Józef, ojciec adoptowany

Przypatrzmy się Świętemu Józefowi jako temu,
kto adoptował Jezusa i był Jego „ziemskim ojcem”,
jak w Redemptoris custos nazywa go św. Jan Paweł Wielki.

O. KAZIMIERZ LUBOWICKI OMI

Wrocław

Każdego ojca czeka wędrówka w nieznane, dla dobra dziecka.
Obraz pędzla Adolfa Hyły, Biała k. Płocka

KS. WŁODZIMIERZ PIĘTKA/FOTO GOŚĆ

Pośród wszystkich tajemnic jest jeszcze jedna niewypowiedziana głośno: Jezus czeka na adopcję.
Przede wszystkim pomyśleć o Dziecku
Był taki moment w Historii Zbawienia. To chwila, gdy Józef się zastanawiał, co zrobić. Po wielu latach Jan Ewangelista napisze: „świat Go nie poznał… swoi Go nie przyjęli” (J 1, 9-10). Ten kosmiczny dramat najpierw rozgrywał się jednak w sercu Józefa. Może nawet zupełnie bezrefleksyjnie Józef chciał żyć jak wszyscy. Myślał o sobie i o Maryi – o ich małżeństwie, które z Bożą pomocą chciał uczynić szczęśliwym. Jak każdy pobożny Żyd marzył, że z ich miłości urodzą się „ich” dzieci. Tymczasem trzeba było zmienić plany, ale do tego musiał dorosnąć. Zauważył Dziecko, o którym – to trzeba podkreślić – nic nie wiedział. Cały czas był szlachetny i troskliwy. W imię miłości do Maryi, swojej żony (Mt 1, 18), zaczął myśleć, by nie „narazić Jej na zniesławienie” (Mt 1, 19). Interesowało go, co ludzie powiedzą. Tymczasem powinien przede wszystkim pomyśleć o tym Dziecku.
Ileż dzieci czeka dzisiaj na adopcję, podobnie jak Jezus czekał przez chwilę. Ilu się nie doczekało. Ponieważ nic o nich nie wiemy, żyjemy spokojnie, wrażliwi i pobożni. One dla nas nie istnieją. Staramy się ułożyć jak najlepiej nasze życie. Rekolekcje, modlitwa o szczęśliwe poczęcie, leczenie, oczekiwanie i zmęczenie oczekiwaniem. Chcemy mieć „nasze” dziecko. To nie grzech. Gdybyśmy jednak pomyśleli o tych dzieciach, które już są i nas potrzebują.
Gdybyśmy pomyśleli, jak czuje się niemowlę, którego nikt nie bierze na ręce, nie gaworzy z nim, nie ociera jego łez. Gdybyśmy pomyśleli, jak czuje się dziecko, które ktoś karmi i przewija, ale nie ma przy nim tego jednego, wciąż obecnego głosu, który niesie poczucie bezpieczeństwa i radość bliskości. Nigdy nie zajrzeliśmy w ich oczy, więc nas nie niepokoją. Nigdy nie zajrzeliśmy w ich serca, więc nie znamy ich smutków ani lęków. My, pobożni i obrońcy życia, pozostajemy od tych dzieci z daleka. Na modlitwie nie można jednak poprzestać. Adopcja jest służbą życiu konkretną i rzeczywiście niezbędną.
„Nie bój się wziąć…”
Choć nie zostało to wprost powiedziane, Józefowi musiało chodzić po głowie, że z tym Dzieckiem nie wszystko jest do końca jasne. Nigdy nie był przeciw Niemu, ale w pierwszej chwili zbyt mało był „za” Nim. Bał się być za Nim? Może raczej nie wiedział, że można, a nawet, że trzeba. Musiał w Józefie być jakiś lęk przed nieznanym, skoro sam Bóg zdecydował się pomóc mu podjąć decyzję o adopcji. Nie zapominajmy, że Maryję Józef już wybrał na żonę. Teraz waha się tylko, czy wybrać Jezusa. W tym kontekście jest bardzo znamienne, że pierwsze słowa, jakie Bóg wypowiada do Józefa przez swego posłańca, brzmią: „Nie bój się” (Mt 1, 20-21). Bóg najpierw usuwa lęk z serca Józefa, a następnie uświadamia wielkość tego Dziecka: „Nie bój się wziąć… albowiem z Ducha świętego jest to…”. To znaczy: to życie dla ciebie tajemnicze i nieznane jest moje. Ostatecznie ja jestem jedynym źródłem życia. Ty nie pytaj, skąd ono się wzięło, ale przyjmij to Dziecko. Chciałeś założyć rodzinę, chciałeś służyć mi, rodząc i wychowując. Oto daję ci Dziecko, jak chciałeś, ale nie tak, jak sobie wyobraziłeś.
„Nie bój się wziąć” – życie szybko upływa. „Oto dzisiaj jest czas upragniony” (2 Kor 6, 2). Nie odkładaj na jutro. Powiedziało mi niedawno dziecko: „Kto chce służyć Bogu, nie powinien zwlekać z adopcją. Wzięli mnie, gdy miałem jedenaście lat. Są dla mnie bardzo dobrzy i jestem im wdzięczny. Szkoda tylko, że na ich decyzję musiałem czekać tych długich jedenaście lat, które mogłyby być zupełnie inne, gdyby się wcześniej zdecydowali na adopcję”.
Wstrząsnęły mną do głębi te słowa. Nie zmienimy Historii Zbawienia, ale możemy się z niej nauczyć czegoś ogromnie istotnego. Mój profesor, o. Jesús Castellano Cervera OCD, powtarzał: „nie trzeba mieć kompleksu św. Józefa, że to, co poczęło się bez nas, musi być gorsze czy stanowić jakieś zagrożenie”.
„Ktoś” tak niebotycznego formatu, jak Jezus, to dla Józefa Dziecko adoptowane! Jakież to wymowne i pouczające, że w tym przypadku „Dziecko”, które czeka na przyjęcie, trzeba pisać wielką literą, bo to Jezus Chrystus. Idąc nie za ortografią, ale za sercem, o każdym dziecku, które czeka na przyjęcie, na adopcję, trzeba myśleć „wielką literą”. To dobra nowina dla wszystkich adoptowanych.

Pamiętam, jak wiele lat temu zadzwoniło do mnie młode małżeństwo, mówiąc: „Jedziemy po dziecko… Proszę pamiętać o nas w modlitwie”. Byłem akurat w domu, gdzie żona i matka dwojga dzieci została przed laty adoptowana. Ona właśnie poprosiła: „Proszę im ode mnie powiedzieć, że nawet z dziecka o tak skomplikowanej historii, jak moja, może wyrosnąć ktoś dobry i szczęśliwy.
„Twój ojciec”
Maryja mówi o Józefie do dwunastoletniego Jezusa „Twój ojciec” (Łk 2, 48). Wie, co mówi. Wiedziała, że Józef nie dał Jezusowi życia fizycznego (Łk 1, 35). Żyli jednak już dwanaście lat razem, w jednym domu. Widziała więc i słyszała, jak Józef odnosił się do Jezusa. Czuła, że kocha Jezusa „najmocniej na świecie”. Nie miała najmniejszej wątpliwości, że Józef myślał o Jezusie „mój”. Słyszała, jak mu szeptał codziennie „Cały Twój. Zawsze i wszędzie”. Trzeba w tym miejscu zwrócić uwagę na słowo „twój”.
Zwykło się myśleć, że adopcja polega jedynie czy przede wszystkim na przyjęciu dziecka i uznaniu za własne wobec prawa. To ważne. Dziecko pragnie domu. Adopcja nie kończy się jednak wraz z wzięciem dziecka, tylko się rozpoczyna. Trzeba samego siebie dziecku oddać raz na zawsze, a potem oddawać się coraz pełniej. Nie tak, jak się nam podoba, ale jak dziecko tego potrzebuje. „Twój” ojciec, znaczy oddany tobie bez reszty. Kochający „całym sercem, całym umysłem, za wszystkich sił swoich” (Pwt 6, 5).
O, jak bardzo dziecko adoptowane pragnie rzeczywiście do kogoś należeć. Jakże bardzo pragnie, aby ktoś wziął za nie odpowiedzialność. Opowiadała mi kiedyś adoptowana licealistka, jak z rodzicami koleżanki była na wakacjach.
Przechodzili obok smażalni ryb. Zapytała mamę koleżanki, czy może sobie kupić tam rybę. Usłyszała: „Jeżeli sądzisz, że to dobry pomysł, to proszę bardzo”. Gdy zaś jej koleżanka zadała swojej mamie to samo pytanie, mama jej zabroniła, mówiąc: „Ta ryba może być stara. Nie kupuj”. Adoptowane dziecko mówiło mi potem: „Chciałabym, żeby mi też ktoś powiedział: nie rób tego. Ja nie chcę o wszystkim decydować sama, bo nie potrafię. Chcę się oprzeć”.
„Z bólem serca szukaliśmy Ciebie”
Każde dziecko – nie tylko adoptowane – gdy przychodzi do naszego domu, to zmienia nasze życie. Niektóre sytuacje mogą być bardzo wymagające. Aby chronić Jezusa, Józef musiał opuścić znane mu ojczyste strony i ruszyć w nieznane (Mt 2, 13-15). Każdego ojca czeka wędrówka w nieznane, dla dobra dziecka. Trzeba to przyjmować chętnie, pokornie i bez zdenerwowania. Zawsze trzeba pamiętać, że dziecko nie jest winne, gdy budzą się w nim tęsknoty i smutki, a różne zwyczajne chwile w życiu przypominają, że czegoś zostało pozbawione. Rodzice opowiadają dzieciom, jak wyglądał dzień ich urodzin, a dziecku adoptowanemu w dniu urodzin przebiegnie przez głowę, że mu nikt tego nie opowie. Nie potrafi odpowiedzieć lekarzowi, czy coś w jego rodzinie jest dziedziczne, bo nie wie. Słyszy, jak mówią przy okazji rodzinnych spotkań, że ktoś jest do kogoś podobny. Adoptowane dziecko też chciałoby być podobne. To są niby drobiazgi, ale często bardzo trudne do udźwignięcia. Trzeba mieć tego świadomość. Gdy nas nawet serce zaboli, bo nie potrafimy zrozumieć, to zamiast myśleć o swoim bolącym sercu, lepiej powtarzać z miłością: „trzeba obronić to Dziecko”. To nie jego wina, że zostało pozbawione w życiu tylu zwyczajnych, dla innych tak oczywistych, że aż niedostrzegalnych i niedocenianych wartości.
Wielkie powołanie
Aby zrozumieć, czym jest naprawdę adopcja, należy pamiętać, że Józef nie dlatego wziął, nie dlatego adoptował Jezusa, że chciał mieć syna i w ten sposób spełniał szlachetną przecież potrzebę swego serca. Józef uczynił to nie ze względu na siebie, ale ze względu na Jezusa! Jezus potrzebował ojca. Jezus potrzebował prawdziwej, pełnej rodziny.
Dyskretnie zapisana w Ewangeliach historia Józefa uczy nas, by myśląc o adopcji, nie myśleć o sobie, lecz o dziecku.
Dziecko nie jest „dobrem konsumpcyjnym”, które się nam należy i które można wziąć. Dziecku można i trzeba tylko oddać się na służbę. Takie jest nasze powołanie.