowy kościół w stylu częściowo romańskim, częściowo barokowym, pamiętający czasy Średniowiecza. Mógł pomieścić 300-400 osób – wówczas był już pełny. Na domiar złego plebania była zajęta przez gospodarza, któremu po pożarze gospodarstwa parafianie użyczyli na krótki czas dachu nad głową, właśnie na plebanii. Ksiądz, który obsługiwał wiernych z Warzynia, mieszkał w starej części Brzegu Dolnego.
Okazało się, że dobroć parafian była fatalna w skutkach. Gospodarz rozgościł się na stałe, zapisał się do Polskiej Partii Robotniczej, a w zamian władze komunistyczne oddały mu plebanię na własność. Były to czasy, kiedy Kościół w Polsce nie posiadał osobowości prawnej, a mienie kościelne na Ziemiach Odzyskanych było uważane za mienie państwowe. Doszło do tego, że ksiądz (mój poprzednik) mieszkał na plebanii jako lokator i musiał płacić gospodarzowi za wynajmowanie pokoju. Ksiądz wikariusz mieszkał u gospodarza na wsi. Nie było żadnych warunków lokalowych do nauczania katechezy, lekcje religii odbywały się na wieży kościelnej w prymitywnych warunkach, w zimnie. Myślałem o budowie salek katechetycznych, ale władze komunistyczne nie chciały nawet o tym słyszeć. Jednak zdecydowałem się wybudować salki katechetyczne na zapleczu kościoła bez pozwolenia. Postawiłem władze administracyjne przed faktem dokonanym. Zapłaciłem karę, ale mieliśmy gdzie uczyć. W 1968 roku zaistniała możliwość kupna małego gospodarstwa rolnego przy ulicy Naborowskiej 34 na nazwisko prywatne pod warunkiem, że przedłożę świadectwo uprawniające do prowadzenia gospodarstwa. Ukończyłem kurs rolniczy w Pogalewie Małym z wynikiem pozytywnym. Zdobyłem kwalifikacje rolnicze i kupiłem gospodarstwo. Zamieszkałem z księdzem wikariuszem Stanisławem Kałużnym. W 1979 r. władze komunistyczne nadały Kościołowi na Ziemiach Zachodnich i Północnych osobowość prawną. W tym samym roku dokonałem zamiany kupionego gospodarstwa na mieszkanie na plebanii z mieszkającym w nim gospodarzem. Ale nie był to koniec problemów. Na plebanii mieszkały jeszcze trzy rodziny. Trzeba było znaleźć dla nich mieszkania i udzielić środków finansowych na kupno tych mieszkań. Z czasem wszystko się udało. Odzyskałem plebanię, lecz była całkowicie zdewastowana. Trzeba było wymienić wszystkie okna, podłogi, drzwi, instalację elektryczną. Nie było na plebanii ani wody, ani łazienki. Remonty pochłonęły dużo środków finansowych. Mały kościół nie był w stanie pomieścić parafian, zwłaszcza, że zaczęło się rozbudowywać osiedle Warzyń Nowy. Zaistniała konieczność budowy nowego kościoła, ale w warunkach walki z Kościołem było to tylko marzeniem. Co roku składałem prośbę do władz administracyjnych o pozwolenie na budowę Kościoła, lecz bez odzewu. 31 marca 1980 roku stał się cud. Parafia uzyskała zgodę Wojewody Wrocławskiego na budowę kościoła. Było to jedyne pozwolenie na całą Archidiecezję Wrocławską. Wiedziałem, że nie można czekać i zacząłem poszukiwania projektanta kościoła. Znalazłem go w osobie magistra inżyniera architekta Adriana Szendzielorza z Siemianowic Śląskich. Lokalizację kościoła zaplanowaliśmy w ogrodzie plebanijnym. Zabiegałem o szybkie załatwienie wszelkich formalności związanych z budową, łącznie z zatwierdzeniem planów budowy. Barierą trudną do pokonania był brak materiałów budowlanych. Wszystko było na przydział, piętrzyły się trudności. Na duchu podtrzymywał mnie zapał parafian, który był naprawdę ogromny, spontaniczny jak ruch Solidarności. Z początkiem maja 1981 r. rozpoczęliśmy wylewanie ław fundamentowych. Do Bożego Narodzenia tegoż roku zostały wybudowane mury świątyni.

Czy nie uważa Ksiądz, że zapał, a nawet pewien żywioł, z jakim ludzie przystąpili do budowy kościoła, wiązał się z czasami "Solidarności". Ludzie poczuli się wolni, radośni, odezwała się religijna duchowość, która przecież istnieje w każdym człowieku. To poczucie wolności zrodziło się również w zakładach pracy, stąd chyba duża pomoc różnych instytucji w budowaniu kościoła. Budowali kościół nawet ludzie luźno z nim związani. W ten sposób można powiedzieć, że kościół Chrystusa Króla stał się w pewnym sensie symbolem – pomnikiem czasów "Solidarności". Wybudowanie kościoła Chrystusa Króla, można powiedzieć, kończy drugi okres duszpasterstwa Księdza i rozpoczyna trzeci okres?
Rzeczywiście zapał do budowy kościoła był bardzo duży, zadziwiający. Dziennie do pracy przychodziło dużo ludzi, przychodziła młodzież , kobiety, mężczyźni. Rzeczywiście, można powiedzieć, żyję dziś w trzecim okresie swego duszpasterzowania, w którym dbam szczególnie o rozwój życia duchowego parafian, o poszerzenie roli kulturotwórczej kościoła w parafii. Szczególną moją uwagę zwracam na tworzenie różnych grup formacyjnych, do których należą: Odnowa w Duchu Świętym nazywana Resurectio Christi, Grupa Neokatechumenalna, Grupa Charytatywna troszcząca się o chorych, biednych, potrzebujących pomocy, Eucharystyczny Ruch Młodych, Kółko Misyjne, Akcja Katolicka, Kręgi Rodzin, Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży, Grupa Taize, Rycerstwo Świętego Michała Archanioła, Grupa Modlitewno-Pokutna, Kółka Różańcowe. Od trzech lat działa świetlica parafialna, do której uczęszcza codziennie (oprócz sobót i niedziel) około 25 dzieci.

Pozwoli Ksiądz, że zapytam o najważniejszą rzecz. Mówiliśmy o powołaniu kapłańskim jako powołaniu do służenia ludowi Bożemu, do służby dla sprawy Bożej. Proszę powiedzieć, co Ksiądz czuje, myśli, gdy w swoich rękach trzyma Hostię, Najświętszy Sakrament ?
Dobrze, że Pan o to zapytał. To przecież istota powołania kapłańskiego. Nie można o tym nie mówić w refleksji nad moją pięćdziesiącioletnią służbą Bogu. Odprawiając Mszę Świętą, zawsze przeżywam to wielkie misterium z uwielbieniem i bojaźnią Bożą. W momencie konsekracji chleba i wina odczuwam za każdym razem niepojęty stan ducha, którego dokładnie nie potrafię opisać ludzkim językiem. Wydaje mi się przez moment, że jestem poza czasem i przestrzenią, dotykam wieczności. Czuję ciężar powagi i szczęścia, przeżywam dziwną radość i jednocześnie lęk, aby swoimi rękoma nie splamić Ciała Chrystusa.
Eucharystię sprawuję w skupieniu, w ten sposób bronię się przed rutyną, która może doprowadzić do mechanicznych gestów. Jest to dla mnie trudna chwila, której pragnę i której się lękam. Z Eucharystią łączę sprawowanie Sakramentu Pokuty. Gdy siadam do konfesjonału, mam świadomość, że obcuję z tajemnicą Boga Miłości i Człowieka. Z drżeniem, jak przed Tajemnicą, i z wielką cierpliwością staram się słuchać spowiadającego się, słuchać i rozumieć, co go gnębi, jakie ma problemy, zrozumieć czego nie powiedział, bo nie potrafił się wysłowić. Nigdy nikogo nie potępiłem. Każdego penitenta staram się podnieść na duchu, ożywić w nim wiarę, nadzieję, miłość, przekonać go do Miłosierdzia Bożego. Z troski o Eucharystię i Sakrament Pokuty wynika następna wartość duchowości kapłańskiej, mianowicie budzenie powołań do kapłaństwa i życia zakonnego wśród młodzieży. Parafia, która nie wydaje powołań kapłańskich i zakonnych jest martwa. Dlatego przez całe swoje kapłaństwo otaczałem troską i opieką budzące się powołania. Z mojej poprzedniej parafii w Ligocie Książęcej wywodzi się dwóch kapłanów i dwie siostry zakonne. Z parafii Chrystusa Króla wyszło 6 kapłanów, w tym jeden zakonny, oraz 6 sióstr zakonnych ze Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi. Obecnie dwóch kleryków przygotowuje się do kapłaństwa w Wyższym Seminarium Duchownym we Wrocławiu.

Przeszliśmy przez 50 lat kapłaństwa. Jak brzmi przesłanie Księdza w roku swojego złotego jubileuszu?
Zaczęliśmy naszą rozmowę od rozważań nad powołaniem i duchowością. Wróćmy do punktu wyjścia. Teraz, gdy już jest wspaniała, odpowiadająca potrzebom wspólnoty parafialnej, świątynia Chrystusa Króla, modlę się do Boga, aby idea Patrona parafii była żywa w codziennym życiu parafian. Modlę się, aby każdy z moich parafian, szczególnie dzieci i młodzież, odnalazł swoje powołanie do służby Bogu, do świętości. Proszę Boga o rozwój duchowości religijnej każdej rodziny i każdego parafianina. W moim życiu zawsze sprawdzały się słowa św. Pawła: Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia. Wierzę w tę prawdę i chcę tę wiarę przekazać moim dawnym, obecnym i przyszłym parafianom. Pokornie, jak tylko potrafię, dziękuję Bogu za powołanie do kapłaństwa i proszę, aby pozwolił mi trwać w Jego służbie, aż do ostatecznego wypełnienia mojego czasu. Naszą rozmowę chcę zakończyć wyznaniem: gdyby mi było dane jeszcze raz wybierać drogę życiową, to wybrałbym kapłaństwo.