KS ANDRZEJ DRAGUŁA

Zielona Góra

Wiara i wolność

W jednym z warszawskich antykwariatów wpadła mi w ręce książka, której tytuł zatrzymał mój wzrok: Wspomnienia z lat katolickiej młodości, amerykańskiej pisarki Mary McCarthy (1912–1989). To książka autobiograficzna opisująca kolejne kroki utraty wiary w drodze do zupełnego ateizmu. A właściwie książka o tym, że źle głoszony katolicyzm, katolicyzm zdeformowany, może zrobić z człowieka ateistę. Autorka wspomina swoją I Komunię i obowiązujący wówczas post eucharystyczny, który tego dnia nie pozwalał niczego spożyć. Dopiero w 1953 post skrócono do trzech godzin, wyłączając z niego picie wody, a od 1963 r. obowiązuje post przynajmniej na godzinę przed przyjęciem Komunii, co zostało potwierdzone przez Kodeks prawa kanonicznego.

Powróćmy do autorki wspomnień: „Jeden z wielkich moralnych kryzysów mego życia wydarzył się w dniu mojej I Komunii. Wypiłam tego rana łyk wody. Bezmyślnie, oczywiście, bo czyż nie wpajano we mnie gruntownie, że do Komunii należy przystąpić na czczo, by nie popaść w grzech śmiertelny? Fakt, że połknęłam jedynie łyk, niczego nie zmieniał […] – nie miałam prawa przystępować do Komunii. A jednak musiałam. […] Stoczyłam zawziętą walkę ze swoim sumieniem i chyba przez cały czas wiedziałam […], że przystąpię do I Komunii i tylko Bóg i ja będziemy wiedzieli prawdę. Tak też się stało: przyjęłam pierwszą Hostię w stanie zewnętrznej świętości i wewnętrznego przerażenia, wierząc niezbicie, że odtąd jestem na wieki potępiona”. Do tego doświadczenia doszło inne: źle przeżytej spowiedzi. Otóż spowiednik, do którego poszła z wyznaniem tego grzechu, zupełnie ją zignorował. Czy warto było tyle cierpieć duchowo, skoro… nic się nie stało? Ze współczesnej perspektywy to poczucie winy z powodu łyka wody może się wydawać cokolwiek przesadzone, ale dla kilkuletniej dziewczynki wychowanej w rygorystycznym katolicyzmie był to kamyczek, który uruchomił lawinę. Jak pisze, każdy następny kryzys moralny miał podobny scenariusz: wahadło między poczuciem winy a zachowywaniem pozorów. Doprowadziło ją to do decyzji porzucenia wiary, która stawała się z jednej strony udręką, a z drugiej – permanentnym fałszem. Katolicyzm stał się dla niej wyłącznie uciążliwym i zbyt ciasnym gorsetem moralnym. Nikt jej nie nauczył wiary jako wolności, ale jedynie jako formę strachu przed Bogiem.

Francuska myślicielka Simone Weil napisała: „Istnieją dwa ateizmy, z których jeden jest oczyszczeniem pojęcia Boga”. Ateizm McCarthy jest dobrym przykładem procesu oczyszczania pojęcia i obrazu Boga. Wiara sprowadzona do strachu, handlu czy próby oszukiwania Boga, by uciec spod jego karzącej ręki, skazana jest albo na porzucenie, albo na przekształcenie się w religijną nerwicę, albo staje się dla człowieka więzieniem. Tak się dzieje, gdy wiara sprowadzona zostaje do moralności, a grzech jest jej jedynym punktem odniesienia. A przecież „ku wolności wyswobodził nas Chrystus”.