Luty 2006

Papieska encyklika będzie moim światłem
Rozmowa z bp. Andrzejem Siemieniewskim

Traktat o miłości
ks. Piotr Nitecki
Podcinanie głównego filara
Grażyna Ślęzak

Sondaże w mediach – prognoza czy kreacja?
Krzysztof Kunert

Dzieląc się miłością z chorymi
s. Paulina

Wiersze prostsze od wspaniałej poezji
Wiesława Tomaszewska CR

Benedykt Polak
Artur Adamski

Wrocławscy biskupi pomocniczy (1)
ks. Piotr Nitecki

Z dziejów watykańskiej dyplomacji
Piotr Sutowicz

Zabijajcie bałwochwalców – raz jeszcze
ks. Rafał Kowalski




Strona główna

Archiwum

Podcinanie głównego filara
Grażyna Ślęzak



Kultura Europy powstała na kilku zasadniczych filarach, złożonych z przebogatych tradycji, wyrastających z głębi dziejów liczonych w tysiącleciach, a nawet z prehistorii. Do tych wielkich korzeni naszej cywilizacji zalicza się bez wątpienia prawo rzymskie, dorobek antycznej Grecji i Italii, a także dzieło wielu pokoleń dawnych ludów romańskich, Germanów, Słowian, Ugrofinów. W kulturowym uformowaniu naszej "większej ojczyzny" rolę znacznie od wszystkich tych wątków donioślejszą, odegrał jednak jeden czynnik, który okazał się tym zasadniczym i nadrzędnym. Co najmniej od kilkunastu stuleci najważniejszym i najbardziej niezbywalnym filarem europejskiej tożsamości jest chrześcijaństwo.
Przykładami różnych aspektów naszego życia, wynikających z Biblii i wiary w Chrystusa, można by wypełnić nie jedną książkę, lecz całą bibliotekę. I nie jest w tym kontekście najważniejsze nawet to, czy ktoś w ogóle wierzy w Boga. Każdy żyjący w świecie zbudowanym przez tak wiele generacji chrześcijan za swój uznaje przecież wynikający ze Starego i Nowego Testamentu kalendarz, otoczony jest dziełami, treściami, gestami wynikającymi z wiary. Z religii, która sprawiła, że Europa jest czymś więcej, niż tylko pojęciem geograficznym. Nawet bunt wobec przyjętych w naszym kręgu cywilizacyjnym norm odbyć się musi ze świadomym lub nie – wykorzystaniem konwencji, będących dorobkiem chrześcijan. Mnóstwo aspektów, z których składa się życie Europejczyka, wywodzi się z dziedzictwa zbudowanego na gruncie Ewangelii. Z tego wielkiego źródła, najczęściej bezwiednie, każdego dnia czerpią nie tylko wierzący. W przemówieniach najbardziej wojowniczych ateistów nie należy do rzadkości leksyka pochodząca z Biblii. Stalin w latach trzydziestych w samej Moskwie wysadził w powietrze siedemset cerkwi. Lecz wznoszone w ich miejscach pomniki z datą "1917" zawierały też informację, że przewrót bolszewicki dokonał się właśnie tyle lat po narodzeniu Jezusa. Na walce z przejawami chrześcijańskiej tradycji połamali sobie zęby wodzowie rewolucji francuskiej, nazistowscy wskrzesiciele germańskich bożków, liczni autorzy pseudonaukowych falsyfikacji. Nie jest łatwo podważyć główny fundament naszej kultury. Kolejnych chętnych do tego dzieła jednak nie brakuje.

Na przekór wezwaniom Jana Pawła II do troski o źródła, z których wyrastamy, bywa, że liderzy współczesnych, ponadnarodowych struk- tur odżegnują się, a co najmniej lekceważą najważniejszy z filarów europejskiej tożsamości. I to nawet wtedy, gdy tożsamość ta jest definiowana w jednym z aktów dla Europy zasadniczych. W sprawie tej zabrał głos m.in. Joseph H.H. Weiler. W swojej książce pt. Chrześcijańska Europa stwierdził on: w kontekście konstytucjonalizmu europejskiego odwołanie do Boga i chrześcijaństwa jest wręcz niezbędne. Pisząc o głównych funkcjach "europejskiej ustawy zasadniczej" autor podkreśla, że konstytucja jest pewnego rodzaju depozytem, który odzwierciedla i chroni wartości, ideały oraz symbole podzielane przez określoną społeczność. Zwraca uwagę, że odwołania do Boga znajdują się m.in. w konstytucjach Niemiec, Irlandii, Danii, Grecji czy Malty. Przywołuje też kompromisową preambułę polskiej ustawy zasadniczej z 1997 roku. Uznaje ją za rozwiązanie kompromisowe i mogące stanowić punkt wyjścia dla analogicznego dokumentu Unii Europejskiej. A jednak autorzy "Eurokonstytucji" nawet dla wzmianki o chrześcijaństwie w swoim projekcie nie znaleźli miejsca. Weiler definiuje tę sytuację jednoznacznie, jako przejaw chrystofobii. Stwierdza przy tym, że odwołanie do wartości nie jest bynajmniej sprawą mniej istotną od zdefiniowania państwowych norm, spisania obywatelskich praw i powinności. Jeśli bowiem prawdziwym celem jest budowanie rzeczywistej wspólnoty, sprawą wręcz najważniejszą jest wyjście od fundamentu wartości. Myliłby się ten, kto by przypuszczał, że autor Chrześcijańskiej Europy jest "wojującym klerykałem" czy religijnym fanatykiem. Wręcz przeciwnie – nie jest nawet chrześcijaninem, lecz wierzącym Żydem. Cały zaś problem rozpatruje wyłącznie z naukowego punktu widzenia.

Czy tożsamość oparta na wyrażanej w preambule "Eurokonstytucji" jedności w różnorodności i poszukiwaniu wspólnych wartości przy poszanowaniu odmienności w ogóle może być jakimkolwiek projektem lub zdefiniowaniem wspólnoty? Czy taka wizja nie oznacza raczej, że ludzi żyjących w "większej ojczyźnie" ma łączyć jedynie wspólny obszar zamieszkiwania? I dlaczego trwająca od tysiącleci cywilizacja, przekazująca z pokolenia na pokolenie etykę opartą na Dekalogu ma być nagle skazana na poszukiwanie wspólnych wartości? Czy nie oznacza to już nie tylko pominięcia, ale wręcz odwrócenia się plecami do tego, co od wielu wieków jest samą istotą Europy i europejskości?

Lecz może autorom takiej wizji "wspólnego europejskiego domu" chodzi o to, by zasadnicze zręby odwiecznej tożsamości kontynentu ukryć? Pogrzebać – w imię szerokiego otwarcia dla przybyszy wyznających inne religie i praktykujących czasem wręcz przeciwstawne kodeksy etyczne?

Przez większą część swych dziejów Polska była najszerzej otwartym dla przybyszy krajem Europy. Odwiecznym "państwem bez stosów", azylem prześladowanych. Żydzi, karaimowie, mahometanie, menonici i wierni wszystkich zborów znajdowali u nas więcej bezpieczeństwa i możliwości rozwoju, niż gdziekolwiek indziej. Żaden kraj nie ma w tym zakresie równie wielkich zasług i podobnie długotrwałych doświadczeń. Otwierając swe granice, Rzeczpospolita godziła się na to, że stanie się krajem wielonarodowościowym. Lecz dla potrzeb tego otwarcia nie zamazywała swej tożsamości, nie ukrywała swych korzeni ani źródeł obowiązujących praw. Czy więc w Europie dzisiaj, dla podwyższenia standardów własnej gościnności, należy wyrzec się głównej części swojego dziedzictwa?

Nim przekroczymy granicę niektórych krajów arabskich – ich strażnicy polecą nam zdeponowanie w specjalnych sejfach wszystkich naszych przedmiotów o charakterze religijnym, takich jak krzyżyki, różańce, modlitewniki. Ich kraje – ich prawo. Lecz do tych pozaeuropejskich standardów, choć w zmodyfikowanym wariancie, coraz śmielej dostosowuje się także reguły obowiązujące w naszym domu. Krzyże, obrazy, a nawet napisy "Wesołych Świąt" zaczyna się zdejmować tylko dlatego, że mogłyby one "dotknąć" kogoś z niepoczuwających się do związku z naszą kulturą. Ten kierunek zyskuje już wymiar legislacyjny, wyraża się w kolejnych rozporządzeniach, przejawił się dobitnie na pierwszych stronach "europejskiej" konstytucji.

Warto dowiedzieć się, co o takim kierunku sądzi nie-chrześcijanin Joseph Weiler. Stwierdza on: Budowanie wspólnoty z ludźmi różniącymi się od nas zasadniczo za pomocą unikania niewygodnych prawd do niczego dobrego nie prowadzi. Budzi podejrzenie o brak dobrej woli z naszej strony oraz poczucie lekceważenia wobec kogoś, kto lęka się przyznać, jakie są podstawy jego własnej wiary. I może też rodzić obawę: "czy ten, kto nie szanuje własnej tożsamości, potrafi uszanować moją"? (...) Jasne prezentowanie własnego stanowiska nie oznacza jeszcze żadnego narzucania, żadnego gwałtu na wolności innego człowieka. Przeciwnie – jest uszanowaniem jego godności jako osoby, która chce żyć w prawdzie. Weiler przytacza przykład: wyobraźmy sobie spotkanie z muzułmanami czy żydami, podczas którego chrześcijanie, by nie urazić swych rozmówców, unikaliby jasnego określenia – kim są. Czy rzeczywiście takie podejście byłoby odebrane jako oznaka szacunku? Stanowisko w tej sprawie jednoznacznie wyraża też encyklika Redemptoris missio stwierdzająca, że należy jasno i bezkompromisowo głosić prawdę o swojej tożsamości. Obdarowywanie innych wiedzą o swoim światopoglądzie nie oznacza wcale narzucania komukolwiek własnej prawdy. Kościół zwraca się do człowieka w pełnym poszanowaniu jego wolności. Nie uszczupla jej, działa na korzyść wolności. Kościół proponuje, niczego nie narzuca – szanuje ludzi i kultury, zatrzymuje się przed sanktuarium sumienia.

Dzisiejsze umniejszanie roli chrześcijaństwa swą skalę zawdzięcza nawarstwieniu się całego szeregu tendencji. W Polsce postkomunistyczna lewica wyzyskała swą uprzywilejowaną pozycję do ukrycia prawdy o własnej przeszłości. Wykorzystując uzyskany brak wiedzy młodego pokolenia o tym, czym był prawdziwy totalitaryzm, skutecznie stroi się w maskę obrońców wolności, wskazując jako jej zagrożenie Kościół i jego naukę. W wielu krajach Europy wschodniej rządzą nadal kontynuacje reżimów zaprawionych w zwalczaniu religii. A elity polityczne i media Zachodu tworzą dziś w dużej części ludzie, którzy swój światopogląd ukształtowali w czasach rewolty 1968 r., postrzegającej chrześcijaństwo jako jednego z głównych wrogów. W znacznej mierze zasługą tych mediów jest upowszechnienie moralnego permisywizmu i wprowadzanie młodzieży na fałszywe ścieżki wolności. Dążenia, mające na celu osłabienie roli chrześcijaństwa, nie ograniczają się więc do jednego aspektu. A z punktu widzenia europejskiej tożsamości – w każdym wypadku stanowią dzieło podcinania gałęzi, na której się siedzi.