Być miłosiernym jak Ojciec

O doświadczaniu ojcostwa
i budowaniu dobrych
relacji z dziećmi
z Tomaszem Węgrzynem,
twórcą kanału „Żywy Bóg”
w mediach społecznościowych
i koordynatorem ruchu
Rodzin w Duchu Świętym
w archidiecezji wrocławskiej,
rozmawia

GRZEGORZ KRYSZCZUK

„Niedziela Wrocławska”

Tomasz Węgrzyn z żoną Kasią i dziećmi

ZDJĘCIA Z ARCHIWUM TOMASZA WĘGRZYNA

Grzegorz Kryszczuk: Obraz Boga, który nosimy w sercu, powstaje na wielu płaszczyznach i w różnych wymiarach. Jednym z nich jest relacja do ziemskiego ojca, uczucie, jakie mamy wobec niego, i styl, w jakim nas wychowano. Kiedy myśli Pan „ojciec”, mówi…
Tomasz Węgrzyn: Pierwsza myśl, która przychodzi mi do głowy w związku ze słowem „ojciec”, to Bóg, który jest w Niebie. To jest dla mnie najważniejsze synostwo.
Dlaczego?
Powód jest bardzo prosty. Moje doświadczenie życiowe pokazuje, że jeżeli nie odnajdziemy tożsamości bycia dzieckiem Bożym, nie odnajdziemy Ojca w niebie, nie damy Jemu się znaleźć, to nie będziemy dobrym tatusiem dla tych dzieci, które mamy tu na ziemi. Ja tego faktycznie doświadczyłem. Dlatego mogę podzielić moje życie na pół. Do momentu mojego nawrócenia, czyli całe czterdzieści lat…
Kim wtedy byłeś?
Moja żona Kasia mówi, że jako ojciec się sprawdzałem. Ale widziałem to, że jestem bardzo ułomny w moim działaniu. Dopiero jak się nawróciłem, przyjąłem to dziecięctwo Boże i prawdę, że jest Ojciec w niebie, to zauważyłem piękne źródło płynące z góry. Mogłem je czerpać nieskończenie wiele razy i uczyć się, jakim mam być tatą dla mojego dziecka.
A myślisz o swoim biologicznym ojcu?
Oczywiście, że tak. Jest taka prawda, że tak jak widzimy swego ojca ziemskiego, tak postrzegamy Boga Ojca. U mnie niestety nie było zbyt kolorowo. Mój tato był dobrym człowiekiem, bardzo kochającym. Jednak w pewnym momencie w nasze rodzinne życie wszedł alkohol. Ojciec miał trudne dzieciństwo, wychowywał się bez obecności mojego dziadka. Nigdy nawet się nie dowiedział, kto był jego ojcem, bo matka zawsze milczała w tej kwestii. To było ogromne zranienie i niegojąca się rana…
…której doświadczył też młody Tomek?
To był obraz ojca, którego nie ma i który niedomaga, który decyduje się na bycie z alkoholem, a nie z synem. Te wszystkie konsekwencje picia spowodowały, że ja po pierwsze znienawidziłem tatę. Po drugie przestałem odzywać się do Boga Ojca, który jest w niebie. To bardzo prosta zależność.
A po twoim nawróceniu wszystko się zmieniło?
Dzisiaj już patrzę na to trochę inaczej. W momencie kiedy ojciec umierał w 2017 r., pojechałem do niego do szpitala. Dopiero u schyłku jego życia przyszło przebaczenie. Wiem, że tę łaskę dał sam Chrystus. Wtedy pierwszy raz od dawna spojrzałem na mojego tatę z miłością.

Przebaczyłeś?
Tak, ale pamiętaj, że to nie jest tak, że o wszystkim się zapomina. Ja dalej pamiętam to, co ojciec złego wyrządził mnie i rodzinie. Ale nie ma to już żadnego wpływu na moje życie i emocje. Wtedy, tam w szpitalu, przyszło takie spojrzenie miłości. Ja naprawdę w tej sali chorych spojrzałem na tatę jak na tego ojca, którego pamiętałem z dzieciństwa. Ojca niepijącego. To było niesamowite doświadczenie.
Ty też zostałeś w pewnym momencie tatą.
Przyjście na świat najstarszego syna Wiktora, a potem dwójki pozostałych dzieci to dwie różne historie.
Znów ta linia oddzielająca czas na ten przed i po nawróceniu?
Dokładnie tak. Jak rodziło się pierwsze dziecko, to byłem szczęśliwy na swój sposób. To nic, że umysł był zmącony różnymi używkami. Przeżywałem cud narodzin po swojemu. Oczy mi się otworzyły dopiero, kiedy urodziła się Róża. Rozmawiałem wtedy z moją wierzącą koleżanką i popłynęły z moich oczu łzy. Zdałem sobie sprawę, że mój Wiktor wiele stracił, będąc synem oddalonego od Boga i błądzącego ojca.
Dobrze, że to w porę zauważyłeś.
Przejrzałem na oczy. I zamarłem przerażony. W momencie pojawienia się pierwszego dziecka na świecie nie wygrałem ja, ale zwyciężały wszystkie moje uzależnienia i inne sprawy, które stawiałem wtedy na pierwszym miejscu. Dopiero przeżywając drugie ojcostwo przy mojej córce, kiedy byłem już uzdrowiony, kiedy byłem z Bogiem i nie było już różnych bożków nade mną, dopiero wtedy zobaczyłem ten kontrast. Płakałem wiele dni.
To nowe spojrzenie było chyba potrzebne?
Bóg mi tę całą sytuację pokazał po to, żebym zobaczył, jak dobrze z Nim żyć. Nie czułem się wtedy osądzany i taki stojący przed oskarżycielem.
Zgodzisz się ze mną, że ojcowie i ogólnie rodzice chyba nie zdają sobie sprawy, jak bardzo dzieci im się przyglądają i powielają ich zachowania w swoim życiu.
Sam tego doświadczyłem i mogę to opowiedzieć, posługując się negatywnymi przykładami. Kiedy mój tato zaczynał pić alkohol nałogowo, zawsze powtarzałem, że nie będę nigdy taki jak on. Powtarzałem to każdego dnia. Wchodząc jednak w dorosłość, stawałem się jeszcze gorszy. Tato tylko pił, a ja poszedłem dalej – w narkotyki i inne uzależnienia. Podświadomie gdzieś jest zapisane w nas, że bierzemy kalkę i odbijamy trochę własnego ojca w nas.

Modlę się za wstawiennictwem św. Józefa, razem z Kasią
codziennie odmawiamy litanię – mówi Tomasz Węgrzyn

A w drugą stronę też to działa?
Można chociażby obserwować małe dzieci. To jest kopalnia wiedzy. Patrzę codziennie na naszego najmłodszego syna Ignasia, który ma roczek. Jak on wchodzi w to swoje życie, zaczyna mówić pierwsze sylaby czy pierwsze wyrazy. Często patrzy na moje usta, kiedy wypowiadam słowa, i próbuje mnie w tym naśladować.
A starszy syn?
Pamiętam Wiktora w czasach, kiedy byłem niewierzący. Kiedy zbliżała się niedziela i trzeba było pójść do kościoła, to on pytał, czy tata też idzie. Często nie chciałem iść, to wtedy z Wiktorem też był problem i się buntował. Mieliśmy wypracowaną z moją żoną Kasią procedurę, że jak syn robił już poważną awanturę, to wtedy się ubierałem i na Mszę św. poszedłem. Ale tylko dlatego, żeby był spokój i żeby podtrzymać jakąś relację z Wiktorem.
Czyli zdanie rodziców jest najważniejsze, przynajmniej do pewnego wieku?
Nasze dzieci będą postępować w dorosłości tak, jak to podpatrzyły w naszym zachowaniu. Z jednej strony może to lekko niepokoić, ale można wykorzystać ten fakt do zrobienia wielu pożytecznych rzeczy. Mając świadomość tego mechanizmu „podpatrywania”, wykorzystajmy to np. rozwijając w sobie i dzieciach wspólną modlitwę. Tak samo to działa, jak chcemy przekazać wiarę.
Masz na to przepis?
Spodobał mi się kiedyś przykład usłyszany gdzieś na rekolekcjach. Żeby coś przekazać, trzeba najpierw to mieć. Czasem takie oczywiste rzeczy mogą otworzyć nam oczy na pewne sprawy. Jeżeli ja chcę ewangelizować, tu konkretnie swoje dzieci, to najpierw muszę mieć Ewangelię w swoim sercu. Mało tego, ja muszę Ewangelią żyć i ona ma we mnie pomnażać różne dary. I wtedy jestem zdolny, aby obdarowywać nimi swoich synów czy córkę. Z pustego to i Salomon nie naleje.

Czyli czyny, nie słowa?
Jeżeli będziemy im mówić, że trzeba kochać Boga i On jest dobry, a za chwilę przyjdzie sąsiadka, która nas zdenerwuje i zaczniemy ją przeklinać, to jest jasny sygnał dla dziecka, że coś tu nie działa. Dojdzie do pewnej konfrontacji – z jednej strony „gadający” ojciec o miłości Jezusa do człowieka, część należnego majątku, potem idzie i traci pieniądze i dopiero będąc ze świniami, przypomina sobie, że przecież u ojca jest lepiej, bo chociażby karmi swoich niewolników czymś innym niż pasza dla zwierząt. Bóg mi po pewnym czasie pokazał, że On chce, żebym był takim właśnie ojcem dla swojego syna. Bo to jest obraz taty, który wychodzi dziecku na spotkanie z radością i przebaczeniem.
Czy tylko?
Oczywiście, że ojciec miał zranione serce. Pamiętał przecież wydarzenia sprzed kilku lat, jak syn odchodził. Dał mu tę wolność, ale później okazał mu miłosierdzie. Miał dla niego dalej miłość i cierpliwość. Taki obraz powinniśmy mieć w swoim sercu. My, ojcowie. Dzieciom trzeba przekazywać z jednej strony miłość, z drugiej zaś stawiać wymagania, które są bardzo ważne dla młodego i dorastającego człowieka.
W teorii brzmi to pięknie, ale zapewne sam wiesz z własnego doświadczenia, że różnie z tym bywa w praktyce…
Ponieważ zapominamy o ważnej kwestii, jaką jest forma przekazu. Możemy dzisiaj zdyscyplinować dziecko na dwa sposoby – zwracając uwagę z agresją lub z miłością. Często jednak dorosły odgrywa rolę kogoś „ponad”. Przypomina mi się bajka pt. Gumisie, gdzie Księciunio wołał do Toadiego, żeby ten za karę wylizał cały plac przed zamkiem. A on krzyczał ze strachu, że to zrobi. A nawet więcej, bo obiecał, że pod kamieniami też będzie czysto.

ZDJĘCIA Z ARCHIWUM TOMASZA WĘGRZYNA

To jest straszny przykład.
Ale w swoim przekazie prawdziwy. Ta historia zawsze pokazuje mi, że mając swoje dziecko, koniecznie musimy z nim rozmawiać w taki sposób, żeby było to namaszczone taką „oliwą miłości”. Jeżeli nie będzie zrozumienia i delikatności, to ta cała dyscyplina do niczego nas nie doprowadzi. Do pewnego momentu będzie wszystko poprawnie, bo cztero- czy pięciolatkowi można przygadać i na niego krzyknąć. Im dalej dziecko będzie wchodzić w dorosłe życie, tym gorzej ta relacja będzie wyglądać. A kiedy osiągnie pełnoletność i będzie mogło decydować o sobie, to go już niczym nie zdyscyplinujemy.
Czyli wychowanie przez ojca musi być zrównoważone.
Powinniśmy być ojcami, którzy mają dużo miłości, którzy są wyrozumiali i potrafią porozmawiać. A przy tym swoje dziecko dyscyplinują, ale pamiętając o miłosierdziu. To jest trudne do zrobienia, jest pewnym wyzwaniem, które stoi przed mężczyzną w roli ojca. Ale można nad tym pracować. Nie przyjmuję do wiadomości informacji, że tego się nie da zrobić. Jest taka pieśń, w której są słowa – „wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia”.
A Ty jak budujesz relację z Wiktorem?
Ja tę relację z synem odbudowuję. Kiedyś częściej wybierałem pracę niż obecność w domu i spędzenie tego czasu z dziećmi. I teraz to zmieniam, ale efekty przychodzą z trudem. Zawsze byłem egoistyczny i musiałem postawić na swoim. Dlatego uczyłem się, żeby nie moralizować i nie być typowym „wujkiem dobra rada”. To wymagało ode mnie zbudowania wolnej przestrzeni, w której Wiktor mógł się poruszać i o pewnych sprawach decydować.

Jednym słowem poszedłeś na ustępstwa?
To złe słowo. W zasadzie to musiałem się przełamać do robienia rzeczy, których nie lubiłem. Mój syn uwielbia jeździć na hulajnodze, a ja grać w piłkę nożną. Jeżeli chcesz dziecko wspierać w tym, co robi, i budować relacje, to musisz zostawić swoje upodobania i skupić się na jego zainteresowaniach. Dlatego jak jedziemy gdzieś na ewangelizację, to od razu patrzymy, gdzie w okolicy jest skatepark. Chodzi o to, żeby nasz wyjazd kojarzył się dziecku z czymś przyjemnym. Mamy też swoje męskie wyjścia.
Z pewnością w góry albo na basen?
Też, ale tutaj Ciebie zaskoczę. Jesteśmy teraz umówieni na zakupy w galerii handlowej. Forma spędzenia czasu nie jest najważniejsza. Najlepiej, jak takie wyjścia rozwijają. Samo chodzenie po sklepach nie jest fajne, ale kiedy prosi Cię o to syn i wiesz, że jako ojciec zbudujesz kolejną nitkę porozumienia, to wsiadasz w samochód i jedziesz szukać miejsca na parkingu.
Masz jakiegoś ulubionego świętego, który pomaga w twoim ojcostwie?
Codziennie modlę się za wstawiennictwem św. Józefa. To jest taka modlitwa małżeńska, razem z Kasią odmawiamy po prostu litanię. W niej powierzam swoje ojcostwo. Św. Józef jest dla mnie najlepszym wzorem bycia ojcem i mężem, choć mało o nim mówi Pismo Święte. Polecam wszystkim ojcom tego orędownika, który pomaga człowiekowi stawać się coraz lepszym tatą.