Luty 2007

Pochylić się nad losem nieuleczalnie chorych
Papież Benedykt XVI

List do Ojca Świętego Jana Pawła II
S. Ewa, boromeuszka

Papieski pomnik we Wrocławiu
siostry boromeuszki

Status pokrzywdzonego dla Księdza Kardynała Henryka Gulbinowicza


Tajemnica Odwiecznego Słowa
Ks. Mariusz Rosik

Jak to jest, być nauczycielem?
Beata Dudkowska-Tupaj

Zielone dzieła sztuki – ogrody Średniowiecza
Juliusz Woźny

Być godnym dziedzictwa
Grażyna Ślęzak

W kierunku „globalnego miasta”
Renata Kunert

Przygoda z Bogiem
Krzysztof Zasański

Zwierciadło w kulturze
Wiesława Mielnik

Szpital dla służących potrzebujących pomocy
Sławomir Opasek

Kardynał August Hlond wobec problemów państwa i narodu
Andrzej Podchojecki

Ocalmy naszą pamięć




Strona główna

Archiwum

List do Ojca Świętego Jana Pawła II
S. Ewa, boromeuszka



Umiłowany Ojcze Święty,
Rozpoczęliśmy rok 2007, kolejny rok bez Twej widzialnej obecności wśród nas. Burzliwe wydarzenia poprzedniego roku ustąpiły miejsca kolejnym, a i te szybko skrywają się w cieniu historii. A jednak o Tobie nie sposób zapomnieć. Duszpasterze w parafiach, redaktorzy czasopism, wydawcy książek, producenci filmów prześcigają się w pomysłach, by nie pozwolić nam zapomnieć... I dobrze, że tak jest. Pewnie to jakiś termometr uczuć żywionych wobec Ciebie i świadectwo tego, kim dla nas byłeś.

Chyba wstyd się przyznać, ale czasem – choć tylko na ułamek sekundy – zjawia mi się cień podejrzliwości, że może dla niektórych jesteś jedynie okazją do zrobienia biznesu. I nieraz przez moment odczuwam obawę, czy Twej kochanej twarzy nie zobaczę na butelce z colą, bo pewnie wtedy sprzedawałaby się dużo lepiej.

A jednak, mimo tych obaw, i ja chciałabym zrobić jakiś widzialny gest, dać Ci dowód mojej pamięci, chciałabym jakoś zamanifestować, jak bardzo ważny dla mnie jesteś, chciałabym jakoś podziękować Ojcu (przez nieskończenie wielkie „O”) za Ciebie, Ojcze (przez duże „O”)...

Często wspominam ten czas, kiedy Cię żegnaliśmy... Smutek pomieszany z pewnością, że dotarłeś już na miejsce. Świadomość, że ta chwila wytycza jakąś granicę. I pewność, że i ja muszę teraz inaczej, że już nie powinno być tak samo. Z okien Ojcowskiego domu widziałeś, jak dobrzy byliśmy dla siebie w tych dniach. Ile w nas było wyciszenia, zamyślenia, życzliwości. Godzili się zwaśnieni kibice, kierowcy ustępowali sobie miejsca na drodze, nawet politycy wyciągali do siebie ręce w geście pojednania. Mówiło się wtedy o narodowych rekolekcjach.

Pozmieniały się nazwy ulic, placów, tam i tu wyrósł jakiś pomnik (szkoda, że żaden z nich nie oddaje ciepła Twoich oczu). Minął kolejny rok... Dziś powinnam pytać siebie, co pozostało we mnie po tamtych rekolekcjach, co Twoje odejście zmieniło we mnie. Jedno wiem na pewno: miarą owocności tamtych rekolekcji nie jest liczba obejrzanych filmów, przeczytanych książek, artykułów, znajomości na pamięć Twojej biografii.

W swoim testamencie napisałeś, że nie pozostawiasz po sobie własności. Zostawiłeś dużo więcej...

Wtedy wielu z nas nie wstydziło się zapłakać publicznie. Pamiętam, gdy w dniach żałoby, z racji mojej posługi, głosiłam konferencję do młodzieży. Pytałam wtedy siebie i słuchaczy: co w nas zostanie z tych łez? Czy nie są one tylko oznaką tanich wzruszeń? Dziś łzy obeschły... Zda mi się jednak, że te moje, wtedy wylane, zmiękczyły skorupę mojego serca, uczyniły je bardziej wrażliwym. Przez pamięć o Tobie chyba łatwiej mi dziś rozumieć drugiego, lżej mi przebaczać i chyba prościej kochać.

Odszedłeś od nas wieczorem. Następnego dnia, jadąc samotnie samochodem z Otmuchowa do Trzebnicy, musiałam przełamać lęk, by zabrać po raz pierwszy autostopowicza. Od tamtego dnia było ich już wielu, a w rocznicę Twego odejścia, podjęłam kolejną już, duchową adopcję poczętego dziecka. Ufam, że w niebie razem będziemy mogli cieszyć się każdym uratowanym życiem.

To tylko niektóre osobiste, takie moje małe pomniki dla Ciebie...

Ale jest jeszcze coś. Myślę, że jestem wielką szczęściarą, bowiem przełożeni powierzyli mi dzieło, które choć przerasta niepomiernie moje siły i możliwości, stanie się – jak ufam – żywym pomnikiem, w którym wykuwać się będzie nie w kamieniu, a w ludzkich sercach Evangelium vitae. Pomnik ten, do tworzenia którego chciałabym zaprosić wszystkich, to powstający we Wrocławiu przy ulicy Rydygiera i Pomorskiej kompleks, na który złoży się Wyższa Szkoła Medyczna pw. Miłosierdzia Bożego, Szpital Położniczo-Ginekologiczny, Zakład Opiekuńczo-Leczniczy. W placówkach tych chcemy nauczać, a także otaczać opieką człowieka w najważniejszych momentach jego życia: w chwili narodzin dla tego świata i w chwili narodzin dla nieba. Chcemy to czynić, Ojcze, w duchu Twego nauczania, mówiąc odważnie, jak Ty mówiłeś, NIE kulturze śmierci, a opowiadając się za życiem i jego cywilizacją.

To nic, że wokół słychać głosy sceptyków (czy raczej ludzi myślących logicznie) o nierealności pomysłu. Dobre dzieła rozwijają się według innej logiki, logiki Bożego Serca.

Umiłowany Ojcze Święty, jeśli pomnik, o którym napisałam przed chwilą, byłby radością dla Ciebie, to wiem, że wesprzesz to dzieło, że uprosisz dla jego twórców obfitość błogosławieństwa u Tego, Który jest Niezgłębionym Miłosierdziem. Wiem, że zatroszczysz się o siły, bo pracy jeszcze wiele, ale i o pieniądze, których teraz bardziej brakuje niż sił. Wiem, że znajdziesz odpowiednich ludzi i środki. Wiem, że zatroszczysz się o wszystko we właściwym czasie, więc mogę spać spokojnie nocą, a w dzień ufnie robić to, co do mnie należy. Tobie to dzieło powierzam.