PIOTR SUTOWICZ

Wrocław

Reforma, reformacja, refo…coś tam

Objawiło się ostatnimi czasy wiele osób i środowisk chcących reformować czy też zmieniać Kościół. Tak wielu mamy specjalistów od Kościoła, od tego, czym jest, a czym być powinien i jakim owe różne znające się na nim środowiska chciałyby go widzieć w przyszłości. Najogólniej mówiąc, Kościół ma się zmienić, zreformować, a może przeinaczyć. Gdyby zebrać wszystkie głosy i postulaty wszystkich chętnych do zmian i stworzyć nowy wzór dla Kościoła, to powstałoby chyba coś, co z Kościołem, jaki znam, nie miałoby wiele wspólnego. Jakoś tak instynktownie napisałem frazę, która nawiązuje do tytułu głośnej ostatnio książki, czytanej i omawianej w różnych środowiskach. Sam ją przeczytałem, nie powiem – z zaciekawieniem. Tomasz Terlikowski, bo o jego publikacji tu mowa, zatytułował ją Koniec Kościoła, jaki znacie.

Niniejszy felieton ma być krótki, a więc nie miejsce tu na obszerną polemikę czy omówienie. Kto ciekaw, niech zajrzy do wspomnianej pozycji. Z drugiej strony, niemal równolegle z książką Terlikowskiego czytałem opowieść Nicolasa Diat Wielkie szczęście – życie mnichów. Autor opisuje w niej życie benedyktyńskich mnichów w opactwie Fontgombault we Francji. Czytelnik dowiaduje się, jak żyją mnisi kierujący się regułą powstałą półtora tysiąca lat temu. Dodajmy – regułą surową i nieprzeznaczoną dla każdego. Pytanie, czy lepiej by było, gdyby mnisi coś w niej zmienili, np. radykalnie uprościli, złagodzili, jednym słowem, gdyby się zreformowali? Pewnie na krótką metę – tak, a potem? Czytelnik niech sobie sam odpowie. W książce autor przytacza komentarz do Reguły św. Benedykta napisany przez jednego z opatów z początku XX w., a odnoszący się do nowicjuszy: „Nie forsuje się bramy klasztoru po to, by reformować Regułę. Wchodzi się po to, żeby przyjąć piętnaście wieków tradycji”. Najogólniej mówiąc, mnich nie po to jest mnichem, żeby myśleć o tym, co by tu na nowo wymyślić, ma żyć tym, co już wymyślono. Oczywiście nie oznacza to, że benedyktyni z Fontgombault nie znają prądu czy druku, że nie wiedzą, co się w świecie dzieje. Owszem, z wszystkich tych rzeczy korzystają w stopniu, w jakim jest im to potrzebne.

Wracając do Kościoła jako całości, a więc i mnie samego, rzecz jest trudna, bo opisane w mediach, także przez Terlikowskiego, rzeczy niemoralne i nadużycia świadczą o tym, że w niektórych środowiskach mieliśmy do czynienia raczej z kultem szatana. Pokazują realne zło, które trzeba usunąć. Niemniej nie wyrzuca się „diabła za pomocą Belzebuba”. A niekiedy, gdy słyszę o konieczności reformy i zmiany nauczania Kościoła, zastanawiam się, dokąd to może zaprowadzić. Bo np. Lutra, na którego chętnie powołuje się Terlikowski, owa wola „naprawy”… z Kościoła wyprowadziła. Wielu ludziom wydaje się, że Kościół czeka na nowego Lutra, a tymczasem mnisi w Fontgombault, jeśli wierzyć autorowi opowieści o nich, wciąż się modlą. Czas pokaże, kto ma rację.