MAŁŻEŃSTWO (NIE)DOSKONAŁE

Siebie dać

Od kilku lat w parafii Najświętszej Maryi Panny Wspomożycielki Wiernych staramy się
wraz z paroma innymi małżeństwami i przy wsparciu Ojca Proboszcza oraz Ojca Prowincjała,
począwszy od ostatniej niedzieli maja do pierwszej niedzieli czerwca przeżywać Parafialną
Oktawę Małżeńską, czyli czas ponownego postawienia pytania, czy małżeństwo jest dla nas ważne.

AMELIA I DOMINIK GOLEMOWIE

Wrocław

STOCKSNAP/PIXABAY.COM

Oktawa nasycona jest modlitwą, świadectwami, ale jest również czas i miejsce na randkę, grilla, a kulminacją jest całonocna adoracja małżeńska oraz odnowienie małżeńskich przyrzeczeń.
Poprosiliśmy o danie swego świadectwa podczas VI Oktawy Małżeńskiej Łukasza i Anię. Poinformowali, że za parę dni się wyprowadzają 200 km dalej, więc są w ferworze pakowania, za kilka dni ich najmłodsze dziecię przyjmie Chrzest Święty, a dwoje starszych Pierwszą Komunię Świętą – słowem życie pędzi. Ale oczywiście przyjadą. I tak się stało.
Jednym z ważnych elementów Oktawy jest wieczór randkowy. Sala domu parafialnego zamienia się w romantyczną restaurację, gdzie osiem par małżeńskich (wszak to Oktawa) może spotkać się na kolacji – randce. Mistrzami kuchni i obsługą kelnerską jest jedno lub dwa małżeństwa, co roku inne. Goście nie muszą nic płacić, a posiłek i oprawa całego wieczoru jest darem serca „gotującej pary”. Paradoksalnie – lista gości nie zapełnia się w szybkim tempie. Powody? Odzwyczailiśmy się, że ktoś może nam coś bezinteresownie podarować, odzwyczailiśmy się po kilku, kilkunastu latach małżeństwa spotykać na randce, gdzie usiądziemy twarzą w twarz i podczas dwugodzinnej kolacji będziemy „skazani” na rozmowę… Czy umiemy jeszcze rozmawiać? Współczesny świat coraz bardziej napełnia się wyznaniem „must have” (musisz mieć). Atakowani jesteśmy promocjami, wyprzedażami, widmem galopującej inflacji i podwyżek cen. Dajemy się zniewalać kolejnym pożyczkom i kredytom, w zamian za które stajemy się użytkownikami (bo nie właścicielami) luksusowych sprzętów, nowoczesnych aut, bywalcami kurortów i jednocześnie… własnością banków, towarem handlowym nieumiejącym już zupełnie dać siebie komuś z miłości i dobroci serca. 

W relacjach z bliskim otoczeniem coraz częściej kwitujemy nasze lakoniczne rozmowy sztampowym: „zdzwonimy się”, „postaram się”. Szczyt naszej ofiarności w zaangażowaniu w relacje z drugim człowiekiem, znajomym, przyjacielem niejednokrotnie objawia się „dawaniem lajka”… i tyle. Raz na jakiś czas kupimy sobie trochę spokoju sumienia za piątaka wrzuconego do skarbony na jakiejś zbiórce. Czyż nie w podobny sposób mogą ulegać erozji nasze małżeńskie relacje? Czy potrafimy się sobie dawać, bezinteresownie ofiarować? Czy kiedy ktoś poprosi nas o przejście z nim tysiąca kroków (Mt 5, 41-42), zdołamy przejść z nim choćby sto, czy naszą odpowiedzią będzie „zdzwonimy się”?
Tu nasuwa się pytanie: Czy potrafimy jeszcze o coś prosić? – nie żądać… Czy mamy odwagę i pokorę, aby w naszych małżeństwach ufnie o coś poprosić?
Umiejętność dawania to także umiejętność proszenia, czyli wyrażenia: bardzo Cię potrzebuję, to jest dla mnie ważne. To również umiejętność przyjmowania: jesteś dla mnie darem, dziękuję. To też umiejętność budowania pragnień, które przybliżają nas do siebie, a nas wspólnie do Boga. Nie wystarczy spędzać życia w małżeństwie, trzeba je przeżywać. Nie wystarczy zaspokajać jedynie podstawowych potrzeb, trzeba sięgać dalej, wyżej. Czy, jeżeli mąż/żona poprosi Cię spontanicznie dzisiaj: pójdź ze mną tysiąc kroków na spacer, czy pójdziesz choćby sto, a może dasz radę dwa tysiące?
Czy jeżeli poprosi Cię: odmów ze mną jedną tajemnicę różańca, czy zaproponujesz jeszcze jedną? Czy przygniatające „must have” dasz radę przekuć w uskrzydlające „can give”? Budując na Miłości – na pewno!!