Powinność nie tylko duszpasterska

Prawo gościnności było i jest dla Żydów kwestią niezwykle ważką – historia pokazuje
bowiem, że nieprzyjęcie przybysza może być równoznaczne z przegapieniem okazji do
ugoszczenia samego Boga lub Jego posłańca. I nikt chyba nie zaprzeczy, że gościnność
wiązała i wiąże się nie tylko z korzyściami dla gościa, ale nade wszystko gospodarza.

ANNA RAMBIERT-KWAŚNIEWSKA

Wrocław

Abraham i trzej aniołowie. Murillo, olej na płótnie, 1667.
National Gallery of Canada, Ottawa

WIKIMEDIA COMMONS

Czy taki właśnie zaszczyt nie spotkał Abrahama (Rdz 18, 1-8), czy nie to stało się przyczyną ocalenia Lota (19, 1-8) lub – choć gatunek noweli podważa historyczność wydarzenia – Tobiasza syna (Tb 5, 4nn)? A bliżej historii pojmowanej w naszych kategoriach, czy przyjęcie do siebie Bożych przedstawicieli nie dotyczyło też gospodyń podejmujących Eliasza i Elizeusza (1 Krl 17, 10nn; 2 Krl 4, 1-7)? Dlatego właśnie, również w kontekście pożytków duchowych i doczesnych, powinność gościnności ujęto w normy prawne samej Tory, według której obcego otaczała wyjątkowa Boża opieka. Pięcioksiąg stanowi, że „Jeżeli w waszym kraju osiedli się przybysz, nie będziecie go uciskać. Przybysza, który się osiedlił wśród was, będziecie uważać za obywatela.
Będziesz go miłował jak siebie samego, bo i wy byliście przybyszami w ziemi egipskiej” (Kpł 19, 33-34).
Wizyta Boża
Ewangelie wielokrotnie poświadczają, że sposób nauczania Syna Bożego wiązał się także ze stałą wędrówką.
Podróżnikom czy pielgrzymom nie trzeba uświadamiać, że ciągłe przemieszczanie wiąże się również z koniecznością zakwaterowania i wiktu.
Niebywałego szczęścia doświadczyli ci, którzy doznali łaski ugoszczenia samego Jezusa – doświadczyli w ten sposób nie tylko mocy Jego słów, ale również wielu cudów, jak choćby tego, który związany był z uzdrowieniem teściowej Piotra (Mk 1, 29-34) czy odpuszczenia win, jak to się stało z kobietą obmywającą własnymi łzami stopy Jezusa, dając tym samym najwyższy wyraz gościnności, której nie doświadczył On od faryzeusza gospodarza (Łk 7, 36-50).
Po apostolsku w świeckim wydaniu
Wizyty duszpasterskie powinny stanowić motor do naszych działań. Tak przecież miała się rzecz z apostołami, a już najczęściej – a przynajmniej o tym możemy orzec z całą pewnością – z Apostołem Narodów. Niebezpiecznego ugoszczenia pozbawionego wzroku prześladowcy, który spotkał Jezusa w drodze do Damaszku, podjął się niejaki Juda (Dz 9, 11). Czym poskutkowała owa gościna i towarzyszące jej okoliczności? Tym, że wprowadzenie Pawła do domu w późniejszym czasie jego działalności ewangelizacyjnej często działało niczym zasiew nowych powołań misyjnych, a te budowały na fundamencie gościnności. I tak korzystając z gościnności w Koryncie, Paweł wychował dwoje misjonarzy – Pryskę i Akwilę (Dz 18, 2-3.18.26), którzy skorzystali następnie z gościnności w Efezie i w Rzymie; odwiedzając Kenchry, powołał do misji Febę (Rz 16, 1-2), która również zdana była na gościnę Rzymian; podobnie musiała mieć się rzecz z Lidią (Dz 16, 14-15) czy Stefanasem (1 Kor 16, 15-17). Takie konsekwencje miała gościna, której udzielił Szymon garbarz Kefasowi posłanemu do domu Korneliusza (Dz 10). Przykłady można by mnożyć.
Drzwi stojące otworem
Można sądzić, że nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak wiele omija nas za sprawą przymykania drzwi naszych domów.

Nie bez przyczyny stwierdził w swoim współcześnie mało poczytnym liście Piotr: „Okazujcie sobie wzajemną gościnność bez szemrania! Jako dobrzy szafarze różnorakiej łaski Bożej służcie sobie nawzajem tym darem, jaki każdy otrzymał” (1 P 4, 9-10). Chrześcijanie współtworzący pierwotny Kościół musieli zdawać sobie sprawę, że spotkanie z bratem we własnych czterech ścianach to łaska. Próżno poszukiwać nowotestamentowych świadectw wspominających o tym, że misjonarze korzystali z noclegów oficjalnych – w karczmach czy gospodach. Zawsze liczyli na gościnę współbraci, która wydawała im się oczywistością. Nawet jeśli wizyta przedłużała się nie do jednego czy dwóch noclegów, ale do tygodni, jak to się stało podczas Pawłowego przystanku w Tyrze (Dz 21, 4-6). A włos się zjeży niektórym z nas, którzy zdamy sobie sprawę, że niekiedy udzielanie gościny wiązało się nie tylko z łożeniem na gości w trakcie wizyty, ale także z finansowym wsparciem dalszych działań, gdy służą one głoszeniu Słowa (Tt 3, 13). Warto więc spojrzeć na rzecz, stawiając się w roli nie wizytowanego, ale wizytującego.
O ile trudno nam przełknąć współcześnie wiedzę o owych starożytnych praktykach, pomyślmy, czy gdybyśmy podjęli właściwą uczniom Chrystusa pracę ewangelizacyjną, nie byłoby nam łatwiej ze świadomością, że możemy liczyć na bezinteresowne wsparcie współbraci? Nie jesteśmy wszak petentami, tak jak petentami nie są kapłani, ale członkami tego samego, jednego eklezjalnego Ciała.
Hej, kolęda?
I tak właśnie należy postrzegać wizytę duszpasterską w naszych domach, którą wielu zwykło sprowadzać do kwesty kapłana na rzecz wspólnoty parafialnej, a w związku z tym do zwykłego, ciążącego gospodarzom obowiązku.
Tymczasem, gdybyśmy zdali sobie tylko sprawę, że wizyta duszpasterska to nie tylko nasz zwyczaj grudniowo-styczniowej kolędy, ale także płynąca z wiary powinność, a może i przywilej spoczywający na każdym z uczniów Chrystusa. Dowodów nie trzeba poszukiwać daleko, o czym świadczą przywołane przykłady biblijne. Mało tego,

PRZYJĘCIE BĄDŹ
ODRZUCENIE GOŚCIA
PRZYBYWAJĄCEGO
W IMIĘ BOŻE WIĄŻE SIĘ
Z PRZYJĘCIEM BĄDŹ
ODRZUCENIEM
POKOJU, KTÓREGO
UDZIELA PAN.

Podobnie ma się rzecz z nami, z naszymi wizytami duszpasterskimi, do których w oczywisty sposób jesteśmy jako uczniowie wzywani. Tylko czy chcemy i czy korzystamy z owego przywileju niesienia Boga i Jego pokoju? A może wizytowanie pojmujemy wyłącznie w kategoriach rodzinno-przyjacielskich powinności lub przyjemności, zapominając, że my również jesteśmy świadkami Słowa?