Przyciąganie przeciwieństw

O zakochaniu,
narzeczeństwie
i pielęgnowaniu miłości
małżeńskiej z Kamilą
i Maciejem Rajfurami
rozmawia

JULIA PAWELEC

„Nowe Życie”

Kamila i Maciej Rajfurowie podczas
sesji ślubnej na pergoli obok
Hali Stulecia we Wrocławiu

ARCHIWUM PRYWATNE KAMILI I MACIEJA RAJFURÓW

Julia Pawelec: Najpierw o Waszych początkach… Jak zaczęła się Wasza historia?
Kamila Rajfur: Poznaliśmy się, gdy Maciek był już dziennikarzem. Szukał relacji kogoś, kto przeszedł Ekstremalną Drogę Krzyżową we Wrocławiu. Mieliśmy wspólnych znajomych, od których dostał kontakt do mnie. Nasza relacja zaczęła się od długich rozmów telefonicznych. Okazało się, że łączy nas wiele wspólnych tematów, prowokowaliśmy się nawzajem do kolejnych telefonów.
Maciej Rajfur: Zadzwoniłem raz, żeby zapytać o wrażenia i doświadczenia z EDK, a potem wybrałem numer następnego dnia i kolejnego… Z czasem spotkaliśmy się i znajomość zaczęła przeradzać się w coś poważniejszego. Wcześniej kojarzyliśmy się z widzenia, bo oboje pochodzimy z niewielkiego miasta.
Odczuliście różnicę wieku, jaka jest między Wami?
KR: Między nami jest 5 lat różnicy. Na początku bardzo mocno ją czuliśmy. To było dla nas wyzwanie. Gdy się poznaliśmy, miałam 17 lat, czyli byłam w liceum, a Maciek już studiował. Ja żyłam szkołą, przygotowaniami do matury, a on – życiem studenckim, nauką do sesji. Zatem on musiał w pewnym sensie zwolnić i wrócić do swoich wspomnień, natomiast ja nadrabiałam, mierząc się z wyzwaniami, których nie przeżywali moi rówieśnicy. Zaręczyliśmy się, kiedy skończyłam liceum. Gdy wszyscy studenci mówili o juwenaliach, ja myślałam o ślubie i weselu, kredycie na mieszkanie i wykańczaniu go. Nie miałam w swoim środowisku raczej z kim o tym porozmawiać.
MR: Kamila przeżywała coś, co już dawno było za mną. Dla mnie decyzja o małżeństwie była czymś naturalnym. Miałem dobrą pracę – w „Gościu Niedzielnym” – i byłem mentalnie i życiowo gotowy, by stanąć przed ołtarzem. Dla Kamili małżeństwo wiązało się ze znacznie większą odwagą, ponieważ miała niespełna 19 lat, gdy się zaręczyła, i 20 lat w dniu ślubu. Połowa znajomych myślała, że bierzemy ślub z powodu nieplanowanej ciąży, a druga – po prostu dziwiła się, dlaczego tak szybko. Zawarcie małżeństwa w tym wieku dla kobiety nie jest powszechne. Dlatego też rodzice Kamili bardziej to przeżywali niż moi. Ona dopiero co zaczynała studia. Jej ojciec zastanawiał się, z czego będziemy żyć, jak połączyć założenie rodziny ze studiami i szukaniem pierwszej pracy. To były naturalne wątpliwości. Może nie mieliśmy dużo, ale nam zupełnie wystarczyło. Nie myśleliśmy w takich kategoriach, że oboje musimy zarabiać, dorobić się, a dopiero potem zorganizować wesele. Kochaliśmy się, nie chcieliśmy czekać. A teraz nie odczuwamy już raczej tej różnicy wieku. Poza tym zawsze będę mówić do mojej żony: jaka ty jesteś piękna i młoda. (śmiech)

Ta decyzja z pewnością wymagała od Was odwagi i odpowiedzialności. Ale faktycznie, miłości nie warto odkładać na później.
MR: Nie będziemy jeszcze w tak podeszłym wieku, gdy będziemy świętować 50. rocznicę ślubu. Czuliśmy, że w pewien sposób łamiemy stereotypy, ale nie przeszkadzało nam to. Jestem dumny z mojej żony, że mając jedynie 18 lat, podjęła niełatwą decyzję o małżeństwie, w dodatku ze starszym mężczyzną. Nigdy nie było z jej strony zwątpienia, a raczej zaufanie i odwaga.
Słyszałam sporo historii, że już podczas pierwszych spotkań młodzi wiedzieli, że to jest „to” – na całe życie. A jak było u Was, kiedy poczuliście, że to „ten jedyny” czy „ta jedyna”?
KR: Na początku nie myślałam, że to może być już ta relacja do końca życia. Po prostu bardzo dobrze spędzaliśmy czas. Mieliśmy owocne rozmowy, pasowaliśmy do siebie w tych najważniejszych kwestiach. Gdy widziałam, w miarę rozwoju relacji, że staje się ona coraz poważniejsza i że wszystko to, co najbardziej istotne (jeśli chodzi o wartości), jest na swoim miejscu, to w chwili zaręczyn nie znalazłam powodów, aby powiedzieć „nie”.
MR: Wydaje mi się, że prezentowałem trochę inne podejście niż niektórzy mężczyźni, żyjący w „przeciąganych” związkach przedmałżeńskich. Chodząc z Kamilą na randki, wyjeżdżając w góry czy rozmawiając częściej niż z przeciętną koleżanką, traktowałem ją jako swoją potencjalną kandydatkę na żonę. Nie widziałem sensu poważnego spotykania się, które nie miałoby przed sobą celu. Po co? Randka dla emocji, dla rozrywki? Jeśli chodzi o poczucie, że to „ta osoba” – w naszym przypadku był to bardziej proces niż nagła strzała Amora.
Mówi się, że w związku, zwłaszcza w początkowej fazie, niezbędna jest tzw. chemia, ponieważ to ona spaja parę. Zgadzacie się z tym?
MR: Tak, ona na pewno napędza. My oczywiście podobaliśmy się sobie. Byliśmy sobą zafascynowani, czuliśmy te „motyle w brzuchu”. Ale takie paliwo kiedyś się kończy, więc gdy związek nie ma podstaw w świadomej decyzji, ludzie albo się rozchodzą, albo się męczą. My głosimy dosyć niepopularną tezę, że miłość to bardziej decyzja niż uczucie. Kiedy spotykałem się z Kamilą, gdy była moją dziewczyną, to wiadomo, że serce mocniej mi biło. Gdy wróciła niedawno ze sklepu do domu, to już tak nie biło. (śmiech) Minął pierwszy zachwyt, ale to nie on jest sensem życia. Dla mnie istota znajduje się w jej głowie, w której – mam nadzieję – nadal aktualne są słowa przysięgi: „Ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż, Panie Boże Wszechmogący”.
KR: Związki się rozwijają – z zakochania przeradzają się w prawdziwą świadomą miłość. W małżeństwie kochamy się coraz mocniej i inaczej. Widać to po tym, że doceniamy się coraz bardziej, nawet za drobne rzeczy.

Różnice nie przeszkadzają we wspólnym spędzaniu czasu

ARCHIWUM PRYWATNE KAMILI I MACIEJA RAJFURÓW

Często słyszy się, że przeciwieństwa się przyciągają. Tak było właśnie u Was… Spotkanie humanisty z krwi i kości z dziewczyną, która woli nauki ścisłe (obecnie inżynierem fizyki), zakończyło się miłością.
MR: Brzmi to dość szokująco, ale zbudowaliśmy nasze małżeństwo na różnicach, a nie podobieństwach. Różnimy się praktycznie wszystkim: osobowością (Kamila jest introwertykiem, lubi spokój, a ja mam typowe cechy ekstrawertyka), innym podejściem do życia (moja żona widzi wszystko przez pryzmat działań i liczb, a ja jestem osobą relacyjną). Łamiemy pewne stereotypy – ja jestem tą połówką, która dużo mówi, Kamila raczej słucha. Nasza historia nie wygląda jak scenariusz z amerykańskiego filmu, w którym spotykają się dwie osoby z tą samą pasją, ponieważ mamy zupełnie różne hobby: Kamila uwielbia żeglować, ja nigdy nie byłem nawet na łodzi. Wolę wspinaczkę górską zimą, ona natomiast preferuje ciepło – koc, herbatę, puzzle. Nawet inaczej odczuwamy temperaturę – moja żona chętnie odkręciłaby wszystkie grzejniki i okryła się kocem, a ja zupełnie na odwrót. (uśmiech)
KR: Widzimy te różnice na co dzień, ale uznaliśmy, że nie chcemy traktować ich jako przeszkód, tylko zrobiliśmy z nich pożytek. Wykorzystujemy moje dobre cechy wszędzie tam, gdzie potrzeba spokojnego, racjonalnego podejścia, a Maciek się przydaje, kiedy trzeba się o coś wykłócić, z kimś porozmawiać. Ja rozliczam rachunki, przeglądam dokumenty, czytam instrukcje i instaluję różne rzeczy, a on załatwia różne sprawy – np. w przychodni, sklepie czy banku – gdy wymaga tego sytuacja.
Propagujemy taką tezę wśród młodych, że przeciwieństwa się przyciągają, ale trzeba umieć z nimi żyć, wykorzystując je na plus. Nie warto zrażać się tymi różnicami. Nawet jeśli jest ich bardzo wiele. Tym, co nas trwale łączy, jest wiara w Boga i trzymamy się tego. To najsilniejsze spoiwo w naszym związku.
Nie uważamy oczywiście, że nasz przykład to jedyna słuszna droga. Na pewno ludzie w parach podobni do siebie także tworzą szczęśliwe związki. My staramy się, jak możemy, umacniać się w tym, jacy jesteśmy.
MR: Może powiem coś dla niektórych kontrowersyjnego: pewnie istnieje sporo osób na świecie, które, patrząc czysto po ludzku, pasowałyby do nas lepiej, ale my pokochaliśmy właśnie siebie. Takimi, jacy jesteśmy. Chcemy trwać w tej decyzji i nie szukamy nikogo innego. Życie nie polega na tym, aby wszystkich naokoło wypróbować i wybierać „najlepszy, najbardziej pasujący model”. Ważne, by trwać w miłości do osoby, którą się pokochało. Gdybyśmy mieli się rozstać z powodu różnic, nie wytrzymalibyśmy w związku ani jednego dnia. Wiedzieliśmy przed ślubem, że bardzo się różnimy, a po przysiędze małżeńskiej okazało się, że nawet jeszcze bardziej. Istotą jest więc, jak podchodzimy do tych różnic.

Wróćmy do momentu Waszych zaręczyn. Po jakim czasie padło to jakże istotne pytanie?
MR: Zaręczyliśmy się po roku poznawania i roku związku. Może to dość szybko, ale nie uważamy, że warto zwlekać ze ślubem, aby się wystarczająco dobrze poznać. Nie da się odkryć człowieka w pełni – nawet w małżeństwie. My nadal się poznajemy.
Zaręczyliśmy się w Paryżu. Planowałem chodzić z pierścionkiem w plecaku, gdy zwiedzaliśmy przez kilka dni miasto, aż poczuję w sercu (a może Bóg da mi znak), że to już teraz. I stało się to w najmniej oczekiwanym momencie. Nie oświadczyłem się przy Łuku Triumfalnym, w Luwrze czy na wieży Eiffla, lecz… na zwykłym spacerze nad Sekwaną. Trochę się posprzeczaliśmy – uznałem, że dobrym załagodzeniem sytuacji będzie poproszenie ją o rękę. Właściwie to była taka ostatnia deska ratunku w kłótni. Nie miałem więcej argumentów. (śmiech) Oczywiście Kamilę zamurowało. Zgodziła się, nawet po krótkim sporze. A tak poważnie, to cenię w niej, że zawsze podejmuje to, do czego zaprasza ją Bóg, co przynosi jej życie. Jest po prostu dzielna.
Jak wspominacie okres narzeczeństwa?
KR: Był to bardzo intensywny czas. Trwał dwa lata. Poznawaliśmy się lepiej w różnych sytuacjach – tych ekstremalnych (na wyjazdach), ale też codziennych. To, jak się przeżyje narzeczeństwo, wychodzi w małżeństwie, a więc wytrwale budowaliśmy – stawialiśmy cegły. Nie mieszkaliśmy razem przed ślubem, dlatego wiele rzeczy było dla nas nowe w małżeństwie. Daliśmy też sygnał do otoczenia, że nadszedł czas, kiedy podejmujemy decyzje już wspólnie.
8 lipca 2017 r. to dla Was szczególny dzień… ślub. Jak go zapamiętaliście?
KR: Cieszyłam się i wiedziałam, że nic nie zmąci mojego spokoju. Przeszłam jednak próbę… Podczas składania przysięgi małżeńskiej, w katedrę wrocławską (w której byliśmy) uderzył piorun i zgasły wszystkie światła. Włączyły się te awaryjne. Ale nie przejęliśmy się tym, tylko radowaliśmy się naszym dniem.
MR: Nie przeraził nas ten piorun, ale goście mieli różną interpretację. Jedni mówili, że to znak, że nic nas nie rozłączy, inni śmiali się, że Bóg dał któremuś z nas moment, by jeszcze uciec sprzed ołtarza. Ten 8 lipca był dla mnie najważniejszym dniem, w którym spełniło się moje marzenie. Pamiętam, jak wypowiadaliśmy przysięgę z pamięci, bez pomocy kapłana. Czuliśmy, że te słowa wypływają z serca, byliśmy pewni tej decyzji. Zapamiętamy tę uroczystość do końca życia.

Wspólne podróże dają czas na bycie
we dwoje. Andaluzja, Hiszpania

ARCHIWUM PRYWATNE KAMILI I MACIEJA RAJFURÓW

Jak pielęgnujecie Waszą miłość małżeńską?
KR: Troszczymy się o siebie na co dzień, odnosimy się z szacunkiem, spędzamy ze sobą dużo czasu. Wiemy, jak ważne są proste gesty, np. pożegnanie, gdy się rozstajemy, czy powitanie. Istotna jest też przestrzeń bez dzieci, taka tylko we dwoje. Staramy się ją regularnie aranżować.
MR: Nie można ulec rutynie. Ostatnio polecieliśmy sami na tydzień do Hiszpanii. Dzieci zostały u dziadków. To była spontaniczna wycieczka. Rano wstaliśmy we Wrocławiu bez planów, a późnym wieczorem byliśmy na drugim końcu kontynentu. Bardzo aktywny i owocny czas – bawiliśmy się jak w narzeczeństwie.
W małżeństwie, podobnie jak w każdej innej relacji, dochodzi czasem do kłótni. Jak sobie z nimi radzicie?
MR: Nie będziemy ukrywać, że często się kłócimy. Obydwoje mamy mocne charaktery. Nawet dzisiaj, przed tym wywiadem, doszło do kłótni – zakończyła się oczywiście zgodą. U nas czasem lecą wióry, ale one nie prowadzą do myśli o rozwodzie, dlatego że wierzymy w to, co Jezus powiedział o małżeństwie w Ewangelii. Niektóre nieporozumienia są o drobne rzeczy, inne – o poważniejsze, np. metody wychowania dzieci.

Wiadomo, że gdy widać różnice, jest większe pole do potyczek. Nie chcemy kreować wizji, że jesteśmy dla siebie tym „brakującym puzzlem”. Świat o takich parach mówi, że nie powinny być ze sobą. Często ludzie przy rozwodach wskazują przed sądem powód: różnice charakterów. Bóg pokazuje na naszym przykładzie, że możemy tworzyć piękną rodzinę, nawet mimo wielu rozbieżności.
KR: Wierzymy, że Bóg nam pomoże w naszym założeniu, że będziemy razem do końca życia. Ufamy, że z Nim pokonamy każdą przeszkodę.
Nie dopuszczamy do tzw. cichych dni. Sprawiają, że trudniej się później pogodzić. Oddalają od siebie. Stosujemy się do biblijnej zasady: „Niech nad waszym gniewem nie zachodzi słońce” (Ef 4, 26). Próbujemy się pojednać przed upływem dnia, ponieważ nigdy nie wiemy, czy się obudzimy następnego i czy będziemy mogli się jeszcze przeprosić. Każdy zażegnany konflikt wzmacnia i daje nadzieję, że w przyszłości też sobie poradzimy. Moc przecież w słabości się doskonali.
Czy możecie nazwać siebie również przyjaciółmi?
KiMR: Nasza relacja opiera się na przyjaźni i braterstwie dusz. Zwierzamy się sobie, ufamy bezgranicznie. Najpierw się zaprzyjaźniliśmy, a potem – zakochaliśmy.