Służba Benedyktowi XVI – wielki dar

Kiedy dowiedziałem się o śmierci Benedykta XVI, poczułem ból i smutek,
jednocześnie towarzyszyła temu świadomość, że poszedł tam, gdzie chciał. Od dawna
pragnął wrócić do Jezusa, połączyć się z rodzicami, rodzeństwem i przyjaciółmi.

DOMENICO GIANI

Watykan

Papież Benedykt XVI w motorówce,
podczas spotkania z mieszkańcami
Wenecji na placu św. Marka. 7 maja 2011 r.

GRZEGORZ GAŁĄZKA/ARCHIWUM AUTORA

Benedykt XVI był człowiekiem wielkiej wiary, pokornym sługą w winnicy Pańskiej, zawsze zawierzał się Opatrzności. Osobiście doświadczyłem chrześcijańskiego pocieszenia, jakie daje wiara w poznanie, skąd przychodzimy i dokąd powrócimy.
Pierwszą rzeczą, która uderzała w postawie zmarłego Papieża, była życzliwość. Można powiedzieć, że był to człowiek starej daty, bardzo związany z siostrą i bratem, cichy, trochę nieśmiały, zdolny do poświęcenia uwagi każdemu człowiekowi. Znał nazwiska wszystkich żandarmów, strażaków, prostych ludzi, którzy wokół niego pracowali, także mojej rodziny… Każdego dnia odbywał popołudniowy spacer po Ogrodach Watykańskich, jako papież i jako emeryt, i pozdrawiał każdego, kogo spotkał, po imieniu. Delikatny i łagodny człowiek, ale kiedy trzeba było – stanowczy.
Przez osiem lat Jego pontyfikatu byłem blisko Benedykta XVI. To było piękne przeżycie, bo Ojciec Święty nawet w prywatnych chwilach był serdeczny i bardzo prostolinijny.
Okazywał ciekawość, chciał wiedzieć i był zainteresowany. To były piękne, intensywne i niezwykle wzbogacające lata, również na poziomie duchowym.
W ciągu tych lat pracy w Stolicy Apostolskiej, z całkowitą wiernością u boku św. Jana Pawła II, Benedykta XVI i Franciszka, od każdego z nich wiele zaczerpnąłem i miałem łaskę służenia Piotrowi. Benedykt XVI pozostawił mi wielką naukę zarówno za pontyfikatu, jak i po nim: całkowicie zawierzył swoje życie Opatrzności.
Benedykt XVI miał swój styl, ale zawsze ważni byli ludzie. Bardzo wiele osób. Zwłaszcza na początku pontyfikatu nie pomagała mu prasa, określając go jako papieża surowego i zimnego. Nie miało to nic wspólnego z rzeczywistością. Kilka miesięcy przed wyborem, kiedy był jeszcze kardynałem, był bardzo atakowany przez prasę, zwłaszcza w Niemczech, ale także we Włoszech. Abp Leonardo Sandri, ówczesny Substytut do spraw ogólnych Sekretariatu Stanu, wezwał mnie, aby zwrócić uwagę na ewentualne niebezpieczeństwo. Zorganizowaliśmy dyskretną ochronę, nie eskortę, ale towarzyszenie starszych żandarmów, którzy go znali… Mimo to żył jak poprzednio. Spotykał starych znajomych i studentów, spacerował po Borgo Pio, pozdrawiał i rozmawiał z wiernymi, czasem jadał obiady w tyrolskiej restauracji… W pierwszych miesiącach po wyborze na Następcę św. Piotra często udawał się do starego mieszkania przy Piazza della Città Leonina, aby spakować swoje książki, i za każdym razem wstępował do mieszkania portiera, aby pozdrowić go i jego żonę. Przywykł bardziej do sal wykładowych niż do tłumów. Nauczył się być papieżem, nie miał gestów Jana Pawła II czy Franciszka, stylu pasterza, na początku był trochę spięty. Ale w głębi siebie, co mogę zaświadczyć, od razu zrozumiał, od pierwszej podróży na Światowe Dni Młodzieży w Kolonii, że Papież jest Ojcem, zobaczył miłość młodzieży i zmniejszył się dystans, stał się jak dziadek…
Ostatni raz widziałem go kilka miesięcy temu z moją rodziną. Uczestniczyliśmy we Mszy Świętej, którą odprawił w asyście abp. Georga Gänsweina, a na zakończenie liturgii porozmawiał z nami. Było to bardzo miłe spotkanie, które z chęcią powtórzyłbym, jak zawsze w święta, ale niestety nie było to już możliwe.
Pięknych wspomnień jest oczywiście wiele. Pamiętam na przykład początek pontyfikatu, kiedy wrócił do swojego domu na Piazza della Città Leonina naprzeciw bramy św. Anny w Watykanie. Ze wzruszeniem wspominam także pierwszy wyjazd do Niemiec na Światowe Dni Młodzieży, ten do Polski, do Oświęcimia, ten nad Jordan, a potem do Ziemi Świętej i wreszcie kolejnym wzruszającym momentem była Jego wizyta w Strefie Zero. Wszystkie te chwile pozostały żywo w mej pamięci. Nie było poważnych problemów z ochroną Papieża.

W określonych przypadkach zadaniem ochrony jest próba zapobiegania i interweniowania, jeśli coś się wydarzy.
Benedykt XVI jest słusznie opisywany jako Papież uprzejmy, dobry, serdeczny i niezwykle uczciwy, ale był też Papieżem, który był stanowczy w wyznawanych wartościach i w głoszeniu prawdy. Zawsze głosił prawdę Ewangelii z wielką jasnością i stanowczością, ale zawsze z cechami ludzkimi, które go wyróżniały, na które składały się życzliwość, serdeczność i dialog. Dbał o wszystkich. Podczas wizyty w Pietrelcinie poranek był bardzo deszczowy.
W porze obiadu papież zapytał mnie, czy wszyscy żandarmi zdążyli się przebrać i rozgrzać. To świadczy o Jego wielkiej trosce o człowieka.
Kiedy papież podróżuje, zawsze jest w niebezpieczeństwie. Benedykt XVI ani razu nie ujawnił żadnego niepokoju czy dyskomfortu związanego z tym aspektem. Martwił się jedynie, by nic się nie stało tym, którzy przybyli spotkać się z nim, np. w Afryce często zdarza się, że na publicznych ceremoniach jest zbyt dużo ludzi, co samo w sobie stanowi niebezpieczeństwo.
Poza życzliwością cechą charakteru najbardziej widoczną u zmarłego Papieża była pogoda ducha. Benedykt XVI emanował spokojem i przekazywał go otaczającym go ludziom. Bardzo ufał, polegał na swoich „aniołach stróżach” i realizował program, który dobrze znał i który aprobował. Tylko raz w Ziemi Świętej, w 2009 roku, ostatniego dnia podróży odwiedził grecko-prawosławny patriarchat Jerozolimy, a następnie chciał koniecznie iść pieszo kilkaset metrów do Grobu Pańskiego jak pielgrzym, mimo obiektywnych problemów związanych z bezpieczeństwem.
Nie było jednak sposobu, by zmienić Jego decyzję. Zarówno izraelska ochrona, jak i my byliśmy innego zdania, chcieliśmy uniknąć ryzyka, ale nic nie pomogło. – Tak to się robi – powiedział. Tak też zrobiono.
Był Papieżem sprawiedliwości, przewidział wiele sytuacji, na przykład potępiając „brud w Kościele” i zdecydowanie walcząc z wykorzystywaniem dzieci. Pamiętam Jego poufne spotkania z ofiarami podczas podróży, widziałem ludzi, którzy wychodzili z ulgą, rozumieli, że Papież jest po ich stronie. Był sprawiedliwy – chciał zakończyć proces w sprawie Vatileaks, ale kilka miesięcy po skazaniu lokaja, który ukradł Jego dokumenty, przebaczył mu. Benedykt zawsze umiał godzić miłość, miłosierdzie i stanowczość w decyzjach.
Po marcowej pielgrzymce na Kubę w 2012 roku widzieliśmy go bardzo zmęczonego, lekarze martwili się kolejnymi planowanymi wyjazdami. Wiedzieliśmy, że we wrześniu rozpoczęły się prace remontowe w klasztorze Mater Ecclesiae, ale nie wyobrażaliśmy sobie w najmniejszym stopniu abdykacji.
11 lutego 2013 roku Papież wypowiedział po łacinie słowa, które początkowo nie były przez wszystkich dobrze rozumiane, była to chwila wyjątkowa i nie do pojęcia. Nie wiedziałem, co myśleć. Był to moment niedowierzania, a także oszołomienia, ponieważ było to wydarzenie epokowe. Nikt nie wyobrażał sobie, że Ojciec Święty mógł pozostawić posługę Piotrową, powierzając Boskiej Opatrzności Barkę Piotrową.
Za każdym razem, gdy do niego pisałem i widziałem go w klasztorze, dziękowałem mu za wielką lekcję pokory i ufności w Opatrzność, której nam wszystkim udzielił: Nie czujcie się bohaterami, ale bezużytecznymi sługami. Czytałem, że Jego ostatnie słowa brzmiały: Panie, kocham Cię. To mnie poruszyło. To jak w Ewangelii pytanie Jezusa: Piotrze, czy mnie kochasz? Swoje życie tylko tak mógł podsumować człowiek, który całe swoje życie poświęcił Kościołowi i Bogu.

Domenico Giani w latach 2006–2019
stał na czele Żandarmerii
Watykańskiej, wcześniej, od 1999 r.,
był wiceinspektorem tej formacji.