MAŁŻEŃSTWO (NIE)DOSKONAŁE

…jako i my

Jeden z pierwszych małżeńskich wyjazdów wakacyjnych spędziliśmy u przyjaciół
w przepięknej Kalabrii. Wygłodniali słońca, pierwszego dnia pobytu po obiedzie
wybraliśmy się na długi spacer. Podziwialiśmy śródziemnomorską aurę i roślinność.

AMELIA I DOMINIK GOLEMOWIE

Wrocław

FREEPIK.COM

Byliśmy zupełnie sami, bo któż chadza na spacery podczas sjesty. Do pełni szczęścia brakowało nam tylko butelki wody, bo w tym klimacie pragnienie szybko zaczęło dawać się nam we znaki. W końcu natrafiliśmy na niewielki otwarty sklep spożywczy. W lodówce chłodziły się różne napoje. Już nawet trudno nam przypomnieć sobie, o co poszło, ale nie doszliśmy do porozumienia w kwestii wyboru zakupu i nadąsani wyszliśmy ze sklepu.
Pragnienie oczywiście coraz bardziej dawało się we znaki. Przeszliśmy w milczeniu kilka minut, po czym spojrzeliśmy na siebie i… wybuchliśmy śmiechem. To było jedno z najprzyjemniejszych „przepraszam / wybaczam”.
Bez słów dogadaliśmy się, że szkoda życia, szkoda urlopu na głupie fochy. Najczęściej w małżeńskiej wędrówce przez życie zdarza się nam poróżnić właśnie o drobiazgi. Nie zawsze udaje się potem wszystko wyjaśnić jednym spojrzeniem, uśmiechem i pocałunkiem… nieraz trzeba gruntownej rozmowy.
Wtedy poszło o puszkę napoju, a o co potykamy się najczęściej na zakrętach małżeńskich? Jakże często są to niewykonane domysły: „mógłbyś się domyślić, że bardzo bym chciała, że moglibyśmy, że najwyższy czas…”.
A przecież wiadomo: mężczyzna nieczęsto się domyśla, potrzebuje jasnego komunikatu, a i to nieraz nie wystarczy. Nie oznacza to, że nie kocha, nie troszczy się, nie pragnie dobra i szczęścia swej żony. Kolejne powody do dąsów to niedopowiedzenia albo mocniejszy kaliber: „bo ty zawsze”, „bo ty nigdy”. Niewiele więcej trzeba, żeby potem nastąpił potężny foch… i to po obu stronach konfliktu. Zaczynamy się karać, rezygnując z drobnych codziennych uprzejmości, aż w końcu nakładamy na siebie surową sankcję milczenia i przechodzimy do starożytnej dyscypliny olimpijskiej, tj. przeciągania liny. Kto dłużej będzie milczał? Kto „zmusi” drugą stronę do przeprosin?

Co ciekawe, w wychodzeniu z tego kryzysu, a może raczej w pogrążaniu się w nim, stosujemy te same techniki, co w jego wzniecaniu. „Niech się domyśli, że przesadził / przesadziła, i niech przeprosi”. Przyjmujemy fałszywą postawę: „Ja się nie gniewam, ale ty przeproś, ty zrób pierwszy krok”, „Czy zawsze ja muszę pierwszy / pierwsza łagodzić nasze spory?”. Czyż to nie żałosne?
W naszych małżeństwach, nieważne, czy z 2- czy z 46-letnim stażem wciąż zachowujemy się jak dzieci w piaskownicy i sypiemy sobie łopatkami piaskiem po oczach. Choć, jak wiadomo, „jutro jest pierwszy dzień reszty twojego życia”.
Co zamierzasz zrobić z tą resztą wobec osoby, której ślubowałeś / ślubowałaś dozgonną miłość? Co zamierzasz zrobić wobec siebie? Sypać wciąż tym piaskiem? Spróbuj stanąć dwa schodki wyżej i spojrzeć na rzeczywistość z nieco innej perspektywy, a wtedy z politowaniem roześmiejesz się nad swym postępowaniem. Czy nasze życie, nieraz trudne, ale jedyne i piękne, naprawdę warte jest takiego sypania piaskiem po oczach? „Niech nad waszym gniewem nie zachodzi słońce!” (Ef 4, 26).
Czyż mamy gwarancję obudzenia się jutro? Czy mamy pewność, że wrócimy z pracy? Naprawdę marnotrawieniem życia są nasze fochy. Codziennie powtarzamy „odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy” – jak to z tym jest… Ano nie jest łatwo! Przełamać barierę swej dumy i pychy, swego egoizmu jest niezwykle ciężko. Wypowiedzieć słowa „przepraszam” czy „przebaczam” to czasem duży wysiłek. Trening jednak czyni mistrza, zatem zacznijmy od wybaczeń najdrobniejszych. Starajmy się rozpocząć i zakończyć każdy dzień wzajemnym błogosławieństwem, znakiem krzyża na czole małżonka, nawet bez słów, ale z miłością. Przecież zbawienie przyszło przez krzyż…