„WIEM, KOMU UWIERZYŁEM” (2 TM 1,12)
Apologia na dzień powszedni

Pra, pra, pra, pra, pra… pradziadkowie

„Przekonanie Kościoła, że wszyscy pochodzimy od jednej pary, jest absurdalne”.
Prezentujemy tu rozumne stanowisko. Nauka jest pewna, że wszyscy żyjący
dziś ludzie mają wspólnego przodka. Kościół mówi zaś o podarowaniu
Homo sapiens osobowej duszy.

Przemawia to za tymi, których nazwaliśmy Adam i Ewa.

BP MACIEJ MAŁYGA

Wrocław

Czy Adam i Ewa nadal muszą wstydliwie kryć się za drzewem,
choć już nie przed Bogiem (Rdz 3, 8),
lecz przed naszym badawczym wzrokiem?

RACHEL MCDERMOTT/UNSPLASH.COM

Przekonanie Kościoła o „Adamie i Ewie” jako pierwszych ludzkich osobach, od których pochodzą wszyscy dziś żyjący, nie musi stać w konflikcie z przekonaniami nauki.
Choć wiele pozostaje niejasne, zarysujmy (i zaryzykujmy) odpowiedź.
Konieczność jednej pary
Według Księgi Rodzaju cała ludzkość pochodzi od jednej pary; ich imiona są symboliczne: Adam – „człowiek”, Ewa – „budząca życie”. Adam był ojcem nie tylko Kaina, Abla i Seta, lecz wielu synów i córek (Rdz 5, 4). Pojawia się on także w Nowym Testamencie, znów jako ojciec wszystkich ludzi; przez niego w życie jego synów i córek weszły grzech i śmierć (Rz 5, 12-21; 1 Kor 15, 21-22; Hbr 2, 11).
Zostawmy dyskusję o historycznej wartości tych opisów, gdyż dla przekonania o pochodzeniu wszystkich od jednej pary rozstrzygający jest dogmat o grzechu pierworodnym. Od Soboru Trydenckiego po wypowiedzi papieży w XX w. Kościół podkreśla fizyczne dziedziczenie stanu grzechu pierworodnego – decyduje sam fakt przynależności do naszego gatunku.
Grzech pierworodny przechodzi na kolejne pokolenia nie przez to, że jedni naśladują (imitatione) zły przykład poprzedników, ale przez to, że jesteśmy biologicznymi potomkami (propagatione/generatione) tych, którzy pierwsi okazali Bogu nieposłuszeństwo.
Ten dogmat ma znaczenie fundamentalne, gdyż wynika z niego konieczność zbawienia. Stąd Pius XII w Humani generis (1950 r.), przychylając się do teorii ewolucji, wykluczył możliwość poligenizmu, wedle którego ludzkość pochodziłaby od różnych, niezależnych par – w tej sytuacji część ludzkości nie byłaby bowiem w stanie grzechu pierworodnego i nie potrzebowałaby zbawienia, a to jest nieprawdą. Monogenizm – pochodzenie ludzkości od jednej pary – choć nie ma rangi dogmatu, jest prawdą „proxima fidei”, bardzo bliską wiary, czyli w istotny sposób z dogmatem związaną (por. KKK 374-379, 390, 404).
Ostatni wspólny przodek
Teologia wypowiedziała się więc w temacie biologii, i to zanim sama biologia wypracowała na ten temat stanowisko. Ale skoro rzeczywistość jest jedna, to czy nie jedna powinna być prawda o niej?

Nauka jest pewna, że wszyscy dzisiejsi Homo sapiens mają w swym drzewie genealogicznym wspólnego przodka. Czekamy, aż dowiemy się więcej o „mitochondrialnej Ewie” (ok. 200 000 lat temu, Afryka) i „Adamie Y-chromosomalnym” (ok. 300 000–160 000, też Afryka).
Hipoteza bardzo robocza
Pojawienie się gatunku Homo sapiens nie oznacza pojawienia się ludzkiej osoby, czyli Homo sapiens z duszą. Jedna sprawa to hominizacja – biologiczna ewolucja gatunku Homo ze zwierzęcych organizmów, oddzielonego barierą rozrodczą od innych gatunków, aż po dzisiejszego Homo sapiens (inne gatunki wymarły, jak Homo habilis, erectus czy neandertalczyk). Odmienna sprawa to podarowanie temu Homo duszy; nie mogła ona wyewoluować z materii, lecz została stworzona z niczego przez Boga (tak dzieje się do dzisiaj). Jan Paweł II określił to jako „skok ontologiczny”, czyli wejście na nowy poziom bytu; biblijnie to „tchnienie Boga” (Rdz 2, 7).
Jest więc do pomyślenia, że jakiś czas istniał Homo sapiens, ale nie był osobą, gdyż Bóg jeszcze nie dał mu duszy. Może w przyszłości z politowaniem pokiwają nad tym głową, ale postawmy taką hipotezą roboczą (niepotwierdzone przypuszczenie!): powiedzmy, że około 250 000 lat temu wyodrębnił się w Afryce nasz biologiczny gatunek, natomiast około 100 000 lat temu (albo jakoś wcześniej lub później, ale jeszcze przed ekspansją na inne kontynenty) jedna para otrzymała od Boga duszę, która zmieniła ich ze zwierząt w ludzkie osoby. Może to wówczas Homo sapiens nauczył się mówić, odkrył swą wielkość i ruszył na podbój świata? Może wtedy w swej wielkości zechciał być jak Bóg (Rdz 3, 5)? Dzieci tej pierwszej pary mogły krzyżować się z innymi członkami gatunku Homo sapiens (także tymi pozbawionymi duszy) i w ten sposób przekazywałyby potomstwu swe ludzkie bogactwo, niestety z grzechem pierworodnym włącznie. Po pewnym czasie cała populacja Homo sapiens byłaby już w pełni ludzka, bo linie czysto zwierzęce zostałyby wyparte i stopniowo wymarły. Skoro do pomyślenia jest Wcielenie czy Zmartwychwstanie (wyraźne ingerencje Boga w czasoprzestrzeni), to możliwy jest powyższy scenariusz.

Warto: głowić się.