KS ANDRZEJ DRAGUŁA

Zielona Góra

Ratzinger, czyli pewność miłości

Pod koniec lutego brałem udział w debacie na temat dziedzictwa, które zostawił nam papież Benedykt XVI. Przygotowując się do tej rozmowy, uświadomiłem sobie, że w gruncie rzeczy znałem jego teologię pobieżnie. Owszem, czytałem kiedyś Wprowadzenie w chrześcijaństwo, znałem encyklikę Deus caritas est, słyszałem niejedno kazanie, a jednak lektura jego dzieł uświadomiła mi, że go nie doceniałem, a był to papież, dla którego miłość była kategorią ważniejszą niż doktryna.

Dla młodego Ratzingera jako naukowca punktem wyjścia było określone rozumienie Objawienia. Jest ono dla niego zakorzenionym w historii działaniem Boga wpisanym w ciąg historii zbawienia, a nie komunikacją pewnych prawd ludzkiemu rozumowi za pomocą określonych pojęć. Innymi słowy, Bóg objawia się jako działanie, wydarzenie, historia, a nie jako system abstrakcyjnych pojęć teologicznych. To ważne, bo odpowiedzią na taki sposób objawienia się Boga nie jest rozumowe przyjęcie prawd wiary, ale osobowe przylgnięcie do Boga działającego. Idąc za św. Augustynem, Ratzinger pisał, że takiego Boga poznaje się za pomocą czystego serca (cor purum). Prawdziwe poznanie Boga dokonuje się poprzez miłość, a zbawić nas może jedynie Ewangelia jako żywe świadectwo działania Boga, a nie filozofia, nauka czy nawet teologia naukowa. Ratzinger jako teolog głosi prymat miłości, której nie wolno sprowadzać do etyki, a właściwie moralizmu: „chrześcijaństwo to nie system intelektualny, zbiór dogmatów czy moralizm. […] to spotkanie, historia miłosna, to wydarzenie”. Krytycznie odnosił się do postrzegania wiary w kategoriach zasługi: „w fakcie, że ktoś staje się chrześcijaninem, nie chodzi o zapewnienie sobie indywidualnej premii; nie jest to prywatna rezerwacja biletu do nieba”. Wiara, jak pisał, polega bardziej na świadomości bycia obdarowanym przez Boga, niż na dawaniu Bogu czegokolwiek. Tę postawę nazywał pelagianizmem ludzi pobożnych.

Termin „pelagianizm” pochodzi od imienia Pelagiusza, mnicha żyjącego w IV/V w. Był on przekonany o sile natury ludzkiej, która sama zdolna jest osiągnąć świętość. Ratzinger mówi, że pobożni pelagianie „chcieliby nie nadziei, lecz pewności. Przez rygorystyczne ćwiczenia religijne, modlitwy i dobre uczynki chcą zapewnić sobie prawo do szczęścia wiecznego. Brakuje im pokory, która jest istotna dla każdej miłości”, bardziej ufają swoim dobrym uczynkom niż darom od Boga. A przecież „w swej najprostszej i najgłębszej formie wiara jest tym momentem miłości, w którym poznajemy, że my sami również potrzebujemy być obdarowani”. Wiara wg Benedykta nie może więc być ani strachem przed karą, ani nawet liczeniem na nagrodę, ale nadzieją otrzymania wolnego daru Boga. Od nadziei wolelibyśmy pewność, którą sami sobie byśmy wypracowali, jednak, jak głosi tytuł innej encykliki papieża, jesteśmy spe salvi, zbawieni w nadziei, a nie w pewności, a jeśli w pewności, to w takiej, jaką mają wobec siebie ci, którzy się kochają.