Czerwiec 2002

Uczestniczył w męce Chrystusa
Piotr Sujka

Doktoraty honoris causa Papieskiego Wydziału Teologicznego we Wrocławiu


Jan Chrzciciel w oczach starożytnych
ks. Mariusz Rosik

Polacy w Rumunii
Ze Stanisławą Jakimowską, wiceprezesem Związku Polaków w Rumunii, rozmawia Leszek Wątróbski

W stronę człowieka i historii-szkic do portretu Andrzeja Kijowskiego
Wiesława Tomaszewska CR

Chcę być taki silny, jak mój tatuś!
Tomasz Bojanowski

Caritas w parafii
Z Anną Dudą - przewodniczącą Parafialnego Zespołu Caritas przy parafii pw. św. Augustyna we Wrocławiu rozmawia Barbara Juśkiewicz

Miłosierdzie realną miłością
Ks. Antoni Kiełbasa SDS




Strona główna

Archiwum

Uczestniczył w męce Chrystusa
ks. Mariusz Rosiki


Powyższe słowa możemy odnieść do Ojca Pio Forgione (1887-1968), pokornego zakonnika z prowincjonalnego klasztoru ojców kapucynów w San Giovanni Rotondo na południu Włoch, który przez pół wieku zadziwiał cały świat swoim niezwykłym życiem. Jak każdego dnia, tak i w piątek 20 września 1918 roku Ojciec Pio odprawiał - po swej porannej Mszy świętej - dziękczynienie przed Krucyfiksem. Już ponad godzinę siedział skulony na drewnianej ławce i kontemplował oblicze Ukrzyżowanego. Wtem zobaczył - jak sam to później określił - tajemniczą postać. Z boku, stóp i dłoni tej postaci ściekała krew. Wszystko dokonało się bardzo szybko. Postać znikła, a Ojciec Pio zorientował się, że teraz jego dłonie, stopy i bok były zranione i spływała z nich krew. To były stygmaty. W dwudziestowiecznych dziejach Kościoła było wielu stygmatyków. Gourbeyre wymienia ich 321. Niektórzy mieli stygmaty niewidzialne, inni - jak św. Franciszek z Asyżu - widzialne. Lecz dopiero ten włoski kapucyn okazał się pierwszym kapłanem, a więc i - z racji sakramentu kapłaństwa - alter Christus, który otrzymał wszystkie stygmaty. Jego stygmaty stały się niezwykłym orędziem nieba, które przekonało wielu, że Bóg wybrał Ojca Pio na świadka swego bezgranicznego miłosierdzia. Ten Święty w ranach Chrystusa zanurzał całe swoje życie i w sposób heroiczny uczestniczył w męce Zbawiciela. Będąc zwykłym człowiekiem, jednocześnie przebywał w rzeczywistości mistycznej. Upodabniając się stale do Chrystusa Ukrzyżowanego, potwierdzał nieosiągalną dla zwykłych śmiertelników prawdę, że maksymalne cierpienie może być maksymalną radością.

Jego cierpienia spowodowane przez pięć ran stały się widomym znakiem, że od czasu do czasu Bóg daje światu świętych i mistyków, którzy spełniają rolę proroków wzywających do nawrócenia. Więź, jaka zawiązała się pomiędzy mistykiem "ukrzyżowanym bez krzyża" a Ukrzyżowanym Zbawicielem, na zawsze pozostanie nie wyjaśnioną do końca tajemnicą. Pewne objaśnienie znajdujemy w stwierdzeniu samego Świętego: - Jezus tak bardzo zakochał się w moim sercu, że sprawia, iż cały płonę ogniem Jego miłości. Ojciec Pio otrzymał też od Boga inne dary, między innymi dar bilokacji, przewidywania przyszłości (na przykład, że kard. Wojtyła zostanie papieżem), uzdrawiania słowem, dotykiem, a także na odległość. Był człowiekiem nieustannej modlitwy, czcicielem Matki Bożej. Nie wypuszczał z rąk różańca. Toczył zwycięskie boje z szatanem. Lubił współpracować ze świeckimi i oni również go kochali, Dzięki temu powstały grupy modlitwy, które wspierał i prowadził, oraz nowoczesny szpital Dom Ulgi w Cierpieniu w San Giovanni Rotondo. Miłość Świętego obficie rozlewała się na ludzi, których on spowiadał, uzdrawiał, pocieszał i uświęcał. Swoje wielkie dzieło apostolskie realizował głównie przy ołtarzu i w konfesjonale. Dlatego wierni nazywali go "świadkiem Kalwarii przy stole eucharystycznym" i "męczennikiem konfesjonału". Kiedy odprawiał Mszę świętą, wszyscy wiedzieli, że na ołtarzu rzeczywiście dokonuje się wielka tajemnica wiary. Eucharystia była dla niego punktem oparcia oraz ośrodkiem całego życia i działania. Święty we Mszy świętej widział całą Kalwarię, przeżywał ją jako wstrząsającą tajemnicę Męki Pańskiej, tajemnicę ofiarowania się Boga za życie i zbawienie świata. Przygotowanie do sprawowania codziennej Eucharystii rozpoczynał w nocy o drugiej trzydzieści. Przed świtem o czwartej trzydzieści rano przychodził do kościoła, gdzie już oczekiwały na niego rzesze wiernych. Ojciec Pio z pełnym zaufaniem przedkładał Bogu niezliczone prośby i sprawy, które mu powierzano. Skutecznie wstawiał się za innymi, by przynieść im ulgę i pociechę w cierpieniach duchowych i fizycznych.

Był spowiednikiem, którego Bóg obdarzył łaską przenikania ludzkich sumień. W konfesjonale, w którym spędzał nawet kilkanaście godzin dziennie, jednał ludzi z Bogiem i walczył z szatanem. Pouczenia, których udzielał penitentom, były bardzo zwięzłe. Przenikały do najmroczniejszych głębin duszy, zrywały nici złych przyzwyczajeń. Ojciec Pio potępiał grzech, kochał dusze szczere, otwarte, poszukujące. Działał pewnie, zdecydowanie, bo przecież "prześwietlał" sumienia swoich rozmówców. Był lekarzem dusz, który nie wahał się, gdy miał użyć skalpela ostrych, a nawet raniących słów wobec niektórych penitentów. Oni jednak uważali, że spowiedź u Ojca Pio jest czymś wyjątkowym; że pozostawia ślad "miłosiernego dotknięcia" Boga na całe życie. Nawet wówczas gdy otrzymywali rozgrzeszenie za drugim czy trzecim podejściem. Zdawali sobie bowiem sprawę, że uczestniczą w "egzaminie prawdy" przed trybunałem samego Chrystusa. Od beatyfikacji Ojca Pio w dniu 2 maja 1999 roku minęły trzy lata. W tamtym dniu przed Bazyliką świętego Piotra w Rzymie zebrało się kilkaset tysięcy ludzi, którzy od ponad trzydziestu lat modlili się o jego wyniesienie na ołtarze. Tegoroczna kanonizacja pokornego kapucyna jeszcze raz przypomina nam radosną prawdę, że Bóg nigdy nie opuszcza swoich dzieci; i że również w "stuleciu męczenników", w wieku wielkich wojen i totalitaryzmów, ukazywał - poprzez swych świętych - światło nadziei dla ludzi dobrej woli.