MARTA WILCZYŃSKA

Środa Śląska

Ciągle

Dawno, dawno temu, kiedy w moim (ówczesnym) kościele parafialnym był jeszcze rzutnik na przeźrocza, a na wyposażeniu scholi papierowe śpiewniki, stawiałam pierwsze kroki w służbie muzycznej. Z tamtego czasu zostało mi w pamięci wiele pieśni, także takich, które już dziś rzadko się wykonuje. Jedną z nich śpiewaliśmy podczas nabożeństwa drogi krzyżowej. Fragment tekstu brzmiał: „ciągle zaczynam od nowa, choć czasem w drodze upadam”.

Wracam do nich teraz z dwóch powodów. Po pierwsze zaczął się kolejny Wielki Post w moim życiu. A po drugie widzę, że moje życie duchowe tak właśnie najczęściej wygląda: ciągle zaczynam od nowa. No, może nie zawsze całkiem od nowa, ale wciąż praca trwa. Od kiedy jestem mamą, widzę, że to trochę tak, jak z opieką nad dzieckiem, zwłaszcza małym. Już jest rytm dnia, już dobrze śpi i je, wydaje mi się, że mamy wszystko ogarnięte. A tu nagle zmiana, bo zęby, bo skok rozwojowy, bo za dużo bodźców… i zaczynamy od nowa. Myślę, że szczególnie kobiety zrozumieją, o co chodzi. Ale i dla mężczyzn mam porównanie. Dla mnie życie duchowe to jak dom, w którym mieszkasz. Co chwilę jest coś do naprawienia, do zrobienia. Wykonany dach? Super, wszyscy się cieszą, łapiemy oddech, bo już nie przecieka. A za tydzień psuje się pralka albo trzeba malować salon… Dość często odczuwam ulgę, bo udało się coś wypracować, może zwalczyć jakąś słabość, złe przyzwyczajenie. Uf, już wiem, o co chodziło, naprawione, z głowy. I wchodzę w pewien rytm duchowy ze świadomością: jest dobrze, radzisz sobie. Ale po jakimś czasie upadam, z różnych powodów, nie zawsze jest to zależne ode mnie. I znów wstaję, znów podejmuję walkę. Z Bożą pomocą, bo sama nie dam rady.

Po cichu liczę na to, że Ksiądz napisze „też tak mam”. Trochę by mnie to pocieszyło, a tymczasem, czekając na odpowiedź, będę wpatrywać się w upadającego pod krzyżem Jezusa, bo to On pokazuje, że z każdego upadku można powstać. I ciągle zaczynać od nowa.