PIOTR SUTOWICZ

Wrocław

Trochę racji

Przyznawanie racji białoruskiemu dyktatorowi Aleksandrowi Łukaszence nie jest na topie, niemniej cóż zrobić, kiedy chyba ma trochę racji? Nie pozostaje nic innego, jak się z nim zgodzić.

Wojna na Ukrainie jest rzeczywistością nową, mimo że toczy się od trzech miesięcy. Niesie dla nas nowe odsłony i zjawiska, które co prawda istniały od dawna, ale teraz dopiero widać, z jaką mocą uderzają w społeczeństwa i państwa. Aleksander Łukaszenko jeszcze w marcu w wypowiedzi uczynionej na użytek wewnątrzbiałoruski, ale odnotowanej w mediach europejskich, miał stwierdzić, że „niebezpieczeństwem przyszłości nie jest broń jądrowa”, ale „broń biologiczna i cyberbroń”. Co do tej pierwszej i jej hierarchizacji w kategoriach zagrożenia nie będę się tu wypowiadał. Skupię się na tej drugiej. Na pewno coś na rzeczy jest. Białoruś, ze względu na zaangażowanie Łukaszenki w konflikt na Ukrainie, padła ofiarą ataków hakerskich, które uderzyły w jej infrastrukturę przemysłową. Skoro Łukaszenko uznał za stosowne mówić o zagrożeniu z tej strony, to musiał zdawać sobie sprawę ze skutków takich uderzeń, widocznie były dotkliwe. Istotnie, za pomocą programów komputerowych i dostępu do sieci można wyłączać całe systemy do obsługi przemysłu, zniekształcać przesył danych, wyłączać światło, uszkadzać elementy infrastruktury państw. W mediach można ostatnio czytać o rzekomych dokonaniach grupy Anonymous, które mają szkodzić Rosji w wojnie z Ukrainą, jednak Rosjanie mają swoich „Anonymousów” i ci też pewnie nie są bezczynni. Autor przywołanych słów zwrócił też uwagę na inny ciekawy aspekt owej cyberbroni. Otóż ludzie boją się bomb takich czy innych, na czele z jądrową, ale nie „umieją” „bać /się/cyberprzestępczości”. To ciekawa uwaga i chyba najbardziej godna uwagi i przeniesienia jej poza wojnę. W naszym życiu takie ataki to niemal codzienność. Nawet o nich nie wiemy. Co dzień grupy informatyków opłacone przez kogoś tam wykradają nasze dane, by posługiwać się nimi dla takich czy innych celów (np. kradzież pieniędzy z konta bankowego, co jest rzeczą najoczywistszą, ale chyba nie najczęstszą). Jeszcze ciekawsze są sytuacje, w których nasza obecność i aktywność w sieci umożliwia komuś niemal całkowite profilowanie nas po to, by dostarczać nam tego, o czym myślimy, że jest nam potrzebne. W ten sposób wchodzimy w bańki informacyjne i konsumenckie, a w nich łatwo możemy być poddani procesowi dezinformacji, nawet nie zdając sobie z tego sprawy.

Wojna cybernetyczna nie dzieje się tylko na Ukrainie, odbywa się na całym świecie nieustannie. Prowadzą ją różne siły, być może takie, których istnienia nie jesteśmy świadomi. Nie trzeba być Łukaszenką, żeby do tego dojść, ale skoro powiedział, co powiedział, warto go przywoływać, z jego wypowiedzi wynikać może bowiem to, że naprawdę się boi. Czy o obywateli Białorusi? Chyba raczej o swoją władzę, poza kontrolą której mogą się znaleźć. W końcu wojna to wojna.