MARTA WILCZYŃSKA

Środa Śląska

Koniec świata!?

Pamiętam, jak w mojej rodzinie powtarzało się te słowa, nawiązując do postaci p. Popiołka z serialu „Dom”. Z czasem stawałam się bardziej świadoma ich znaczenia. Pierwszym takim momentem była powódź z 1997 r. – 25. rocznicę tego dramatycznego wydarzenia niedawno obchodziliśmy. Minęło ćwierć wieku! A jako dziecko myślałam, że to właśnie koniec świata… Potem przyszedł rok 2000 i wtedy już nie tylko ja tak myślałam. Wszyscy wokół trąbili o rychłej apokalipsie. Minęły 22 lata. W międzyczasie pojawiały się kolejne przejmujące wydarzenia, a także podobno wielce znaczące kombinacje dat, mające oznaczać kres naszego ziemskiego istnienia.

Dlaczego o tym piszę? Bo chciałam się podzielić z Księdzem pewną refleksją właśnie w tym momencie – kiedy zaczyna się kolejny rok szkolny, jesteśmy w konkretnym rytmie życia. Myślę o ostatnich wydarzeniach: pandemii, wojnie na Ukrainie… Oczywiście nie chcę umniejszać tych wydarzeń ani dramatów ludzkich z nimi powiązanych, bo takie nieustannie się dzieją i zdecydowanie są tragedią. Ale jednak, na skalę globalną, świat znowu się nie skończył, a wielu tak właśnie myślało. Wydaje mi się, że jako ludzie religijni nie jesteśmy też w stanie o tym nie myśleć – czytamy przecież znaki czasu i chyba mamy prawo interpretować je jako zwiastuny apokalipsy? Ale czy na pewno? I do czego nas to prowadzi? Do nadziei, nawrócenia, naprawienia relacji czy jedynie do dramatyzowania, narzekania i rosnącego lęku? To pytania, na które nie damy ogólnej odpowiedzi.

Jednak chciałam się z Księdzem podzielić jeszcze jedną myślą. Rozważania o końcu świata, który to wciąż nie następuje mimo pozornie oczywistych znaków, sprawiły, że mocniej przemówiły do mnie słowa z Ewangelii: Syn Człowieczy przyjdzie w chwili, której się NIE DOMYŚLACIE. Na próżno więc nasze oczekiwania, lęki i na próżno ludzkie przepowiadania. Bo tego, co się wydarzy, nawet się nie domyślamy. Dlatego mamy być gotowi cały czas. Gotowi na zakończenie? Nie, na początek!