MARTA WILCZYŃSKA

Środa Śląska

Niezasłużone dobro

Od kilku lat jesteśmy działkowcami – mamy ogródek na tzw. RODOS. Prowadzimy go w celach rekreacyjnych, bez warzyw, jedynie trawa, drzewa owocowe, trochę kwiatów i miejsce do grillowania. Zawsze podobały mi się rośliny uprawiane w domu i ogrodzie przez moją mamę czy dziadków, ale muszę się Księdzu i Państwu przyznać, że sama nie należę do mistrzów ogrodnictwa. Mówiąc delikatnie. Owszem, podlewam, czasem nawet wyplewię. Staram się, ale ze względu na inne obowiązki nie jestem w stanie poświęcić działce więcej czasu i starań niż absolutne minimum. Czasem, gdy już próbuję robić więcej, zdarza się, że przynosi to zupełnie odwrotny skutek i rośliny z niewiadomych mi przyczyn kończą swój żywot. Dlatego niezmiennie dziwi mnie i cieszy każdy owoc i każdy kwitnący kwiat.

Ostatnio, wchodząc na działkę i widząc feerię roślinnych barw, pomyślałam, że to absolutnie niezasłużone dobro. To piękno, na które patrzę, nie do końca zależy ode mnie, moich starań, sił, czasu, wiedzy, doświadczenia, a już na pewno nie od mojej pozycji społecznej… Podobnie, mam wrażenie, jest z naszym budowaniem relacji z innymi ludźmi. Owszem, inwestujemy w nie, czasem niemało zapału i energii. Ale przychodzi moment, w którym nie jesteśmy w stanie zrobić więcej, bo nasze możliwości się kończą. Dobrze jest zdać sobie sprawę, że nie wszystko zależy od nas, choć uświadomienie sobie tego faktu raczej zaboli i będzie wymagało pokory. Może być też tak, że zobaczymy efekty naszej pracy, ale dopiero po dłuższym czasie. Jak ze świeżo wysadzonymi piwoniami – zakwitną dopiero w następnym sezonie albo w kolejnych. Albo wcale… Czy to oznacza, że nasze starania są nic niewarte i możemy sobie – zarówno w wypadku roślin, jak i ludzi – odpuścić wszelkie zabiegi pielęgnacyjne? Nie. Bo nawet niedoświadczony działkowiec wie, że może i podlewanie nie zawsze gwarantuje kwitnienie, ale jego brak zawsze oznacza wyschnięcie na wiór.