MAŁŻEŃSTWO (NIE)DOSKONAŁE

Nie pojmiesz

Nadszedł upragniony urlop. Wakacyjny wyjazd rodzinny to chwile, na które wszyscy czekamy z utęsknieniem.
Tym razem celem naszych wakacyjnych wojaży były Węgry. Kraj przepiękny, malowniczy, latem wokół
Balatonu pachnący lawendą, ale zupełnie niezrozumiały.

AMELIA I DOMINIK GOLEMOWIE

Wrocław

FREEPIK.COM

Najbardziej doświadczyliśmy tego w niedzielę. Nieopodal naszego lokum był katolicki kościół i w niedzielę odprawiano nawet pięć Mszy św. Zdarzyło się nam już uczestniczyć w Eucharystii w różnych krajach o bardziej lub mniej znanym nam języku. Struktura liturgii, wcześniejsze przeczytanie czytań mszalnych, pewne podobieństwa językowe pozwalały w miarę aktywnie uczestniczyć we Mszy św. Tym razem było inaczej.
Wytężona uwaga, skoncentrowany do granic możliwości umysł… i nic poza „amen” nie udało się nam zrozumieć.
Odrębność i odmienność języka węgierskiego jest tak duża, że nasz rozum i wyobraźnia językowa poddały się.
Kiedy tak siedzieliśmy, próbując bezskutecznie „złowić” choć jedno słowo z kazania, przyszła refleksja: przecież zdarza się, że podczas kazania w Polsce myśli gdzieś uciekają, tak że słowa do głowy i serca mojego nie trafiają, choć wypowiadane są w ojczystym języku. Cóż zatem za różnica, czy kapłan mówi po węgiersku czy po polsku, skoro jestem zamknięty na te słowa. Czy Pan Bóg oczekuje ode mnie zrozumienia?
Tym bardziej zrozumienia tajemnicy Eucharystii? Przecież nie. Nie mam próbować rozumieć mego Pana, ale w Niego wierzyć, zaufać Mu, przyjąć Jego miłość i Jego pokochać ze wszystkich sił. To nie dyspozycja rozumu jest bramą, ale otwartość serca i pełna ufność w Panu. Nasuwa się tu skojarzenie z Kaną Galilejską. Nadszedł moment, gdy słudzy usłyszeli, że mają uczynić wszystko, co On im powie, a sytuacja była kryzysowa, zabrakło wina na weselu.
Potem słyszą, że mają nalewać wody do jakichś stągwi. Czyż nie była ich udziałem myśl: „bez sensu”, „nie rozumiem”, „po co wody do stągwi, to jakiś absurd”. Ufni jednak, posłusznie wykonali, co On im powiedział. I warto było posłuchać, zaufać i wykonać, nawet nie rozumiejąc, o co w tym chodzi.

Stając w ślubnych strojach przed ołtarzem, kiedy składaliśmy przysięgę małżeńską, nie ślubowaliśmy przecież zrozumienia, ale miłość, wierność i uczciwość małżeńską. Tak wiele razy zdarza nam się wzajemnie nie rozumieć, a nawet wadzić z tego powodu, a przecież nie mamy się rozumieć, ale kochać i przyjmować siebie wzajemnie.
Często przyczynę sporów małżeńskich, a nawet rozpadów związku upatruje się w niezgodności charakterów, we wzajemnym nierozumieniu się. To tak, jakby upatrywać przyczynę rozpadu małżeństwa w różnicy płci i natury męża i żony, czyli tak naprawdę w fundamencie i wielkim skarbie małżeństwa płynącym z tej dopełniającej się natury.
Jako mąż, choćbym się bardzo starał, nie pojmę wrażliwości mojej żony, jej rozterek, wahań, jej (odmiennej od mojej) potrzeby bliskości. Jako żona nie zrozumiem mojego męża, jego ambicji, pragnień, jego (odmiennej od mojej) potrzeby bliskości. Szkoda więc czasu i wysiłków w uporczywych próbach zrozumienia zagadek tkwiących w naturze i osobie współmałżonka. Trzeba raczej skupić się na wzajemnym przyjęciu się, obdarowaniu się sobą wraz z naszymi niepojętymi zagadkami, w bezwarunkowym pokochaniu się z każdym dniem coraz bardziej, a w trudnych chwilach naszych relacji wypowiedzieć w sercu, a może na głos: „ślubuję Ci miłość, tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący”.
Dobry Boże, przymnażaj nam wiary, nadziei i miłości, a uwolnij nas od pożądania zrozumienia wszystkiego, które zniewala naszą ufność i miłość do Ciebie. Daj Panie, abyśmy nie tylko ustami, ale i sercem i całym sobą umieli powiedzieć: „Boże, choć Cię nie pojmuję, jednak nad wszystko miłuję, nad wszystko, co jest stworzone, boś Ty dobro nieskończone”.