Cóż może szarak?

Żegnam trzy miłe Francuzki. Nasze drogi rozchodzą się po tygodniu wspólnego
podróżowania po Polsce. Zwiedziłyśmy Warszawę, podziwiałyśmy Tatry z „nizin”
Jaszczurówki i kilka dni przechadzałyśmy się uliczkami gościnnego Krakowa,
do którego wkrótce ma przybyć Jan Paweł II. Jest sierpień 2002 roku.

WANDA MOKRZYCKA

Wrocław

Papież Jan Paweł II podczas Mszy św. na krakowskich Błoniach, 19 sierpnia 2002 r.

HENRYK PRZONDZIONO/FOTO GOŚĆ

Właściwie ja też teraz powinnam wsiąść do pociągu, który zawiózłby mnie do Wrocławia.
Ale nie mogę! Bo choć rozum przypomina mi o kilkunastu złotych w kieszeni (wystarczą jedynie na bilet powrotny), to serce podpowiada, by zostać tu, w Krakowie, i zapytać o możliwość noclegu u sióstr Urszulanek.
Od rana uwijam się, by sprzątnąć kuchnię. To cena za przedłużony pobyt.
Nie zastanawiam się, co będę jeść przez te trzy dni. Tym, co trzyma mnie przy życiu, jest popołudniowy przylot Jana Pawła II. Planuję witać go na trasie przejazdu z lotniska – ustawię się na Plantach, potem pokręcę się trochę po Rynku, by wieczorem stanąć pod oknami kurii przy ul. Franciszkańskiej. W mieście panuje podniosły nastrój. Niemal w każdym miejscu Krakowa słychać radiowe relacje z papieskich podróży. Dochodzą z kamienic, przez ich otwarte okna, i z kawiarnianych gródków. O Ojcu Świętym mówią w sklepach, tramwajach i na Wawelu. Właśnie tu zaczepia mnie miła Włoszka z mikrofonem. Prosi o wypowiedź dla włoskiej telewizji RAI 1.
Ludzie zbierają się, tworząc kolorowy tłum. Za kwadrans przejedzie tędy papamobile. Na trasie przejazdu można spotkać absolutnie wszystkich – od rodziców z maluchami w wózkach, przez sporą gromadę młodzieży, po starszych ludzi w kapeluszach, zaopatrzonych w rozkładane krzesełka wędkarskie. Emocje sięgają zenitu, gdy kolumna papieska przejeżdża tuż obok. Wszyscy skandują, wymachują chorągiewkami. Ktoś intonuje „Barkę”. Rodzice tłumaczą dzieciom posadzonym na ojcowskich barkach, jak wielkiego Polaka widzą. Włączone tranzystorowe radio mojego sąsiada opisuje nasze położenie: „oto papież błogosławi wiwatującym tłumom zgromadzonym w okolicy Collegium Novum”. Ale nie jest to jedyny sygnał wiekopomnej chwili – odzywa się dzwon Zygmunta.
Wzniosłe słowa, łzy wzruszenia towarzyszą ludziom także wieczorem, pod „papieskim oknem”. W nim, ok. godz. 21.00 ukazać się ma Jan Paweł II, by przywitać wiernych. To spotkanie jest zgrabnie zaaranżowane. Plac ogrodzony, wejścia, tylko przez bramki z wykrywaczem metalu, strzegą ochroniarze. Czas oczekiwania na papieża umila śpiew scholi. Wraz z jego upływem na wytyczonym terenie robi się coraz ciaśniej. Gwar powoli zagłusza pięknie skomponowany kanon. Czuwanie nieznośnie się wydłuża. Zewsząd słychać komentarze, że: „już powinien wyjść”, „dość tego jedzenia”, „tracimy czas, to brak szacunku dla wiernych” itp. Trwanie pod oknem bynajmniej nie przypomina modlitwy. Apogeum narzekania nastaje po komunikacie o zmęczeniu osiemdziesięciodwuletniego papieża, który tego wieczoru nie wychyli się już przez okno. A mnie do oczu napływają łzy. Nie ze złości, że czekałam nadaremnie, ale z żalu i niezrozumienia – dlaczego ludzie traktują Jana Pawła II jako atrakcję, do której mają pełne prawo?
Oddalam się w kierunku domu gościnnych sióstr na fali rozgoryczonego tłumu.
Ale cóż to? Znany całemu światu głos niesie się po placu! Obserwuję ludzi rzucających się biegiem na ul. Franciszkańską.
Pasterz, mimo trudu, nie zostawił swych owiec. Lecz tego wieczoru do stada nie wracam. Za dużo emocji.
Dobre? Złego początki
Jest jesień 2019 roku. Deszcz nie zniechęca mnie do wyjścia. Wybieram się do jednej z wrocławskich bibliotek publicznych na spotkanie z autorem Hipokryzji, Radosławem Grucą. Dziennikarz śledczy współpracujący m.in. z Faktem czy OKO.press opowie o swojej nowej książce. Nie szukam sensacji. Po prostu interesuje mnie człowiek. Tu mam okazję spotkać mężczyznę o innych niż moje poglądach. Poznać u źródła – wziąć do ręki książkę, której jest autorem i osobiście zadać nurtujące mnie pytania. Na sali zasiada kilkanaście osób. Z zaciekawieniem słuchają opowieści dziennikarza, który przedstawia się jako syn watykanisty, człowiek głębokiej wiary, który docieka prawdy. 

Mówi o trudnych sprawach, ale najbardziej niepokojąca w jego narracji jest satysfakcja ze zniszczenia, które dzieje się za sprawą jego publikacji. Zdarzenia nabierają tempa i intensyfikują się, gdy słuchacze zadają pierwsze pytania i padają nienawistne oskarżenia pod adresem Kościoła.
Opuszczam filię biblioteki. Dość nakręcania emocji.
*
Po Mszy na krakowskich Błoniach kieruję swe kroki na dworzec kolejowy. Zatrzymuję się przy ulicznym kramiku z obwarzankami. Kupuję z sezamem, na drogę. Sprzedawczyni patrząc na mnie, mówi: „Dobrze, że panieńka papieża zobaczyła. On już tu nie wróci”.
*
W odpowiedzi na jedno z pytań redaktor z nieco kpiącym uśmiechem zapewnia, że jest już plan dekonstrukcji Kościoła polskiego. Oni go przeprowadzą.
A co z codziennością?
Nasze dzieci nie były świadkami śmierci Jana Pawła II. Nie widziały kolejki wielkich tego świata, którzy w niej stali, by złożyć hołd Papieżowi, ani nie słyszały wołania tysięcy: „Santo subito!”.
Oni kojarzą Polaka z internetowych memów. A na hasło: „dwa jeden trzy siedem” odruchowo nucą „Barkę”, śmiejąc się do utraty tchu.
I można się oburzać na Internet, parafrazując Gombrowicza, że przecież Jan Paweł II wielkim człowiekiem był!
A mogę, bez emocji, zadać sobie pytania i postarać się odszukać w pamięci: kiedy ostatni raz czytałam cokolwiek Karola Wojtyły? Nie wspominając o dokumentach Kościoła z czasu pontyfikatu Polaka. Kiedy rzeczowo opowiadałam dzieciom o dokonaniach Jana Pawła II jako znakomitego przywódcy? Kiedy mówiłam dzieciom o jego świętości? O potężnym, bo pokornym, zaufaniu Bogu w codzienności? My nie pamiętamy. Chyba dlatego tak łatwo dziś manipulować faktami i propagować nieprawdę. Nie snujemy ani opowieści o naszej historii, ani refleksji, która rodzi się przecież z wielokrotnego powracania do tematu przemyśleń. To co się dzieje w naszym życiu, opiera się na emocjach. A nimi, niczym ogniem, można sterować – rozniecić, ale i wygasić. Wedle potrzeby.
Minęło osiemnaście lat od śmierci Jana Pawła II. Minęło pokolenie. Nie dziwi mnie fakt, że właśnie teraz (dodatkowo tuż po śmierci Benedykta XVI) wielu usiłuje ośmieszyć Świętego Papieża, tworząc internetowe virale zapadające (a jakże!) w pamięć, zarzucając mu ukrywanie zbrodni, których dopuszczali się niektórzy duchowni.
Po prostu teraz jest podatny grunt. Dojrzewają ludzie, którzy o pontyfikacie Polaka słyszeli jedynie na lekcjach historii. A cóż dopiero zrozumieć im realia, w których służył Kościołowi?
Nie dziwię się również trudnym emocjom wiernych (i nie tylko). Skoro ostatnimi czasy na jaw wyszło sporo zatrważających historii, które są plamą na kanwie historii Kościoła.
Warto jednak studzić emocje, nie oceniać, nie dywagować, ale czekać na wyniki analiz komisji eksperckich, które mają odpowiednią wiedzę i narzędzia, by szukać prawdy.
Cóż może szarak?
Wczytywanie się w teksty Jana Pawła II, przyglądanie jego pontyfikatowi w kontekście wcześniejszych, zdaje się być dobrym pomysłem, by ożywić pamięć o Świętym. Aby go poznać i zrozumieć. Rozmawiać o nim z naszymi dziećmi. Ale konkretnie! Prócz tego ważnym i wartym obejrzenia jest film Pauliny Guzik (która swoją pracą niejednokrotnie pokazała, jak szukać prawdy i nie stracić wiary) pt. Szklany dom, w którym autorka dociera do dziennikarzy przyglądających się życiu w Watykanie. Rozmawia także z pracownikami kurii o zmianach zachodzących w funkcjonowaniu Kościoła.
No i chyba najważniejsze – często, z ufnością zaglądać do Pana i pytać Go, jakie jest moje miejsce w Kościele, którego bramy piekielne nie przemogą.