MAŁŻEŃSTWO (NIE)DOSKONAŁE

Koincydencja?

Podczas wieczornego spotkania przy herbacie z bliską naszej rodzinie osobą
usłyszeliśmy zdanie: „Wreszcie znalazłam psychologa, który powiedział mi to,
co chciałam usłyszeć”. Pewnie ta pozornie błaha fraza nie utkwiłaby w naszej pamięci
tak trwale, gdyby nie fakt, że jakiś czas wcześniej rozmawialiśmy z tą osobą o jej córce
i różnych problemach czy raczej wyzwaniach wychowawczych.

AMELIA I DOMINIK
GOLEMOWIE

Wrocław

GERD ALTMANN/PIXABAY.COM

Próbowaliśmy podpowiedzieć, że pewna nadpobudliwość, problemy z koncentracją, kłopoty w nauce czy trudna relacja dziecko–rodzice może wynikać z nadmiernego czasu spędzanego ze smartfonem, graniczącego wręcz z uzależnieniem. Mocno namawialiśmy wtedy, aby zmienić tę sytuację i zdecydowanie wpłynąć na zminimalizowanie czasu poświęconego na „adorację” małego ekranu. Nasza rozmowa skończyła się wówczas konstatacją w stylu: „no tak, no tak, coś trzeba będzie zrobić”. Potem była wizyta w rzeczonej poradni, gdzie znaleziono usprawiedliwienie dla opisanego stanu rzeczy i zalecono znalezienie dodatkowych zajęć sportowych, bo dziecko po prostu tego potrzebuje. Nie kwestionując potrzeby aktywności fizycznej, wszak jest to wielki deficyt cywilizacyjny scyfryzowanego społeczeństwa, nie zwrócono najmniejszej uwagi na rzeczywistą przyczynę (nie jedyną, lecz znaczącą) tego stanu rzeczy.
To zdumiewające, że mimo tak długiej i bogatej historii świata wciąż się bronimy przed przyjęciem do wiadomości, do serca i do naszej odpowiedzialności, że istnieje coś takiego, jak związek przyczynowo-skutkowy. Zaczęło się w raju. Adam i Ewa, nie zważając na to, że złamanie przykazania może przynieść skutek, ulegli pokusie w imię doraźnej przyjemności, satysfakcji. Tak dzieje się po dziś dzień, mimo że jesteśmy o wiele bogatsi o wiedzę i doświadczenia.
W imię żądzy zawładnięcia nad światem posuwamy się do eksperymentów genetycznych, fabrykujemy i upowszechniamy wirusy, łamiemy każde z dziesięciorga przykazań, jakby w przeświadczeniu, że konsekwencji nie będzie. Od wieków wydaje nam się, że my wiemy wszystko lepiej. A jeśli konsekwencje się pojawiają, to współczesna narracja kwituje to lakonicznym wytrychem: koincydencja.

Dlaczego tak trudno nam uwierzyć, że nasz skarb, nasza wolna wola i jej używanie pociąga konsekwencje. Co za tym idzie, mamy wpływ na to, jakie to będą konsekwencje. Jeżeli dotrzymamy słowa wierności danego w przysiędze małżeńskiej, to nasze małżeństwo będzie trwało, a jeżeli je złamiemy, to się rozleci… Jakie to proste! Napisano już na ten temat wiele tomów i wygłoszono niezliczone konferencje i kazania i co my z tym robimy…? Jeżeli nie zabiegamy każdego dnia o nasz skarb, jakim jest trwanie w sakramencie małżeństwa, to marnujemy życie swoje i małżonka. Jeżeli dajemy się wchłonąć przez wir służbowych wyjazdów, firmowych spotkań, udział w projektach angażujących nas bez ograniczeń, to naturalną konsekwencją i oczywistym kosztem będzie degradacja naszego małżeństwa. Jeżeli zignorujemy, zaniedbamy systematyczność wspólnych posiłków i rozmów przy rodzinnym stole, to zerwiemy łączące nas relacje.
Jeżeli zaniedbamy nasze rodzinne i małżeńskie życie duchowe, to po prostu podkopiemy fundament łączącego nas sakramentu, a kwitowanie takiego stanu, że to koincydencja, jest wygodne, bo ułatwia znalezienie wymówki przed pracą nad sobą, przed kolejnym wysiłkiem.
Próbujemy ciągle wstawać i iść, a w momencie naiwnej pewności siebie po raz kolejny się potykamy. Może niechaj ten tekst stanie się zobowiązaniem jego autorów do wspólnej modlitwy za jego czytelników, a wobec tych, którzy zechcą go przeczytać – do modlitwy za jego autorów. Może podpowiedzią dla nas będzie rozważanie drugiej tajemnicy światła…