MAŁŻEŃSTWO (NIE)DOSKONAŁE

Którzy jesteśmy

Był późny sierpniowy wieczór… Chodziłem z niepokojem w tę i z powrotem
po szpitalnym korytarzu, aż w końcu z drzwi gabinetu wyszedł lekarz.
Zwrócił się do mnie: „Pan jest mężem…?”. Komunikat, który potem nastąpił, był
najsmutniejszym z możliwych – po trzynastu tygodniach radosnego oczekiwania
narodzin naszego pierworodnego dziecka nagle nastąpiło jego pożegnanie.

AMELIA I DOMINIK GOLEMOWIE

Wrocław

ANDRZEJ REMBOWSKI & KURIOUS/PIXABAY.COM

Nie ból poronienia jest jednak główną myślą naszej dzisiejszej refleksji. Pamiętam, że podziękowałem lekarzowi, że zwrócił się do mnie jako do męża Amelii, a nie używał kamuflaży typu: partner itp. Odpowiedział mi na to ze spokojem, że „to przecież naturalne”. Wobec bólu straty dziecka to zdanie było choć trochę jak opatrunek.
Inne wspomnienie, użyteczne w tym przemyśleniu i znacznie lżejszego kalibru, to historia sprzed 20 lat, z nocnego pociągu relacji Wrocław–Warszawa. W trakcie podróży wsiadają na stacji dwie starsze panie z pokaźnymi bagażami. Młody jegomość siedzący przy drzwiach natychmiast podrywa się i pomaga im umieścić torby na półkach. Panie dziękują i komentują: „co mężczyzna, to mężczyzna!”, na co druga: „tak, mężczyzna to mężczyzna, bo jednak kobieta to kobieta”. Tu następuje puenta w wydaniu pierwszej: „oj tak, jednak kobieta to nie to, co mężczyzna”.
Może to dość swobodne skojarzenie, ale takie się w nas tutaj rodzi, ze słowami „Jestem, który Jestem” (Wj 3, 14). Powołani do życia, a stworzeni wszak na Jego obraz i podobieństwo, otrzymujemy swoją tożsamość. Rozbudowujemy ją później m.in. poprzez sakramenty, ukorzeniamy poprzez świadomość naszej narodowości, opieramy na fundamencie naszej rodziny. Z tej tożsamości rodzą się owoce dobroci, miłości, pomocy, umacnia się ona wiarą, honorem, przynależnością społeczną. Dzięki tej tożsamości potrafiliśmy jako naród ruszyć natychmiast z pomocą naszym ukraińskim sąsiadom wobec dramatu wojny w ich ojczyźnie. Potrafiliśmy stanąć wyżej i dostrzec cierpiącego człowieka, a nie tylko tę historię, która pozostawiła bolesne ślady.

Na wielu budynkach, pojazdach pojawiły się niebiesko-żółte flagi, a na piersi bardzo wielu Polaków wstążki w tych barwach. Piękne to i poruszające, ale szkoda jednak, że często były i są to jedyne barwy tak uhonorowane w naszej ojczyźnie w tym czasie. Dlaczego ta flaga często nie występuje w towarzystwie biało-czerwonej? Dlaczego nie pielęgnujemy naszej tożsamości „Jesteśmy, którzy jesteśmy”, dzięki której gotowi jesteśmy otwierać nasze serca i nieść pomoc naszym gościom, sąsiadom, wszak „gość w dom, Bóg w dom”. Czy może dlatego gubimy tę naszą tożsamość narodową, bo zgubiliśmy w społeczeństwie naszą tożsamość rodzinną, małżeńską, a czasem nawet… płciową? Dlaczego, w imię pseudopoprawności w życiu publicznym, a nawet towarzyskim żona i mąż są wypierani przez partnerów? Kiedy zdarzyło się nam publicznie wypowiedzieć, że „jestem od ponad 22 lat mężatką, mój mąż jest mężczyzną/żonaty, a moja żona jest kobietą, jesteśmy w tym związku szczęśliwi i nie zamierzamy tego zmieniać, a w imię obowiązującej tolerancji oczekujemy, aby tę sytuację zaakceptować i uszanować” – to nieraz było to poczytane za niestosowne. Czy dziś owe dwie panie z pociągu mogłyby bezkarnie głosić takie tezy, jak kiedyś?
Może nie byłoby tego rozważania o sprawach już przecież nieraz poruszanych i oczywistych, gdyby nie fakt, że problem poczucia tożsamości powrócił podczas spotkań i rozmów synodalnych w naszej parafii. Brakuje nam w naszym społeczeństwie odwagi bycia sobą, takiego poczucia wolności w swej tożsamości. Nie chcemy stawać się coraz bardziej „bezosobowymi osobami” o wyjałowionej tożsamości, ale z radością i jednoczesną dumą i pokorą oraz wdzięcznością chcemy być sobą.