PIOTR SUTOWICZ

Wrocław

Niemcy nie chcą być w Kościele

Często kiedy o czymś piszę, zaczynam od słów: „media podały” albo od czegoś podobnego. Nie jest to w żadnym wypadku autoplagiat, lecz zwykłe odwołanie się do doniesień, które stosunkowo łatwo odnaleźć w Internecie, i nie znajduję powodu, by robić w danej kwestii szczegółowy przypis. Tym razem jest podobnie. W czerwcu i trochę w lipcu przez katolickie, i nie tylko, publikatory przemknęła informacja, że według danych statystycznych w Niemczech w roku ubiegłym wystąpiło z Kościoła katolickiego 360 tys. osób i jest to o prawie 87 tys. więcej niż w 2019 r., który do tej pory był rekordowym. Nie powiem, liczby robią wrażenie. Gdyby przenieść je na polskie realia, mogłoby to oznaczać praktycznie „zniknięcie” jakiejś małej diecezji. Zresztą nie trzeba dywagować, u nas statystyki też nie są najlepsze, liczba powołań do seminariów duchownych spada, liczba uczestników katechezy też, a i liczba uczestniczących w coniedzielnej Mszy św. również budzi niepokój o stan wiary w Polsce. Patrząc na dane podawane w Niemczech, można się zastanawiać, kiedy ta kula śniegowa przytoczy się do nas z całą mocą.

Co do Niemiec, to na rzecz można spojrzeć z jeszcze jednego punktu widzenia. Otóż od jakiegoś czasu dyskutuje się o tym, co dzieje się w tamtejszym Kościele pod kątem czegoś, co nazywamy ogólnie „drogą synodalną”. Przez to pojęcie różne strony debaty rozumieją odmienne rzeczy, jest tu pewien kłopot. Najogólniej rzecz miałaby polegać na zatrzymaniu kryzysu wiary poprzez wysłuchanie różnych środowisk przyznających się do Kościoła, czasem też takich, które pozostają na jego uboczu bądź ewidentnie darzą go nieufnością. Niby ma to sens, bo rzecz miałaby doprowadzić do tego, by zaufanie ludzi odzyskać. Tyle tylko, że dyskusja przerodziła się w giełdę postulatów, które owe różne środowiska zgłosiły, a które czasami pozostają na granicy akceptacji przez dotychczasowe nauczanie Kościoła, czasami ich realizacja wymagałaby przekroczenia owej granicy. Jednym słowem, niektórzy oczekują, by Kościół w imię pozyskania ich zaufania przestał być sobą, czyli zrezygnował z ambicji twórczego uczestniczenia w świecie z własną tożsamością i pozwolił na to, by świat – ten wierzący, ale i pewnie niewierzący – zbudował Kościół na miarę swoich potrzeb. Oczywiście w tym miejscu rodzi się zasadne pytanie: po co komu taki Kościół? Wydaje się, że owe dane statystyczne jasno pokazują, że nikomu po nic. Dlatego część Niemców po prostu nie chce być w Kościele, dla części z nich korzyść z tej sytuacji jest podwójna, bo przestają uczestniczyć w życiu wspólnoty, z którą się nie identyfikują, oraz nie muszą już płacić podatku kościelnego pobieranego przez państwo.

Kościołowi potrzeba więcej wiarygodności, więcej świadków wiary, a dyskusja, której domaga się sytuacja, powinna oscylować wokół tematu, jak do takiej autentyczności dążyć, a nie, jak się jej pozbyć.