PIOTR SUTOWICZ

Wrocław

Trzeba siać

Jeszcze przed oficjalną premierą obejrzałem film fabularny Michała Kondrata o bł. Stefanie Wyszyńskim pt. Prorok. Dopowiem, że obraz dobry i wart obejrzenia bez względu na to, co o nim sądzą inni, a pewnie będą sądzili różnie – kiedy to piszę, fala recenzji, w tym pewnie i negatywnych, jeszcze nie zdążyła się rozlać, ale myślę, że to nastąpi.

Jednym z motywów wstępnych produkcji jest scena, której inspiracją było prawdziwe doświadczenie ks. Wyszyńskiego, ale reżyser nadał jej filmowej poetyki i dramatyzmu. Rzecz dzieje się w okopach, trwa ostrzał artyleryjski, jedni żołnierze histeryzują, inni, ranni, krzyczą z bólu, między nimi uwija się ksiądz, pocieszając, ale i udzielając sakramentu, który uważany jest za ostatni. Wtem widzimy, jak nieopodal okopów chodzi rolnik i… sieje. Nasz bohater wybiega, by go ściągnąć z linii strzałów, i udaje mu się to dosłownie w ostatniej chwili. Widz patrzy, jak w miejscu siewu wybucha pocisk. Rolnik spogląda na zdziwionego kapłana i pewnym, poirytowanym nawet głosem mówi: „Trza siać, inaczej tylko ugór zostanie”. Według wspomnień Prymasa rolnik miał mu wtedy odpowiedzieć: „Gdybym zostawił to ziarno w spichlerzu, spaliłoby się od bomby, a gdy wrzucę je w ziemię, zawsze ktoś będzie jadł z niego chleb”. W ten właśnie sposób udzielił przyszłemu Prymasowi Tysiąclecia najkrótszej lekcji na temat długomyślności. Oczywiście to nie jest tak, że ks. Wyszyński był jej pozbawiony. Ale to wydarzenie jakoś szczególnie zapamiętał. Reżyser filmu uznał je za klucz do postaci i chyba się nie pomylił.

Ktoś zapyta, po co mi ten obszerny opis. Ano dlatego, że piszę o czymś, czego nam dziś bardzo brakuje: wszyscy – od elit politycznych po wszystkich najmniejszych – żyjemy dniem dzisiejszym, jeżeli o jakichś perspektywach mowa, to często słyszy się ludzi zapracowanych, jak w rozmowach opowiadają swym interlokutorom, ile im jeszcze „zostało do emerytury”. Niestety współczesność bardziej jest zainteresowana taką udzieloną przez współczesne państwo łaską redystrybucji niż tym, by ktoś kiedyś miał chleb do jedzenia. Mottem świata stało się przysłowie: „po mnie choćby potop”, a w jeszcze skromniejszej perspektywie wystarczającą staje się wizja najbliższego „piąteczku”. Żeby było sprawiedliwie, nie jest to cechą czasów ostatnich, ale w ogóle takich, w których społeczeństwo zaczyna tracić wizję tego, co ostateczne. Ignacy Domeyko, Polak i patriota, który po powstaniu listopadowym musiał udać się na emigrację i zatrzymał się aż w Chile, gdzie do dziś trwa pamięć o nim jako współbudowniczym tego kraju, zwrócił uwagę na to, że w czasach kolonialnych wokół jezuickich misji sadzono długowieczne drzewa, które długo rosły, ale potem przynosiły wiele pożytków, m.in. zatrzymywały wodę i zapobiegały suszy, ale kiedy przyszły czasy nowe, jezuitów przegnano, drzewa ścięto dla doraźnych korzyści, a ziemia pustynniała. Brakło kogoś, kto myślał w kategoriach dłuższych niż swoje życie.