MARTA WILCZYŃSKA

Środa Śląska

Czyja radość?

Niedawno przechodziłam obok jednego z marketów i zobaczyłam plakat: na zdjęciu uśmiechnięta dziewczynka w wieku wczesnoszkolnym, z uniesionymi w górę rękami, a w tle jej rodzice. Ładne, zarażające radością zdjęcie. Wie Ksiądz, czego dotyczył plakat? To była informacja, że ów sklep, na którego witrynie wisiał plakat, będzie otwarty siedem dni w tygodniu…

Pamiętam, że na temat niedzielnych zakupów już kiedyś korespondowaliśmy, jednak ostatnio ta kwestia wraca. Co rusz słyszę o kolejnej sieci, która obwieszcza swoim klientom radosną nowinę o otwarciu w niedzielę. Choć w tle słyszę raczej komunikat: „Udało nam się obejść przepisy, otwieramy!”. Kiedy więc w drodze do domu zobaczyłam tę śliczną uśmiechniętą dziewczynkę na plakacie, to szczerze zawiodłam się, że reklamuje właśnie codzienny handel. Pozostał nawet niesmak, bo nie podzielam tej radości. Informacja o sklepach zamkniętych w niedzielę nie zmieniła w moim życiu nic, więc i gorąca wiadomość o ich otwarciu w Dzień Pański jest dla mnie raczej bezwartościowa. I wiem, że nie jestem w tym odosobniona. Jasne, że zdarza mi się o czymś zapomnieć i tego nie kupić, podobnie jest w wielu gospodarstwach domowych. Od tego jednak świat się jeszcze nie skończył! Wracając do radości plakatowej. Skoro w moim najbliższym otoczeniu dominuje pogląd, że otwarcie sklepów w niedzielę nie jest kluczowe, i skoro nie znam nikogo, kto cieszyłby się z tego faktu, to czyja jest radość, którą pokazuje dziewczynka z reklamy? Naprawdę są wśród nas tacy, którzy biegną z uśmiechem do marketu w niedzielę? Którzy czują ulgę, kamień im z serca spada, że OTWARTE?

Jakoś w to nie wierzę… A jeśli nie nasza to radość, to pozostaje już tylko jedna strona: sprzedający. Pewności nie mam, badań rynku nie robiłam. Ale mam wrażenie, że to jednak właściciele marketów oddychają z ulgą, że znalazła się furtka. Pytanie, co na to klienci – odpowiemy na to sztuczne kreowanie naszych potrzeb?