PIOTR SUTOWICZ

Wrocław

Krótko o katechizacji

W grudniu ubiegłego roku przy okazji ogłaszania wyników badań statystycznych dotyczących religijności Polaków ujawniony został fakt, że na lekcje religii w archidiecezji wrocławskiej chodzi, czy też z lekcji tych korzysta, nieco ponad 65% uczniów, przy średniej krajowej wynoszącej nieco ponad 85%. Nie chcę tu biadolić i utyskiwać na to, że to my, nasz region, nasza diecezja jest w tej czołówce, a nawet na czele tej czołówki. Ogólnie z ujawnionych danych wynika bowiem jedno: liczba uczniów uczestniczących w szkolnej katechezie spada wszędzie, tak jak maleje liczba powołań kapłańskich, coraz mniej osób uczestniczy we Mszach św. Dane te na pewno dowodzą tego, że stoimy wobec większego przełomu, którego katecheza jest pewnym obrazem.

Kiedy wracała do szkół w 1989 r., wszyscy byli pełni nadziei, że szkoła do tej pory programowo ateizująca młodzież, choć z praktyką tejże ateizacji różnie bywało, zacznie być miejscem przyjaznym wychowaniu, także temu religijnemu, że oprócz wartości patriotycznych, wiedzy, świadomości obywatelskiej będzie też instytucją, gdzie będzie mogła odbywać się ewangelizacja. Ale z czasem okazało się, że proces ten nie wyglądał tak dobrze, jak miało być, że rzeczywistość poszła w innym kierunku. Właściwie prawie od początku lat 90. wydawało się, że życie społeczne nie jest religii za bardzo przyjazne, o czym przekonywano się stopniowo. Wychowanie młodego człowieka przesunęło się ze szkoły najpierw na media młodzieżowe, które realizowały zadania inne niż Kościół czy nawet państwo mocodawców, a potem do „social mediów”, gdzie dyskusję na jakikolwiek temat zastąpiły memy. Wychowanie, jakie miało zacząć się realizować po upadku komunizmu, tak naprawdę nigdy na dobre się nie rozpoczęło, ale jego koniec można było zaobserwować wraz z wydarzeniami społecznymi z jesieni 2020 r. i tymi nieco późniejszymi. Zdaję sobie sprawę, jak trudno być dziś katechetą. Jest się niby nauczycielem, ale często ledwo tolerowanym przez koleżanki i kolegów w szkole, o dyrekcjach wspomnę tylko dyskretnie. Przedmiot, którego się naucza, jest według lewicowej nomenklatury określany jako źródło opresji i uciemiężenia, w dekalogu i katechizmie mają być zapisy nawołujące do łamania praw człowieka. Ucząc religii tak, jak się powinno, można się znaleźć na łamach gazety z gazetą w nazwie jako przykład ciemnoty i zabobonu. Z drugiej strony wydaje się, że język materiałów katechetycznych mógłby być bardziej nowoczesny, a i metodykę pewnie warto by było przepracować. Młodzi ludzie, którzy przy katechezie zostali, też mogą być przedmiotem drwin.

Czy jest tu jeszcze miejsce na ewangelizację? Na pewno kwestię tego, jak uczyć religii, trzeba na nowo przemyśleć, a schematy, które obowiązywały, pewnie trzeba zmienić. Przyszłość będzie inna niż nasza teraźniejszość, ale… nie ma co, trzeba patrzeć na to, co będzie, a o tym, co zostaje za nami, warto myśleć w kategorii zdobytych doświadczeń.