Styczeń 2005

Hej kolęda...
(czyli o wizycie duszpasterskiej słów kilka)
RAK

Szczęśliwego Nowego 2013 Roku!
ks. Paweł Bednarski

Nagroda za integrację środowisk akademickich
Rozmowa z bp. Ignacym Decem i prof. dr. hab. Tadeuszem Lutym

Niedostatki zbiorowej pamięci
Włodzimierz Suleja

Z Biblią w życie
Sławomir Kawecki

Co to znaczy być tatą?
Paweł Stadniczenko

Chrzest – najpełniejsze zjednoczenie z Chrystusem w Kościele
ks. Wiesław Wenz

Wierzę w człowieka...
Z Magdaleną Piekorz rozmawia ks. Rafał Kowalski

O naszym uczestnictwie w liturgii
ks. Paweł Cembrowicz

Dać dziecku radość

Kościół – przestrzeń otwarta
Krzysztof Salik

Caritas Archidiecezji Wrocławskiej instytucją pożytku publicznego
R.K.

Bezstresowo?
ks. Leszek Woźny

Słownik społeczny
ks. Piotr Nitecki




Strona główna

Archiwum

Wierzę w człowieka...
Z Magdaleną Piekorz rozmawia ks. Rafał Kowalski



Mówią o niej, że jest wrażliwa, niesamowicie utalentowana i elokwentna, a przy tym bardzo skromna. Magdalena Piekorz – reżyser filmu "Pręgi", który na festiwalu filmowym w Gdyni zdobył aż trzy nagrody, w tym najbardziej prestiżową: Złote Lwy, jest obecnie najbardziej znaną reżyserką młodego pokolenia.
Rozmawiając z nią miałem wrażenie, że owe komplementy są tylko zwykłymi słowami, które jedynie próbują oddać wielkie bogactwo ducha, wrażliwości, talentu i prostoty, które Bóg połączył w jedno w tej niewielkiej osobie.


Oto nieznana debiutantka staje się jednym z najbardziej znanych reżyserów w naszym kraju. Jak to jest, gdy życie zmienia się z dnia na dzień? Czy czuje się Pani gwiazdą, artystką, osoba sławną?

Absolutnie nie patrzę na siebie jak na gwiazdę. To nie te kategorie. Jestem przede wszystkim szczęśliwa. Poza tym czuję pewne zobowiązanie, by tym czego teraz się podejmę potwierdzić, że zasłużyliśmy na tę nagrodę (podkreślam słowo "my", bo była to praca całego zespołu). Moje życie zmieniło się o tyle, że teraz to, co robię, mogę konfrontować z rzeczywistością. Uczestniczę w spotkaniach z publicznością, czasami jestem obecna na projekcjach. W przypadku filmów dokumentalnych, których zrobiłam już siedem, to rzadkość. Taki film jest pokazywany głównie w telewizji, nie ma więc szansy na poznanie bezpośrednich reakcji widzów. A ja chciałabym wiedzieć, czy to, co zrobiłam, ma jakiś oddźwięk, czy kogoś poruszyło. Traktuję swój zawód jako pewną misję. Uważam, że przez filmy powinnam mówić o czymś istotnym.

Dziś jest Pani pełna wiary, ideałów czy nie obawia się Pani tego, że z czasem wejdzie w pewne struktury, układy, obrośnie w skorupę i zakopie głęboko to, w co teraz wierzy?

Jeżeli człowiek ma swój "wewnętrzny kodeks", raczej nigdy go nie straci. Bardzo bym chciała, żeby udało mi się to w sobie zachować... Dopóki nie ma się rutyny, dopóki jest się wewnętrznie świeżym, jeśli realizuje się swoje ideały – wówczas wszystko nam wychodzi. Wierzę w tego typu pracę. Cieszę się, że "Pręgi" stały się dla kogoś ważne. Dziś przeczytałam w jednym z czasopism wypowiedź dziewczyny, która jest w trudnym momencie życiowym – podziękowała nam za film! Po premierze w Gdyni podszedł do mnie pewien mężczyzna i powiedział, że dzięki "Pręgom" zrozumiał własnego ojca. To są dla mnie najbardziej wartościowe rzeczy.
Cieszę się, że udało nam się opowiedzieć o tym, co nas boli. O strachu, tęsknocie za lepszą przeszłością, marzeniu o lepszej przyszłości...To wszystko zauważamy u naszych rówieśników. Myślę, że cechuje nas pewien rodzaj zamknięcia, że jesteśmy gdzieś zablokowani. Boimy się założyć rodziny. Niewielu młodych ludzi ma odwagę wziąć na siebie odpowiedzialność za drugiego człowieka.

Dotknęliśmy problemu rodziny. Przyznam się, że byłem bardzo zaskoczony, widząc Panią odbierającą nagrodę w Gdyni. Zachowywała się Pani bardzo naturalnie, nie kryjąc łez, dziękując swojej Mamie. Czym jest dla Pani rodzina?

Rodzina jest fundamentem. Jest potrzebna, by człowiek mógł się rozwijać. Daje nam poczucie bezpieczeństwa, świadomość, że skoro jesteśmy kochani, sami możemy ofiarować komuś miłość. Ale "Pręgi" są filmem o tym, że można kogoś kochać i równocześnie ranić. W rodzinie Wojtka zabrakło jednego ogniwa – matki. Ojciec nie potrafił przejąć jej obowiązków.

Dla wielu jest to film o zabijaniu wrażliwości, o zabijaniu dziecka w dziecku. Ja odebrałem go bardziej jako głos, że tego, co najważniejsze i najpiękniejsze nie da się w człowieku zabić.

Nie można zabić, ale można zagłuszyć. Gdybym miała powiedzieć o kulminacyjnym momencie całej historii to uważam, że jest to scena ukazująca Wojciecha, który odsłuchuje kasetę od ojca. W ten sposób dowiaduje się, że ojciec go kochał. To jest moment w którym Wojciech zaczyna wierzyć, że nie wszystko jest stracone, że i on ma w sobie jakieś pokłady miłości i dobra. Ja wierzę w człowieka, dlatego dla mnie jest to film o tym, że najważniejsze jest wybaczenie.

Wiele mówimy na temat wrażliwości. Przyznam się, że gdy oglądałem film po raz pierwszy patrząc na Tanię myślałem w duchu – co za naiwna dziewczyna. Wówczas uświadomiłem sobie, że odzywa się we mnie głos świata, który wrażliwość i dobroć utożsamia z naiwnością. Czy jest w tym świecie miejsce dla Tani?

Przyznam się, że wyposażyłam tę bohaterkę w moje cechy charakteru. Może jest to naiwność? Ale Tania jest także dojrzała. Już przy pierwszym spotkaniu rozszyfrowuje Wojciecha. "Nie ma nic bardziej rozczulającego niż wrażliwy chłopiec, który udaje gruboskórnego" – mówi. Tania dostrzega w nim człowieka, czuje, że jego zachowanie nie wynika z charakteru, ale z wewnętrznej walki z samym sobą. Widzi, jak on się szarpie... Wiele osób już dawno dałoby sobie spokój. Ale ona wie, że to Ten.

Czy film ma ambicje zmienić spojrzenie na współczesne Tanie?

... i na Wojciechów również, bo zupełnie nie podoba mi się wizerunek współczesnego mężczyzny macho lansowany przez kolorowe pisma. Ja mocno wierzę w pewną wrażliwość w człowieku, niezależnie od tego, jakiej jest płci. Tylko, że ta wrażliwość jest dziś nienowoczesna, jakby niemodna. Ludzie się wstydzą otwierać, wzruszać, przeżywać. Boją się, że będzie to świadczyć o ich słabości, podczas gdy w istocie to siła! Miło jednak usłyszeć, że podczas sceny wyznania miłosnego Wojciecha do Tani, ludzie w kinie płaczą. Może nie jest z nami jeszcze tak źle.

Czy to prawda, że po włączeniu kamery zmienia się Pani radykalnie? Nie mogę sobie tego wyobrazić.

No tak – pan Kutz powiedział, że jestem "twardą babą ze Śląska", pan Zanussi, że jestem "blond potworem w akcji", Michał Żebrowski określił mnie "zamordystką", a pewien dziennikarz zapytał mnie: "Czy to prawda, że pani jest takim pruskim oficerem?". Mam świadomość tego, że się zmieniam, ale... w reżysera. Tak jak w życiu codziennym mogę sobie pozwolić na pewne dylematy, to w pracy staram się być konkretna i zdecydowana. Oczywiście były momenty, kiedy chodziłam zdenerwowana i nic mi się nie podobało. Albo takie, kiedy kilkanaście razy kazałam powtarzać jedną scenę. Starałam się trzymać mocno dyscyplinę. Wówczas człowiek trochę inaczej zaczyna mówić, konkretnie formułuje decyzje i one przyjmują formę wytycznych. Natomiast emocjonalnie i osobiście na pewno się nie zmieniam. Po każdej udanej scenie skakałam pod sufit i cieszyłam się razem ze wszystkimi. Bardzo chciałam, żeby na planie było miło.

Podobno w trakcie kręcenia filmu wynikły jakieś problemy z taśmą...

To była dla mnie wielka próba. W laboratorium zarysowano nam sześć rolek taśmy, na których znajdowały się najtrudniejsze sceny. Wśród nich te, kiedy ojciec bije Wojtka. Obiecałam Wackowi, który grał rolę syna, że nakręcimy to tylko raz, i nie mogłam dotrzymać tej obietnicy. Pamiętam, że łzy mi płynęły jak grochy, gdy zauważyłam jak przez środek ekranu przebiega wielka gruba pręga. Następnego dnia spuchnięta od płaczu siedziałam w wozie charakteryzatorskim. To była dla mnie próba sił: wyjść i powiedzieć, że kręcimy dalej i nie załamujemy rąk. W pewnym momencie wszedł Wacek i zapytał: "dlaczego ryczysz?". Zaczęłam mu tłumaczyć, ze nie mamy tych scen, bo taśma została zarysowana. On odpowiedział: "nie mamy, to nakręcimy" i wyszedł. On tak naprawdę mnie podniósł.

Nie mogę nie zapytać o Pani pierwszy film pt. "Dziewczyny z Szymanowa", który został okrzyknięty antyklerykalnym i tendencyjnym. Pytam dlatego, że w filmie pt. "Pręgi" jest scena ukazująca księdza w niezbyt dobrym świetle. Jaka jest Pani naprawdę?

Naprawdę jestem osobą wierzącą. Kiedy realizowałam "Dziewczyny z Szymanowa" byłam na I roku studiów. W pociągu poznałam dziewczynę, która chodziła do tej szkoły, jakiś czas potem dwie inne. Każda z nich miała inne odczucia, ale wszystkie mówiły o Szymanowie jako o miejscu wyjątkowym. Pomyślałam, że warto tam pojechać. Kiedy przekroczyłam mury szkoły wiedziałam już, że nakręcę ten film. Klimat jej był niezwykły. Zawsze chciałam chodzić do takiej szkoły. Dla mnie nie miało to znaczenia, że tę szkołę prowadzą siostry zakonne. Spotkałam tam różne dziewczyny. Niektóre zostały posłane przez rodziców i nie potrafiły odnaleźć się w tej rzeczywistości, inne widziały istotę tej szkoły i potrafiły wynieść z niej to, co dla nich dobre. Wydawało mi się jednak, że jeśli przedstawię w filmie dziewczynę, która mówi, że została tu posłana przez ojca i do szkoły nie ma przekonania, a pod koniec filmu stwierdza, że siostry nauczyły ją wiary w Boga i w siebie, to opowiem o istocie tego miejsca. Problem polegał na tym, że dotknęłam pewnego tabu, ale wówczas kompletnie tego nie czułam. Robiłam ten film z potrzeby serca.
Poza tym, zanim ten film się pokazał, w "Trybunie" warszawskiej pojawił się tekst, informujący, że powstaje film o szkole, która indoktrynuje młode dziewczyny. Ja się wcale nie dziwię, że środowiska prokościelne zareagowały natychmiast. Wcześniej pokazałam film siostrze dyrektor i ona stwierdziła, że jej się ten film podoba, że jest problemowy. Wielkim zaskoczeniem dla mnie było zdjęcie filmu i wezwanie mnie przed komisję etyczną i radę programową. To było dla mnie bardzo trudne, gdyż miało charakter pewnego sądu. Bardzo to przeżyłam
Natomiast jeśli chodzi o "Pręgi", nie miałam najmniejszego zamiaru pogrążać osoby duchowne, tylko po prostu film jest opowieścią o tym, że świat, w którym wzrastał chłopiec, osaczył go w pewnym sensie. Tutaj nie ma pozytywnych obrazów. Później Tania to równoważy. Chciałam pokazać, że ten chłopiec nie ma żadnej ucieczki, żadnego schronienia. Znajduje je dopiero po latach, w jaskini. Ona staje się jego kościołem. Tam odnajduje Boga.

Wiemy, że "Pręgi" mają być nominowane do Oscara. Jak ocenia Pani swoje szanse za oceanem?

Trudno jest ocenić moje szanse, gdyż przede wszystkim potrzebna jest dobra kampania reklamowa. Mój dystrybutor – firma Vision – dba o swoje filmy i jest po rozmowach z poważnymi firmami amerykańskimi. Jeśli któraś z nich wzięłaby nasz film – można mówić o jakiejś szansie. Na razie cieszę się z tego, co dał mi los, i zaczynam już myśleć o nowych projektach!

Ja jednak z całego serca życzę kolejnego zaskoczenia na gali rozdania Oscarów. Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał ks. Rafał Kowalski