MARTA WILCZYŃSKA

Środa Śląska

Posłuszeństwo

Temat niełatwy i niepopularny. No, chyba że akurat jakiś znany i ceniony kapłan zostaje suspendowany. Wtedy w Internecie zaczyna wrzeć! I jak to zwykle bywa, zauważamy wielu specjalistów (albo sami się nimi stajemy) w dziedzinie formacji kapłańskiej, modernizacji struktur hierarchicznych Kościoła, psychologii, duchowieństwa… w tym kotle robi się momentami naprawdę gorąco, zwłaszcza kiedy obrońcy zawieszonego spotykają się ze zwolennikami jego przełożonych.

Celowo piszę ogólnie, nie przytaczając konkretnych nazwisk i sytuacji. Chcę bowiem Księdzu w tym liście zadać kilka pytań, także tych o „zaplecze”. Czy takie zobowiązania, jak bycie posłusznym przełożonemu czy życie w wierności swojemu powołaniu, są jakąś supertajną, pilnie strzeżoną tajemnicą, do której nie mają dostępu klerycy podczas życia w seminarium? Tak, trochę
prześmiewcze jest to pytanie… a jeśli wiedzą o tym wszyscy od początku, jeśli reguły są znane, to skąd potem ta nieumiejętność przyjęcia decyzji z pokorą? To jedna skrajność. Druga w mojej opinii jest wtedy, kiedy posłuszeństwo idzie tak daleko, że staje się ślepe, a kapłan woli się nie wychylać, nawet jeśli sprawy są oczywiste, jak na przykład kwestia molestowania.

Wiem, szeroko biegnie ta moja refleksja. Zastanawiam się jednak, czy istnieje wobec powyższego coś takiego, jak zdrowe pojmowanie posłuszeństwa, i jeśli tak, to czy jest ono wyuczalne? 
Dotyka mnie to dość mocno także dlatego, że zahacza o odpowiedzialność. Bo kiedy nieposłuszne jest dziecko, problem mają głównie jego bliscy czy wychowawcy. Kiedy nieposłuszny jest pasterz, owce zwyczajnie głupieją. Co widać przede wszystkim w komentarzach w sieci. I nie chcę tu nikogo obrażać, bo wiem, że problem jest realny: za kim teraz iść? Za tym, którego lubimy, szanujemy, który pokazał nam Boga? Czy za tymi, którzy uznali, że w jakimś aspekcie uchybił? Komu teraz my mamy być posłuszni?