KS ANDRZEJ DRAGUŁA

Zielona Góra

Pamiątki na ciele

Chyba najbardziej przejmujący obraz ukrzyżowania zostawił nam niemiecki malarz Matthias Grünewald. Jego Chrystus z ołtarza przeznaczonego do kaplicy szpitalnej w Isenheim k. Kolmaru przeraża. Ciało Zbawiciela jest dosłownie skatowane. Trudno na nim znaleźć fragment, gdzie nie byłoby ran. Z każdej rany wypływa krew.

By zrozumieć zamiar malarza, trzeba spojrzeć na obraz w kontekście jego powstania. Ołtarz znajdował się w szpitalu prowadzonym przez antonitów z zakonu zajmującego się opieką nad nieuleczalnie chorymi, któremu patronował św. Antoni Pustelnik. We współczesnych kategoriach raczej było to coś na kształt hospicjum, w którym przebywają chorzy terminalnie. Grünewald malował ten ołtarz cztery lata. Przez ten czas widział, jak cierpią i umierają chorzy. Spoglądanie na Ukrzyżowanego, tak podobnego do przebywających tam chorych, było częścią procesu terapeutycznego. Nie, widok ten nie dawał im nadziei na wyzdrowienie, lecz dawał konsolację, pociechę w cierpieniu. Ludzkie cierpienie stawało się w pewnym sensie zbawcze. M. Szubert w książce Choroba, ciało, grzech. Kulturowe studia maladyczne tak pisze o współczesnej kulturze laickiej: „Wydaje się, że odarta z wszelkiej transcendencji świecka kultura niewiele ma choremu do zaoferowania […] – zarówno w obliczu choroby, jak i ostatecznie śmierci”. Jaki sens można nadać chorobie, skoro nie znajdujemy dla niej religijnych punktów odniesienia? Człowiek wierzący zło traktuje jako tajemnicę, która nabiera sensu w perspektywie Boga swoją śmiercią na krzyżu pokonującego zło. A jak ze złem radzi sobie ateista? Francuski filozof A. Comte-Sponville w książce Duchowość ateistyczna tak odpowiada: „Lepiej uznać zło za to, czym jest – w jego banalności i ogromie, w jego potwornej i niedającej się zaakceptować oczywistości”. Dla ateisty zło nie jest problemem teoretycznym, ale kwestią praktyczną, której trzeba stawić czoło. Jak pisze amerykański anestezjolog R.W. Dworkin, „niewierzący pacjenci sprawiają wrażenie, jakby nie mogli umiejscowić swego cierpienia w jakimś szerszym kontekście ani wyobrazić sobie jakiegoś wyższego celu swej udręki. Czują się bezradni, zagubieni i nieszczęśliwi”. Wobec choroby zostawieni są sami sobie.

Czy chorzy ze szpitala w Isenheim byli szczęśliwi, ponieważ łączyli swe cierpienie z cierpieniem Chrystusa? Nie nazwałbym tego szczęściem. Ale na pewno dobrze znali ów „szerszy kontekst” ich choroby, cierpienia, zła, którego doświadczali. I nie była to tylko Męka Pańska. Po otwarciu ołtarza chorzy oglądali także inne sceny, w tym zmartwychwstanie. Oto już nie kontemplowali ciała Chrystusa umęczonego na krzyżu, ale ciało uwielbione, tryumfujące, urzekające pięknem. Przed nimi otwierał się nowy horyzont ich przeznaczenia – chwalebne zmartwychwstanie. Malarz nie wmawiał im, że cierpienie ma sens. Chciał im raczej powiedzieć, że cierpienie ma przyszłość. Ostatecznie bowiem będzie tylko raną, pamiątką na ciele zmartwychwstałym.