Gramatyka życia bł. ks. Jana Machy

Lata 2018–2025 to czas nasycony ważnymi rocznicami związanymi z odzyskaniem
niepodległości przez Polskę, trzema powstaniami i plebiscytem na Górnym Śląsku,
przyłączeniem części Górnego Śląska do Polski, powstania Administracji Apostolskiej
na Śląsku Polskim i diecezji katowickiej z jej własnym biskupem. W gąszczu oficjalnych
obchodów wybija się postać błogosławionego „niejako już” ks. Jana Machy.

KS. HENRYK OLSZAR

Katowice

Ks. Jan Macha z dziadkiem Tomaszem

ARCHIWUM ARCHIDIECEZJI KATOWICKIEJ

Kluczem do zrozumienia jego biografii jest otwarty katalog pojęć będących filarami, na których opiera się – jak to nazwał św. Jan Paweł II – ludzka „gramatyka życia”. To podstawa funkcjonowania nie tylko jednostek, ale i całych społeczności ludzkich. W jego życiu należy obracać się wokół takich wyrazów, jak: powołanie, Polska, cierpienie, rodzina, ojczyzna, sumienie, historia, praca, męstwo, naród, totalitaryzm, przebaczenie. To był człowiek o wielkich marzeniach i ogromnej odwadze.
Pamięć o ks. Janie
W 1965 r. nakładem drukarni Uniwersytetu Gregoriańskiego w Rzymie ukazał się utwór wspomnieniowy Juliusza Grządziela Ślązacy. Opis procesji dziejowej ludu śląskiego poprzez Ziemię Piastowską i Polskę do Ojczyzny Niebieskiej. Autor ukazał, jak wielką rolę w historii tej ziemi od wieków odgrywał Kościół i jak zawsze blisko duchowni byli przy swoich wiernych.
Wśród opisywanych losów kilku rodzin śląskich znajduje się także familia Machów. W jednym z rozdziałów przytacza słowa Pawła Machy, ojca ks. Jana: „60 lat przeminęło; przez Śląsk przeszły dwie wojny, trzy powstania, dwie okupacje i apokaliptyczne furie. Ożeniłem się, wychowałem rodzinę, dzieciom dałem wykształcenie, a syn, Jan Franciszek, został kapłanem; przez hitlerowców za pełnienie dobrych uczynków został ścięty. Jego nazwisko widnieje na pomniku bohaterów w Rudzie Śl. Koledzy – Księża wznieśli mu na naszym cmentarzu mogiłę i pomnik z napisem: «Przechodniu! Ciała mego tu nie ma, ale odmów na tym miejscu Ojcze nasz za spokój mej duszy». Ma się rozumieć, że śmierć mego syna była dla mnie i mej żony ciosem okrutnym.

To mnie pociesza, że znajduje się w bardzo dobrym towarzystwie, bo tuż przy bohaterskim o. Maksymilianie Kolbe i wśród tylu milionów męczenników pomordowanych przez Hitlera i Stalina. Siedemnaście lat minęło od śmierci syna, ale rana w sercu dotąd niezagojona. […] z jednej strony mamy nadzieję [dodała Anna Machowa], że syn już jest w gronie zwycięzców-męczenników, a z drugiej cieszymy się nadzieją dojścia wnet do Ojczyzny niebieskiej i zobaczenia się z ukochanymi w niebie”.
Pamięć o ks. Janie nie zaginęła. W jednym z pierwszych powojennych numerów „Gościa Niedzielnego” wydrukowano jego list pożegnalny. Spotykając się w 10. rocznicę święceń kapłańskich, koledzy kursowi ks. Jana podjęli decyzję o zrealizowaniu pozostawionego im testamentu. 17 października 1951 r. w kościele św. Marii Magdaleny w Chorzowie uczczono pamięć ks. Jana Machy.
Najpierw koledzy rocznikowi odśpiewali officium za zmarłego. Potem odprawili Mszę św. żałobną. Ks. Szweda, organizator całej uroczystości, wygłosił kazanie. Po kazaniu odśpiewali requiem przy pustym katafalku. Po Mszy św. licznie zgromadzeni starochorzowscy parafianie i wierni przybyli z Rudy Śląskiej udali się na cmentarz parafialny. Tam miejscowy proboszcz, ks. kan. Augustyn Koźlik, dokonał poświęcenia pomnika ku czci męczeńskiego kapłana i powiedział: „Krzyż ukochał, dlatego na grobie mu krzyż postawiono. Odprawiałem już dużo pogrzebów, takiego jednak bez zmarłego jeszcze nie odprawiałem. Jest to wymowne, gdyż w pożegnalnym liście śp. ks. Macha zwraca się do wszystkich z prośbą, by o Jego duszy pamiętali: módlcie się za moją duszę. O duszy swej więcej myśli niż o ciele”. Na koniec odśpiewano hymn Salve Regina.

Więzienie przy ul. Mikołowskiej w Katowicach. Tutaj 3 XII 1942 r.
dokonano egzekucji ks. J. Machy i 11 innych współwięźniów.
Zdjęcie współczesne

KS. SEBASTIAN KRECZMAŃSKI/FOTO GOŚĆ

Rok 1941: aresztowanie
W piątkowe popołudnie, 5 września 1941 r., po zajęciach szkolnych ks. Jan Macha w towarzystwie ówczesnych ministrantów, Bernarda Łukaszczyka i Jana Hajdugi, udał się pociągiem do Katowic w celu odebrania katechizmów zamówionych w Księgarni Katolickiej. Z paczkami książek wrócili na dworzec. Tam chłopcy wsiedli do pociągu, a ks. Jan został na dworcu. Rozmawiali z nim przez okno i nagle do ks. Jana podeszło dwóch mężczyzn, którzy chwycili go pod ręce. Wspominający tamte wydarzenia J. Hajduga twierdzi, że wszystko toczyło się bez słowa, a ks. Macha nie stawiał oporu. Z opowieści ministrantów wynika, że ksiądz nie tłumaczył powodu decyzji pozostania jeszcze w Katowicach.
Powstaje pewna nieścisłość co do okoliczności aresztowania ks. Jana, gdy się weźmie pod uwagę zeznania przesłuchiwanego w charakterze świadka 12 czerwca 1947 r. Pawła Ulczoka, konfidenta gestapo. On bowiem twierdził, że jako więzień gestapo we wrześniu 1941 r. w obozie w Mysłowicach spotkał ks. Machę i Józefa Skrzeka, którzy relacjonowali mu, że podstępnie zostali zwabieni przez Helenę Matejankę na spotkanie z Alojzym Targiem do kawiarni przy ul. Kościuszki w Katowicach i aresztowani w jej obecności.
Tej wersji nie potwierdził A. Targ. Rzeczywiście to on wprowadził Matejankę do organizacji Polskich Sił Zbrojnych i poznał ją m.in. z ks. Machą, ale zaprzeczył, jakoby za jej pośrednictwem umawiał się z księdzem. O tym, że ks. Jan został aresztowany na dworcu katowickim razem z por. Skrzekiem, napisała także w swoich wspomnieniach Anna Macha, mama ks. Jana.
Jedno jest pewne: ks. Jan został osadzony w Ersatz-Polizei Gefängnis Myslowitz (Tymczasowe Więzienie Policyjne w Mysłowicach). Obiekt składał się z trzech budynków murowanych i jednego baraku. W największym pomieszczeniu założono oddział męski z sześcioma celami. Pierwsza cela, o największej powierzchni, to była słynna „jedynka”, tzw. polityczna. Jak wspomina jeden z więźniów, „w celi zależnie od nasilenia aresztowań przebywało od 60 do 240 więźniów.
W zasadzie leżało po 2 więźniów na jednym łóżku. W wypadku przeludnienia celi część więźniów leżała na gołych kamieniach”. Na „jedynce” obowiązywał zaostrzony rygor.
W „jedynce” ks. Macha przebywał w pierwszych tygodniach po aresztowaniu. Potem został przeniesiony do łagodniejszej celi. W więzieniu spotkał się z aresztowanym niedługo po nim klerykiem Joachimem Gürtlerem. Z grypsów, jakie kleryk przesyłał do domu, wyłania się obraz życia więziennego.
W czasie licznych przesłuchań ks. Jan Macha poddawany był wyrafinowanym metodom upokorzenia: bicie tzw. bykowcem (bywało, że i 120 uderzeń), kopanie, drwiny z Boga i religii, z kapłaństwa. Ks. Jan nie załamał się. Pocieszał kolegów, podtrzymywał ich na duchu, dużo się modlił, prosił Boga o przebaczenie oprawcom. Kolegów podtrzymywał na duchu kazaniami, które do nich wygłaszał, oraz wspólnie odmawianą modlitwą różańcową. Ersatz-Polizei Gefängnis Myslowitz miało charakter śledczy i rozdzielczy. Więźniowie przebywali tu do 3 miesięcy. Do tego czasu administracja obozowa była zobowiązana zakończyć śledztwo i podjąć decyzję o dalszym losie obwinionych.
Często kierowani byli potem do obozów koncentracyjnych. Policyjne Więzienie Zastępcze w Mysłowicach określane było przez więźniów „przedpiekłem Oświęcimia”, a ironicznie „Rossengarten” (ogród róż).
13 listopada 1941 r. ks. Macha został przewieziony do więzienia w Mysłowicach. Miał prawo kontaktować się z rodziną listownie (raz w miesiącu). Tu również był męczony, zwłaszcza podczas odbywanych w nocy przesłuchań. Nie załamał się i nikogo nie wydał. W listach do domu często prosił o modlitwę, z niej czerpał siłę do przetrwania: „Pierwsza prośba, którą do Was kieruję, to modlitwa, druga modlitwa i trzecia – modlitwa”. Od dnia aresztowania rodzina ks. Machy podejmowała starania zmierzające do jego uwolnienia.
Po pewnym czasie ks. Jan otrzymał pozwolenie na posiadanie brewiarza. Było to dla niego wielką radością. Z nitek wyciągniętych z siennika zrobił sobie różaniec. Wobec współwięźniów pełnił posługę spowiednika. Świadczy o tym jego prośba skierowana do ks. A. Gasza, by wystarał mu się o jurysdykcję i poinformował go o jej udzieleniu. Podczas pobytu w mysłowickim obozie i więzieniu nie miał możliwości przyjmowania Komunii św.

Marzec 1942: akt oskarżenia
W marcu 1942 r. otrzymał akt oskarżenia. W liście do rodziny pisał: „Jestem oskarżony o to, że działając jako Polak, powagę i dobro niemieckiego narodu i Państwa poniżyłem i szkodziłem im, podejmując działanie oderwania części do Państwa Niemieckiego należącego, co kwalifikuje się jako zdrada stanu”. W związku z przygotowaniem do rozprawy sądowej rodzina skontaktowała się z adwokatem Kurtem Walderą z Zabrza. Pierwsza rozmowa oskarżonego z obrońcą zapewne odbyła się 25 kwietnia 1942 r.
Krótko po 22 czerwca 1942 r. ks. Macha został poinformowany przez adwokata o terminie rozprawy. W związku z tym parę dni później został przewieziony do więzienia w Katowicach przy ul. Mikołowskiej. Proces wyznaczono na piątek 17 lipca 1942 r. Rozprawa sądowa odbyła się w gmachu sądu w Katowicach przy ul. Andrzeja w sali nr 89. Osadzony poprosił rodzinę, by wsparła go w tym dniu w sposób szczególny swoimi modlitwami.
W dniu procesu rodzice zamówili Mszę św. Ks. Jan żywił nadzieję, że w czasie procesu zostanie dowiedziona jego niewinność i będzie mógł wrócić do domu rodzinnego.
Lipiec 1942: wyrok śmierci
Nadszedł dzień 17 lipca 1942 r. Do gmachu katowickiego sądu przybyli bliscy ks. Jana Machy: jego rodzice, siostra matki Klara Frymel i siostra Róża. Do sali sądowej nie zostali wpuszczeni. Rozprawa toczyła się od 9.00 do 13.00 i po przerwie od 14.00 do 19.00. Ks. J. Masze zarzucono, że wspierał polskie rodziny i został oskarżony o zdradę stanu. Świadkami występującymi przeciwko oskarżonemu byli gestapowcy: Baucz i Gawlik. Adwokatowi odebrano prawo głosu, dlatego ks. Jan sam wygłosił półtoragodzinną mowę obronną. Uzasadniał swoją postawę tym, że jako kapłan czynił wszystko na wzór Jezusa. Przez cały dzień ks. Jan nie otrzymał nic do jedzenia i picia. Rodzina przez cały czas czuwała na korytarzu i nawet w czasie przerwy nie pozwolono im zbliżyć się do oskarżonego.
Wreszcie wieczorem wydano wyrok: kara śmierci przez ścięcie. Ks. Jan przyjął wyrok spokojnie. Siostra księdza, Róża, wspominała, że podczas spotkania z rodziną po wyroku „Jedno prosił, żeby zrobić odwołanie, wyrok może być wykonany do 99 dni. Razem z nim byliśmy 15 minut, nie wolno było się nawet pożegnać, mamie i ojcu było bardzo ciężko”.
W brewiarzu przekazanym po śmierci ks. A. Gaszowi pozostawił kartkę napisaną własnoręcznie: „Macha Johann zum Tode verurteilt den 17 VII 42” oraz modlitwę do Chrystusa o miłość, w której napisał: „Oddaję się Jemu z całą moją osobowością”.
Wiadomość o wydanym na kapłana wyroku śmierci poruszyła cały Śląsk. Ówczesny wikariusz generalny diecezji katowickiej w Katowicach, ks. Franz Wosnitza, wystosował niezwłocznie pismo do Prokuratora Generalnego w Katowicach z prośbą o zamianę tej kary, w drodze łaski, na karę pozbawienia wolności, niestety bez odpowiedzi. Poinformował o wyroku wydanym na ks. Machę nuncjusza apostolskiego w Berlinie abp. C. Orsenigo oraz bp. Heinricha Wienkena (odpowiedzialnego za kontakt z władzami niemieckimi). Również rodzina ks. Jana Machy czyniła starania o ponowne rozpatrzenie sprawy i zamianę kary. Jego matka udała się z adwokatami do Berlina, by u samego Führera prosić o łaskę dla syna. Bez rezultatu.
Oczekując na wykonanie kary śmierci, ks. Jan pisał listy do rodziny, w których często prosił o modlitwę za siebie. Spotykał się także z bliskimi podczas widzeń, co było możliwe raz w miesiącu. Nie tracił nadziei na uwolnienie i często pocieszał swoich bliskich załamanych sytuacją. Siłę czerpał z modlitwy, zwłaszcza modlitwy brewiarzowej. Skazanego odwiedzał kapelan więzienny ks. Joachim Besler. W swoim zeszycie zapisał: „Przez cztery miesiące widywaliśmy się co tydzień z ks. Machą, podając mu Komunię św. Opowiadali mi koledzy niedoli, że w Mysłowicach katowano ks. Machę w straszny sposób. Gürtler wyraził się, że ciało jego było czarne jak węgiel (od bicia)”.
Ks. Jan jak tylko mógł pełnił posługę kapłańską wobec współwięźniów.  Do końca głosił Słowo Boże. Na odwrocie jednego z ostatnich listów wysłanych do ks. Jana przez matkę zachowały się zapisane przez skazańca myśli do kazania, które wygłosił w Boże Narodzenie 1941 r. Zaczynało się ono od słów: „Koledzy, nie smućcie się. Kierujcie wzrok ku Bożej Dziecinie, która schodzi z nieba na ziemię, aby pocieszać strapionych”.
26 listopada ks. Jan miał ostatnie widzenie z rodziną.

Ostatnie zdjęcie ks. Machy (z prawej), z czasów, gdy był wikarym w Rudzie
Śląskiej. Z lewej kolega seminaryjny i oddany przyjaciel, ks. Antoni Gasz

ARCHIWUM KURII DIECEZJALNEJ W KATOWICACH/FOTOREPRODUKCJA HENRYK PRZONDZIONO/FOTO GOŚĆ

3 XII 1942: egzekucja
2 grudnia 1942 r. ks. Jan Macha został poinformowany o tym, że wyrok zostanie wykonany najbliższej nocy. O godz. 20.00 do celi skazańców (oprócz ks. Jana ścięto tej nocy 11 więźniów) przyszedł kapelan więzienny ks. Joachim Besler. Zapisał wspomnienia z tego dnia: „Ks. Jan Macha przystąpił do spowiedzi św., napisał list pożegnalny do rodziny i przekazał kapelanowi dyspozycje dotyczące jego rzeczy osobistych. Do końca zachował spokój. W liście dziękował bliskim za wszystko, prosił o przebaczenie i polecał się Miłosierdziu Bożemu. Przed śmiercią odmówił brewiarz i włożył do niego kartkę z napisaną własnoręcznie, tym razem po polsku, notatką: «Ks. Jan Macha stracony 2 XII 1942». Brewiarz wraz z kielichem, który otrzymał na prymicje, polecił przekazać przyjacielowi, ks. Antoniemu Gaszowi. Prosił rodziców, by pozdrowili ks. proboszcza i przyjaciół oraz by nie zapomnieli o modlitwie za niego. Ks. Jan miał świadomość tego, że władze okupacyjne nie wyrażą zgody na pochówek, dlatego prosił: «Pogrzebu mieć nie mogę, ale urządźcie mi na cmentarzu cichy zakątek, żeby od czasu do czasu ktoś o mnie wspomniał i zmówił za mnie Ojcze nasz»”! Kapelan więzienny zanotował dyspozycje ks. Jana: „Prosił o przebaczenie Biskupa, kapłanów, Generalnego Wikariusza. […] Prosi o modlitwę w brewiarzu i o pamięć. Umiera spokojnie […]”.

Egzekucja odbyła się krótko po północy, czyli już 3 XII 1942 r. Właśnie rozpoczął się pierwszy czwartek miesiąca – dzień kapłański. Jego ciało zostało wywiezione w nieznanym kierunku. Sądzi się, na podstawie relacji kapelana więziennego, że ciała skazańców palono w krematorium w Auschwitz.
Rodzina dowiedziała się o śmierci Hanika następnego dnia. Jego siostra Róża wspominała, że to było w pierwszy piątek miesiąca: „Po południu była godzina święta, poszłyśmy z Mamą, ludzie jak się dowiedzieli, zamiast śpiewać, to był jeden szloch w kościele”. 7 grudnia rodzinie został wydany akt zgonu, a w więzieniu otrzymali przedmioty należące do ks. Jana. Z powodu zakazu wydanego przez władze niemieckie w rodzinnej parafii ks. Machy 10 grudnia odprawiono tylko cichą Mszę św. za zamordowanego, ale mimo to „kościół był tak pełny, że nawet w niedzielę na sumie tyle nie było”. 8 grudnia 1942 r. wikariusz generalny diecezji katowickiej poinformował o śmierci ks. Machy nuncjusza apostolskiego w Niemczech: „Z oddaniem zawiadamiam, że czcigodny ksiądz wikariusz Jan Macha, urodzony 18.01.1914 r., wyświęcony 25.06.1939 r. – według informacji jego matki – został 3.12.1942 r. stracony w katowickim więzieniu. Wraz z nim wyrok został wykonany również na teologu Gürtlerze”. W swoich wspomnieniach z tego okresu ks. Franz Wosnitza nazwał ks. Jana Machę męczennikiem chrześcijańskiego Caritas.