Świętowanie

Święta prowadzą do bycia razem, spotkania Boga i drugiego człowieka.
Miło, jeśli przy okazji zje się smaczny posiłek, ale prawdziwym stołem jest coś innego.

MAŁGORZATA TRAWKA

Wrocław

Polska tradycja łamania się opłatkiem szczególnie podkreśla
wspólnotowy wymiar wieczerzy wigilijnej,
która nie ma być jedynie zwykłym posiłkiem

HENRYK PRZONDZIONO/FOTO GOŚĆ

Jak to zwykle u nas bywa, w Wigilię mąż pracuje. W domu wielkie pakowanie, ponieważ wyjazd na święta trwa kilka dni. W międzyczasie próbujemy jeszcze skończyć jakieś pieczenie lub gotowanie. Jedziemy do moich rodziców na ostatnią chwilę – lub po niej. Pierwsza i druga gwiazdka zastaje nas najczęściej jeszcze we Wrocławiu, gdy składamy życzenia starszej pani, która – czasem z wyboru, czasem z braku alternatywy – spędza święta samotnie. Odwiedzamy ją jeszcze z jednego powodu: ma ona w tym dniu urodziny. Ale niewiele osób o tym wie, gdyż jej PESEL wskazuje coś innego. I chyba w tym zawiera się pewna prawda. Nieważne, z jakich początkowych cyfr składa się nasz numer ewidencyjny, tego wieczoru mamy szansę narodzić się na nowo. I to w rodzinie, z rodziną, przez rodzinę, a czasem – pomimo rodziny.
Adwent to nie dziewięć miesięcy, ale czas ten wystarcza, by coś w swoim życiu poukładać, uporządkować, czymś się nasycić. Mam ostatnio wrażenie, że bieganie na roraty, rekolekcje, próby dłuższej tudzież głębszej modlitwy, spowiedź przedświąteczna są inwestycją, która pozwala przeżywać święta nawet wtedy, gdy ich scenariusz nie jest przez nas pisany. Przywołam słowa papieża Franciszka, ponieważ są przesiąknięte obrazową wrażliwością: „Przeżywać Boże Narodzenie to dać się wstrząsnąć jego zaskakującą nowością. Narodziny Jezusa nie zapewniają uspokajającego ciepła w kominku, ale boski dreszcz, który wstrząsa historią. Boże Narodzenie to zwycięstwo pokory nad arogancją, prostoty nad obfitością, milczenia nad zgiełkiem, modlitwy nad «moim czasem», Boga nad moim «ja»” (audiencja ogólna, 19 grudnia 2018). Wydaje się, że w rodzinach tego zwycięstwa aż tak bardzo nie widać… Im nas więcej przy stole, im więcej prezentów pod choinką, im więcej poglądów nie do pogodzenia i tego, że ma być „po mojemu”, tym trudniej dostrzec triumfy Króla Niebieskiego.
By nie przygnieść ducha
Okazuje się, że przekazanie prawdziwej treści Bożego Narodzenia jest wyzwaniem dla małżonków chcących przybliżyć dzieci do Dzieciątka, na które przecież czekały cały Adwent, chodząc z lampionami na roraty albo wykonując zadania z kalendarza adwentowego. – Sama jestem ciekawa pomysłów na bardziej duchowe przeżycie Świąt Bożego Narodzenia, bo rzeczywiście jest to o wiele cięższe niż duchowe przeżycie Wielkanocy. Powodem jest komercja – mówi Joanna Bober, żona i mama trójki dzieci. – Mamy dużo przygotowywania jedzenia i prezentów, ustalania, kto komu i co kupuje.
Asia nie poddaje się i próbuje skupić uwagę dzieci na tym, co najważniejsze: – W sam wieczór wigilijny staramy się, żeby wieczerza zaczęła się czytaniem słowa Bożego. Trochę o nim rozmawiamy – kontynuuje. – Staramy się też, żeby przed prezentami było śpiewanie kolęd. U nas w rodzinie gra się na gitarze i keyboardzie, więc to kolędowanie trwa dosyć długo. A potem Pasterka, żebyśmy weszli w tę noc razem z naszymi dziećmi – o ile wystarczy nam sił po dwóch wigiliach, u jednej i drugiej rodziny. Ja sama jeszcze czasem słucham rozważań słowa Bożego. Dzień Bożego Narodzenia jest często „na zmęczeniu”: rozpakowywanie prezentów, zabawa z dziećmi, rodzinnie, lecz niekoniecznie duchowo. Sami chcielibyśmy, żeby tej strony duchowej było więcej.
W kwestii duchowego przeżywania Adwentu i Bożego Narodzenia dużo się już dokonało i dokonuje. Bieganiu z mopem, myciu na zimnie okien, dziesiątemu wyjściu do paczkomatu towarzyszą słowa rekolekcjonistów (często w słuchawkach), że nie to jest najważniejsze, by dom lśnił i można było podać dwanaście potraw. I rzeczywiście wielokrotnie ten przekaz zaczyna brać górę nad komercją i konsumpcją. Chrześcijańskie rodziny mają tę świadomość, że tu chodzi o coś znacznie ważniejszego, i próbują, czasem metodą prób i błędów, nieść w świat bożonarodzeniową miłość.

Jeśli po drodze zdarzą się takie „nieidealne” święta, gdy na przykład dopadnie nas choroba, spiętrzą się trudne sprawy, nie zdążymy na czas z tym, co sobie zaplanowaliśmy, to wtedy – wbrew temu wszystkiemu – święta i tak przychodzą, a czasem zostawiają w naszym sercu wyjątkowy ślad.
Wieczerza serca, a nie ciała
Marta i Adam Bochenkowie to kolejna rodzina, która konsumpcyjnemu podejściu do świąt mówi „nie”, choć musieli wypracować swoje sposoby na przeżywanie tego czasu. W rodzinnym domu Marty prezenty pod choinką pojawiały się jedynie w dzieciństwie. Później członkowie rodziny doszli do wniosku, że nie jest to niezbędny element świętowania. Zdziwienie jej przyjaciół, że choinka może stać bez prezentów, było ogromne.
Pierwsze wspólne święta Marta i Adam wspominają jako bieganinę, chęć dostosowania się do jednych i drugich rodziców. Dopiero pojawienie się dzieci odmieniło ich na tyle, że przestali skupiać się na tym, jak zaspokoić czyjeś oczekiwania. – Któregoś roku porozmawialiśmy z rodzicami, że połowę świątecznego czasu chcemy spędzić we własnym domu – opowiada Marta. – I od tego się zaczęło. W Wigilię zostaliśmy w domu, a rodziców zaprosiliśmy, by dołączyli do nas, jeśli tylko by chcieli.
Najpiękniejsza Wigilia państwa Bochenków miała miejsce rok temu. – Moja babcia jest już osobą starszą, z demencją – wspomina Marta. – Mieszka razem z tatą, który często pracuje nawet w święta. Gdy zadzwoniłam do niego z życzeniami, okazało się, że jest w domu, i spontanicznie postanowiliśmy razem spędzić wigilię. Wtedy tata jeszcze nie wiedział, że nie będzie miał czym nas poczęstować, ponieważ babcia, przygotowując potrawy, zapomniała, że już raz je przyprawiła. To były dla nas święta niezwykłe. Pojechaliśmy tam i piliśmy herbatę. Zadbaliśmy wcześniej o oprawę modlitewną, o naszego ducha, byliśmy w kościele i przyszła taka konkluzja, że właśnie to były takie święta, jak trzeba. Dla mnie to nie ma znaczenia, co zjem, ale jak te święta przeżywam: czy potrafię się uśmiechać, czy myślę o drugim człowieku, czy jestem w stanie dostosować się do różnych sytuacji. Dla dzieci prezenty oczywiście mają znaczenie, ale gdy dorastamy, już nie musimy spełniać swoich zachcianek, a możemy skupić się na tych, którym faktycznie czegoś brakuje.
– Mamy postanowienie, żeby nasze święta nie były bieganiną – potwierdza Adam. – Chcemy też, żeby modlitwa i wrażliwość na innych były obecne codziennie, nie tylko od święta.
– Ta zeszłoroczna wigilia pokazała nam, że najważniejsze to być razem – kontynuuje Marta. – Choć to była trudna historia, wychodziliśmy od taty uśmiechnięci. Święta bardziej odczuwa się duchem, a nie ciałem. Nie poprawi mi świąt zielony sweter albo piękna poduszka z reniferem.
W Dzienniczku s. Faustyna napisała, co robiła w ostatnią w swoim życiu Wigilię. Można powiedzieć, że również spędzała ją z bliskimi: „Przed wieczerzą weszłam na chwilę do kaplicy, aby się podzielić w duchu opłatkiem z osobami kochającymi i drogimi dla serca, a jednak z daleka. Najpierw pogrążyłam się w głębokiej modlitwie i prosiłam Pana o łaski dla nich, a później dla każdej szczególnie. Jezus dał mi poznać, jak bardzo mu się to podoba, a duszę moją napełniła jeszcze większa radość, że Bóg kocha szczególnie tych, których my kochamy” (Dz 1438). Prosta konkluzja: chodzi tylko o miłość.
Pewnie, że małemu Gościowi przychylilibyśmy nieba. Ale po co, skoro nieprzypadkowo właśnie je opuścił. Zamiast przesadnie skupiać się na świątecznej oprawie, możemy pomóc naszej rodzinie doświadczyć cudu narodzin. W dobrych słowach, czułych spojrzeniach, skupionej na drugim człowieku uwadze. – Do czego prowadzą nas święta? – pytają retorycznie Marta i Adam. – Do bycia razem, do człowieczeństwa. Jeśli przy okazji zje się smaczny posiłek, to miło. Prawdziwym stołem jest nasze serce, w którym spotykamy się z Bogiem.