Maj 2001

Wspominając Wielkiego Prymasa
kard. Henryk Gulbinowicz

Z konfesjonału na męczeńską śmierć
Tomasz Kępski

Więzień numer 22356
Katarzyna Żytniewska

Stokroć więcej...
Mirosław Minta

Wizerunek Matki
Agnieszka Myśliwiec

Matka Boża Pocieszenia w kościele Św. Augustyna we Wrocławiu
Danuta i Tomasz Lesiów

Pomysł z Wiecznego Miasta


U Świętego Jacka


Samotni, odrzuceni, bezradni
Dariusz Dobry

Prawda niesiona przez słowo
Wiesława Tomaszewska CR

Co to jest powołanie?
ks. Jarosław Grabarek




Strona główna

Archiwum

Wspominając Wielkiego Prymasa
kard. Henryk Gulbinowicz


Wdzięczny jestem Panu Bogu za to, że dał mi łaskę spotkania z kardynałem Stefanem Wyszyńskim - wielką osobowością, niezłomnym Prymasem Polski, gorliwym kapłanem i biskupem oraz wyjątkowym Polakiem, a dziś już Sługą Bożym. Jako młody ksiądz pierwsze lata mojej pracy duszpasterskiej przeżywałem, obserwując z daleka jego losy. Wraz z całym Kościołem w Polsce bolałem nad jego uwięzieniem, oczekiwałem na jego powrót do Warszawy i Gniezna, wsłuchiwałem się potem w jego bardzo wyraziste i tak bardzo wówczas aktualne i niezwykle potrzebne nauczanie.

Pamiętam potem swoje liczne z nim spotkania, zwłaszcza to, gdy zwiastował mi wolę Ojca Świętego Pawła VI, bym pełnił posługę biskupią, najpierw w Białymstoku, a następnie we Wrocławiu. On też udzielał mi święceń biskupich, a potem przez jedenaście lat współpracowaliśmy razem w ramach Konferencji Episkopatu Polski.

Księdzu prymasowi Wyszyńskiemu Opatrzność Boża wyznaczyła dwa podstawowe zadania w jego posłudze pasterskiej. Pierwszym było przeprowadzenie polskiej społeczności narodowej i kościelnej przez tragiczny czas "realnego socjalizmu", drugim - podjęcie zrealizowania przez Kościół w Polsce reform zainicjowanych przez Sobór Watykański II wyznaczający drogi odnowy posługi ewangelizacyjnej Kościoła w dzisiejszym świecie. Wspominając Księdza Prymasa i sposób, w jaki realizował on te zadania - pogłębiam w sobie wiarę, że istotnie Pan Bóg daje wyjątkowych ludzi do posługi w wyjątkowych czasach. Blisko współpracując i obserwując prymasa Wyszyńskiego widziałem wyraźnie pewne jego cechy człowieka, kapłana i biskupa, które pomagały mu w realizacji powierzonej mu misji.

Pamiętać trzeba, że ksiądz profesor Stefan Wyszyński w okresie międzywojennym był jednym z najwybitniejszych polskich znawców marksizmu, autorem licznych krytycznych publikacji oceniających tę ideologię z punktu widzenia nauki Kościoła. Nie wiedział oczywiście wtedy, jako młody ksiądz we Włocławku, że przez owe prace studialne i praktyczne doświadczenie zdobywane podczas działalności chrześcijańsko-społecznej wśród robotników tego bardzo "czerwonego" miasta przygotowywany był do funkcji najwyższego pasterza Kościoła w Polsce w czasach, gdy marksizm stał się oficjalnie obowiązującą doktryną i fundamentem systemu politycznego.

Dzięki swoim doświadczeniom nie miał jednak żadnych złudzeń co do tego, że socjalizm marksistowski nie rozwiąże jakichkolwiek problemów społecznych. Dziś to już wszyscy wiemy, ale wówczas, gdy system ten był jeszcze mocny, takie przekonanie nie było powszechne, wielu późniejszych bardzo głośnych opozycjonistów początkowo wcale przecież nie mówiło o odrzuceniu tego systemu, a tylko o jego reformowaniu. Ksiądz Prymas wiedział natomiast i często o tym mówił nam, choć nie zawsze mógł to robić publicznie, że system, który oparty jest na kłamstwie i przemocy musi upaść. Co więcej, w jakiejś proroczej wizji podkreślał, że upadek tego systemu rozpocznie się w Polsce.

Wielką zasługą Prymasa Tysiąclecia - bo tak nazwaliśmy go już my, jemu współcześni - było powolne pozbawianie władzy, która była wszak z obcego nadania, monopolu na kształtowanie stosunków społecznych w Polsce. Dobrze znał chrześcijańską specyfikę naszego narodu i nauczanie społeczne Kościoła. Wtedy, gdy z powodu postawy władz politycznych nauczanie to nie mogło być powszechnie popularyzowane, Ksiądz Prymas przepowiadał je w swoich kazaniach, listach pasterskich oraz programach duszpasterskich, zwłaszcza w ramach Wielkiej Nowenny, Sacrum Poloniae Millennium, pierwszej peregrynacji obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej, Społecznej Krucjaty Miłości i innych. Pamiętam zwłaszcza wielkie uroczystości milenijne, które gromadziły, po raz pierwszy w powojennej historii narodu, tak ogromne rzesze wiernych, ale i ludzi stojących nieco z dala od Kościoła. Ksiądz Prymas skupił wówczas ogromną większość narodu wokół wartości niezwykle mu bliskich.

Dzięki takiej postawie Kardynał Wyszyński kształtował klimat duchowej, wewnętrznej wolności wobec wszechobecnej wówczas propagandy. Czynił to na długo przed tym, zanim można było mówić o wolności strukturalnej. To nie była wszak tylko posługa w obronie Kościoła, ale także w obronie praw każdego człowieka, o czym nie zawsze i nie wszędzie chce się dziś pamiętać, gdy myśli się i mówi o korzeniach naszego wybijania się ku wolności. Pan Bóg dał mu łaskę doczekania początków przemian społecznych w naszej Ojczyźnie, które były pewnym spełnieniem całej jego posługi duszpasterskiej, tej prowadzonej przed wojną w ramach ruchu chrześcijańsko-społecznego, jak i tej powojennej, biskupiej prowadzonej w Lublinie, Gnieźnie i Warszawie. Jednocześnie oszczędził mu także późniejszych doświadczeń narodu związanych z wprowadzeniem stanu wojennego i wewnętrznych sporów związanych z zagospodarowywaniem przestrzeni odzyskanej wolności. Kiedy dziś patrzę na jego wielką rolę w tym zakresie, widzę jakby Wielkiego Prymasa doprowadzającego nas do wrót wolności i wskazującego drogę ku przyszłości, którą tyle razy określał nam w swoim nauczaniu.

Na czas posługi pasterskiej kardynała Stefana Wyszyńskiego przypadło też wielkie dzieło Vaticanum II, które postawiło i przed naszym Kościołem w Polsce pytanie o najgłębszy sens proponowanych zmian w życiu kościelnym i skuteczne ich przeprowadzenie w naszych konkretnych warunkach. Istotą przesłania Soboru było - jak wiadomo - szersze otwarcie się Kościoła na świat, by lepiej zrozumieć problemy ludzi w tym świecie żyjących i skutecznie odpowiadać na nie zgodnie z przesłaniem Ewangelii. Dla nas, Polaków, ten zewnętrzny świat - to był wówczas świat walczącego, urzędowego ateizmu. Reforma posoborowa Kościoła wymagała więc od biskupów szczególnej mądrości. Ksiądz Prymas przede wszystkim uczynił sprawę Soboru - sprawą całego społeczeństwa katolickiego w naszym kraju i związał ją z tak żywym wśród nas kultem maryjnym. Pamiętamy czuwania soborowe, księgi soborowych czynów dobroci, pielgrzymki parafialne na Jasną Górę w intencji Soboru. Był to nasz oryginalny, nadprzyrodzony wkład w dzieło Vaticanum II, wkład, który na taką skalę nie miał odpowiednika gdzie indziej. To wszystko integrowało wiernych wokół tego najważniejszego w ostatnich dziesięcioleciach wydarzenia kościelnego, podkreślało jego znaczenie, zapewniało mu zaplecze solidnej modlitwy i uczyło świeckich tak bardzo postulowanej przez Sobór odpowiedzialności za Kościół. Za tymi inicjatywami duszpasterskimi szły następnie posunięcia organizacyjne, prawne, zawsze przemyślane, nigdy pochopne, dzięki czemu uniknęliśmy zamętu, który stał się, niestety, udziałem wielu Kościołów lokalnych na Zachodzie. Pamiętam, jak wiele troski o te sprawy, o mądrą realizację Soboru wykazywał kardynał Stefan Wyszyński podczas kolejnych posiedzeń Konferencji Plenarnej Episkopatu Polski oraz Rady Głównej.

Swoją posługę biskupią Ksiądz Prymas realizował w strukturach własnego narodu. Poczucie przynależności do wspólnoty narodu polskiego było w nim bardzo silne. Widać to bardzo jasno w wielu jego przemówieniach, kazaniach, listach pasterskich. W jednym z kazań mówił: "Wywodzę się z pnia rodzinnego ziemi polskiej. Nie masz w moim skromnym rodzie ani jednego, który by sprzeniewierzył się Bogu i narodowi". Był patriotą w najlepszym tego słowa znaczeniu. Jego bezkompromisowe przeciwstawianie się wpływom obcej ideologii, jaką był marksizm, związane było nie tylko z wiernością nauczaniu kościelnemu, ale także z troską o tożsamość ojczystego domu. Także mądremu wprowadzaniu w życie uchwał soborowych towarzyszyła świadomość silnego związku Kościoła z narodem, co nie pozwalało na ryzykowne eksperymentowanie, które mogłoby osłabić zarówno sam Kościół, jak również jego wiarygodność w oczach społeczeństwa i ów zakorzeniony w historii wzajemny związek Kościoła i narodu.

Ksiądz prymas Wyszyński miał głębokie zrozumienie dla właściwego ukształtowania dziedzictwa narodu, szacunek dla jego przeszłości i profetyczną wizję przyszłości. Mogłem się o tym przekonać najpierw na ziemiach wschodnich, jako rezydujący w Białymstoku biskup skrawka archidiecezji wileńskiej, który po wojnie pozostał nadal w granicach polskich, a potem jako biskup wrocławski na ziemiach zachodnich. W odniesieniu do obu tych terytoriów, gdzie także nierzadko sam sprawował posługi biskupie, Ksiądz Prymas odwoływał się do najwartościowszych kart naszej historii, wydobywając zeń to wszystko, co było w oficjalnej historiografii przemilczane, a co umacniać mogło świadomość naszej dumy narodowej i odpowiedzialności za sprawę Ojczyzny. Takim go też pamięta społeczeństwo Dolnego Śląska. Zmarły Prymas przez wszystkie lata służby Kościołowi i narodowi otaczał sprawy Ziem Zachodnich, naszych ziem, niezwykłą troską. Dbał serdecznie, by umacniało się tu i rozwijało jak najbujniej życie narodowe i kościelne. Jego zdecydowane stanowisko i wytrwałe starania przyniosły skutki na forum międzynarodowym i przyczyniły się w sposób istotny do ostatecznej kanonicznej stabilizacji Kościoła na piastowskim zachodzie.

Prymasowi Wyszyńskiemu wiele zawdzięcza Kościół w Polsce i cała nasza Ojczyzna. Trwa on także w mojej pamięci jako ktoś, kto niewątpliwie wycisnął swoje dobre piętno również i na mojej formacji kapłańskiej i biskupiej. Ufam, że dziś, gdy rozpoczął się już jego proces beatyfikacyjny, wspiera nas dalej, w tajemnicy świętych obcowania, w rozwiązywaniu naszych trudnych kościelnych i narodowych spraw.

kard. Henryk Gulbinowicz
Z książki "Sługa Boży Stefan kardynał Wyszyński (1901-1981)", Warszawa 2000