MAŁŻEŃSTWO (NIE)DOSKONAŁE

Za naszych czasów

Kolejny Anno Domini rozpoczęty. Mocno utrwaloną praktyką przeżywania tego okresu
jest budowanie przeróżnych postanowień na kolejny rok, oczekiwanie z nadzieją,
że będzie lepszy niż jego poprzednik, układanie planów, formowanie
zamiarów… zaczynanie od nowa.

AMELIA I DOMINIK GOLEMOWIE

Wrocław

IAN SCHNEIDER/UNSPLASH.COM

Na przełomie lat w naszych rozmowach często przewijają się utyskiwania, że ten poprzedni rok był trudny, niedobry, dobrze, że się skończył… jednoczesne ubolewanie nad szybkim upływem czasu, nad naszym starzeniem się i wzdychanie, że za naszych czasów było lepiej. Gdzie może leżeć przyczyna takiego przeplatania się zapału i entuzjazmu wkraczania w nowe oraz zniechęcenia i zgnuśnienia ze spoglądania w stronę starego?
A gdyby tak poszukać jej w sobie? W tym roku będziemy świętować 24. rocznicę naszego małżeństwa. Ze wzruszeniem i nostalgią spoglądamy na zdjęcia z minionych lat, z westchnieniem odtwarzamy w sercu i pamięci moment naszego „tak” przed ołtarzem, z pewnym niedowierzaniem obserwujemy, że to już tyle lat minęło. Jednocześnie ani przez chwilę nie chcielibyśmy się cofnąć do tego czasu. Dzisiaj cieszymy się dorastaniem naszych dzieci, ich coraz większą samodzielnością, coraz ciekawszymi rozmowami, jakie nas z nimi łączą. Z wdzięcznością Panu Bogu za siły, które nam dał, wspominamy różne najtrudniejsze chwile, jakich doświadczyliśmy. Owszem, niejednokrotnie jest to duży wysiłek, aby uradować się dniem dzisiejszym, ale wart jest podjęcia.
Dopiero co składaliśmy sobie życzenia świąteczne, przeżywaliśmy radość Bożego Narodzenia, wciąż śpiewamy kolędy. Nawet nie zdążymy się obejrzeć, a będziemy z dreszczem wzruszenia śpiewać Alleluja w noc Zmartwychwstania Pańskiego i wtórować, że „wesoły nam dzień dziś nastał”.
Bóg przyszedł na ziemię, śmierć została pokonana, jesteśmy obdarowani Jego sakramentami, przed nami perspektywa nieba. Czy to mało powodów do radości? Dlaczego tak łatwo wyrzekamy się radości, a wyznajemy lęk? Gonimy za informacjami o katastrofach, nieszczęściach, zagrożeniach.

Powodowani lękiem wstrzykujemy sobie kolejne dawki różnych szczepionek, chowamy się za maskami, gromadzimy zapasy paliw i konserw, hodujemy w sobie odrazę do agresorów wojennych i jednocześnie obawę przed falami uchodźców. Dlaczego wreszcie powtarzamy, jak echo w lesie, głupie frazy, że „starość się Panu Bogu nie udała”, że „małe dzieci – mały kłopot, duże dzieci – duży kłopot” itp.? Warto może dodać do naszego codziennego credo każdego poranka wyznanie: „Wyrzekam się obaw, bo Bóg się narodził! Wyrzekam się lęku, bo Chrystus zmartwychwstał! Wyrzekam się narzekania, bo On mnie kocha!”. I może jeszcze: „Całym sercem wyznaję radość, bo wierzę w Niego! Jestem Mu wdzięczna/-y, że dał mi życie i kolejny jego dzień, że otoczył mnie miłością bliskich, żony, męża i przyrzekam tę miłość i radość z każdym dniem rozwijać!”.
Bez wysiłku się jednak nie da. Skąd zatem wziąć siły, jaki znaleźć przepis na tę radość? Z podpowiedzią spieszą nam święci, tu zwłaszcza św. Tomasz z Akwinu i jego drogowskaz „pięciu dróg radości”. Formułuje on w kilku prostych wskazówkach zalecenia pomagające odnaleźć radość codzienności: 1. „sprawić sobie przyjemność” (np. wakacje, koncert, film, nawet filiżanka herbaty z kawałkiem ciasta); 2. „się wypłakać” (płacz jest potrzebny, aby odzyskać radość, na nowo spojrzeć na życie); 3. „rozmowa z przyjacielem” (trzeba mieć przyjaciół, którym ufamy. Czy moja żona, mój mąż jest mi przyjacielem? Czy Chrystus jest mi powiernikiem i przyjacielem?); 4. „kontemplacja prawdy i poznanie prawdy o sobie” (tego, że jestem dzieckiem Bożym, mam niezbywalną godność i niepowtarzalną wartość, że prawda nas wyzwoli z oków smutku i beznadziei); 5. „kąpiel i sen” (musimy zadbać o wypoczynek).
Dużo prawdziwej radości zatem na cały ten rok, bo nasze czasy są dzisiaj.