MAŁŻEŃSTWO (NIE)DOSKONAŁE

Adorandka

Centrum miasta, ruchliwa ulica, odkąd pamiętamy
– zawsze otwarte drzwi. Często w towarzystwie innych
przechodniów, czasem w samotności… choćby parę
chwil adoracji… i dalej do pracy, do spraw…

AMELIA I DOMINIK GOLEMOWIE

Wrocław

BALIUK OLEG/FREEPIK.COM

Do czasu. Dzisiaj jest inaczej. Po okresie wzmożonej aktywności czerwonych piorunów pozostaje (poza czasem nabożeństw i Mszy św.) otwarty tylko przedsionek. Nie można już podejść bliżej i klęknąć przed tabernakulum.
Klęcznik jest przygotowany, owszem, ale na wprost wzroku nie widać czerwonej wiecznej lampki przy drzwiczkach Przenajświętszego Sakramentu, lecz świecący kolorowo ekranik automatu do wpłat, ofiaromatu. I trochę dziwnie przed nim klęczeć.
Potem przychodzi refleksja, czy nie dzieje się tak w naszym małżeństwie… To co najcenniejsze, najświętsze w naszym wspólnym życiu, sacrum naszej relacji – nasza sakramentalna jedność jest usuwana z pola widzenia. Przesłaniamy ją innymi, pozornie ważnymi sprawami. Zaciągamy kredyty i świadomie zakładamy kajdany spłacania ich rat przez długie lata, bo przecież trzeba wybudować dom, jak wielu już to zrobiło, zmienić mieszkanie i samochód na lepsze. Kiedyś od bliskich nam osób usłyszeliśmy podczas rozmowy o codziennym życiu: „…wolny wieczór? W Warszawie z pracy wraca się o 21”.
Nie było to wypowiedziane z ubolewaniem, ale z poczuciem prestiżu i klasy.
No a kiedy udaje się nam wrócić już do domów, wtedy mamy tyle obowiązków, że po praniu, gotowaniu, koszeniu trawników, pucowaniu aut, sprzątaniu… nie mamy siły na nic. Przychodzi czas urlopu, wakacji i co? Wpadamy w remontowy młyn.
Presja piękniejących mieszkań naszych znajomych, atrakcyjnych towarów wykończeniowych w marketach budowlanych oraz świadomość, że kafelki w łazience już niezmieniane od 7 lat jest tak silna, że nie potrafimy inaczej. Kolejna pożyczka i czas urlopu w kurorcie „remont-zdrój”, a wszystko przecież dla rodziny, żeby nam się lepiej razem mieszkało.

Stając przed ołtarzem w dniu ślubu, przyjęliśmy na siebie zobowiązanie, aby wspólnie i wzajemnie doprowadzić się do świętości. Przykład błogosławionych małżonków, Marii i Alojzego, a potem innych par małżeńskich wskazuje, że jest to możliwe. Koniecznym warunkiem jest jednak pielęgnowanie, rozwijanie, umacnianie naszej wzajemnej oraz naszej wspólnej z Panem Bogiem relacji. A do tego potrzebny jest czas, którego z każdym dniem nam ubywa. Możemy nawet nie zauważyć momentu, kiedy zamkniemy drzwi do przeżywania naszego małżeństwa, bo całą uwagę skupimy na tym, co „musimy” mieć, a nie na tym, kim dla siebie jesteśmy.
Zdarza się nam słyszeć od bliskich czy znajomych, że nie pamiętają, kiedy ostatnio razem wyszli do kina, na kolację, spacer, o randkowym wyjeździe na sobotę i niedzielę nie wspominając. Często jest to wypowiadane w tonie żalu, ale jednocześnie odpowiedzialności w stylu: „nie mamy na to czasu, bo są ważniejsze sprawy”. Otóż nie ma ważniejszych spraw dla żony i męża, jak bycie żoną i mężem. My też się nieraz na tym łapiemy, że brakuje czasu, sił, chęci na zwykłą małżeńską randkę. Jeżeli od dłuższego czasu nie byliśmy na małżeńskiej randce i nie odczuwamy potrzeby jej przeżycia, to znak, że nie jest dobrze i czas na randkoterapię.
Podczas przeżywanej w naszej parafii (NMP Wspomożycielki Wiernych) corocznej Parafialnej Oktawy Małżeńskiej jest zawsze całonocna adoracja Pana Jezusa przez małżeństwa. Bywa, że jest jedna adorująca para. Głęboka cisza i tylko żona i mąż twarzą w twarz z Panem Jezusem. Taka nocna randka przed Panem Bogiem, adorandka. Warto się na nią wybrać, zwłaszcza gdy w naszej relacji pojawiają się problemy. Nie trzeba specjalnej kreacji, rezerwacji stolika czy biletów, a nawet nie trzeba nic mówić. Wystarczy razem uklęknąć przed Nim tak, aby nic nam Go nie przesłaniało. Polecamy!