Wolność jest fundamentem życia

O sztuce online, maseczkach
na scenie i nowej płycie
ze światowej sławy sopranistką
Dominiką Zamarą
rozmawia

AGNIESZKA BOKRZYCKA

„Nowe Życie”

Dominika Zamara podczas występu w Aidzie Verdiego
na Mythos Opera Festival w Taorminie na Sycylii

ARCHIWUM DOMINIKI ZAMARY

Agnieszka Bokrzycka: W ostatniej rozmowie postawiłyśmy kropkę na planach. Miała być opera Napój miłosny Donizettiego. Koncerty w Stanach Zjednoczonych, Chinach, Argentynie. Także ciekawy projekt koncertów papieskich z okazji urodzin Jana Pawła II. Co udało Ci się zrealizować mimo pandemii?
Dominika Zamara: Była Argentyna, Buenos Aires. Cudowne koncerty w Beethoven Concert Hall. Występowałam z włoskim tenorem Gabrielem Capurro i ze wspaniałą pianistką Eduviges Picone, też Włoszką. Okazało się, że w Argentynie jest bardzo wielu włoskich artystów, którzy wyemigrowali i tam tworzą. Piękny teatr, żywiołowa publiczność, wspaniały manager Stanley Mitchell, niestety już świętej pamięci.
Udało się też zrealizować papieskie koncerty. Występowaliśmy w Rzymie, w Watykanie. W Płocku mieliśmy duży koncert papieski dla Telewizji Polskiej, gdzie wykonaliśmy Sanctus. Premiera w hołdzie Janowi Pawłowi II, dzieło skomponowane na sopran, tenor, organy i orkiestrę kameralną przez Wiesława Rentowskiego, wybitnego polskiego kompozytora mieszkającego w Stanach.
Napoju miłosnego nie było, ale była Aida Verdiego, którą zadebiutowałam na Mythos Opera Festival w Taorminie, w pięknym amfiteatrze na Sycylii, na wzgórzu z widokiem na morze. Antyczna architektura, genialna akustyka.
Mimo pandemii, mimo obostrzeń sporo projektów udało się zrealizować.
Dzisiaj artyści próbują promować swoją sztukę online. Czy również w taki sposób działasz artystycznie?
Miałam wiele koncertów online. Nie lubię tej formuły. Brakuje emocji i wzruszeń, wymiany energii między artystą a publicznością. Ta wymiana energetyczno-uczuciowa jest inspiracją dla artysty. Koncertując online, trzeba być kreatywnym i wyobrazić sobie, że ta publiczność gdzieś jest. Poza tym dźwięk jest zniekształcony. Szczególnie głos operowy nie brzmi dobrze. Jest ucinany, spłaszczany. Musi być wysokiej jakości sprzęt, ale i tak ten dźwięk nie jest satysfakcjonujący. Miałam w lutym we Włoszech dwa koncerty z udziałem publiczności, ale też emitowane online przez telewizję włoską. Mikrofony panoramiczne, kamery. Efekt deprymujący.
Głos, w ogóle muzyka poważna inaczej brzmi na żywo. Tego rodzaju koncerty to substytut wymuszony sytuacją.

Spotkałam się z filmami i reportażami o artystach w dobie pandemii. Widziałam wystawę artystów, która jest zapisem wrażliwości i uczuć skumulowanych w tych ostatnich miesiącach. Czy masz, a może myślisz o jakimś projekcie, który by wyrażał emocje z tego okresu?
Owocem moich emocji jest płyta Mauro Giuliani Gold Edition, którą nagrałam z Maestro Amedeo Carroccim, włoskim gitarzystą i kompozytorem, który mieszka w Rzymie.
Opowiedz, proszę, coś więcej o okolicznościach jej powstania.
W okresie pandemii z moim managerem włoskim, Enrico Bertato, skontaktował się Amedeo Carrocci i zaproponował nagranie płyty. Na początku propozycja dotyczyła wykonania jego kompozycji – Glorii. Carrocci pisze głównie współczesną muzykę sakralną, która bardzo mi się spodobała. Nagraliśmy Glorię, potem jeszcze Alleluja. Powiedział, że słuchał moich wykonań Mauro Giuliani w Stanach Zjednoczonych.
Rzeczywiście wykonywałam je, ale zaledwie kilka arii. Zaprosił mnie i zaproponował, abyśmy nagrali całą płytę. Dużo wtedy pracowałam, miałam różne koncerty we Włoszech, sporo podróżowałam, ale udało się. Między jednym koncertem a drugim leciałam do Rzymu. Nagraliśmy dwa utwory, potem kolejne dwa i tak w ciągu tych trzech miesięcy udało się zrealizować całą płytę. To muzyka do tekstów Metastasio, wybitnego włoskiego librecisty i poety. Teksty romantyczne, głównie o miłości w różnych kontekstach – miłości romantycznej, miłości elegijnej, a także dramatycznej. Piękna muzyka. Inspirowana włoskim belcanto. Ujmująca linia melodyczna, urocze legato. Mauro Giuliani to wybitny kompozytor, mało doceniany.
Mówi się, że trudne czasy zmuszają do refleksji i dlatego w trudnych czasach powstają wielkie dzieła. Czy zgadzasz się z tą tezą? Może jest ona Twoim osobistym doświadczeniem?
Coś w tym jest. W trudnych czasach pobudza się w nas kreatywność. Mamy ochotę tworzyć, wyrzucać z siebie trudne emocje, uzewnętrzniać się. To są czasy, kiedy szczególna inspiracja następuje u artystów. Znam wielu poetów, pisarzy, którzy w okresach depresji czy problemów mają tzw. wenę. Tworzą wtedy genialne dzieła. Paradoksalnie jest to czas lepszy dla sztuki niż wtedy, kiedy jest cudownie i kolorowo.

Płyta CD Mauro Giuliani Gold Edition,
Dominika Zamara (sopran)
i Amedeo Carrocci (gitara)

ARCHIWUM DOMINIKI ZAMARY

Ból i cierpienie są twórcze. Dla mnie to był bardzo trudny rok. Nie tyle na kanwie zawodowej, ile osobistej. Wyjątkowe były dwa koncerty. Wspomniana już Aida w Taorminie na Sycylii. Potem dyrygent z Taorminy zaprosił mnie na Stabat Mater Pergolesiego do Katanii, miasta Belliniego. Cały koncert był osobistą modlitwą. Śpiewając, modliłam się i Pan Bóg mnie wysłuchał.
W Polsce sytuacja w sektorze kultury była dramatyczna. Mieliśmy pełny lockdown. Jak wyglądała sytuacja we Włoszech w tej kwestii? A jak na świecie?
Moim wielkim szczęściem jest to, że funkcjonuję na wielu światowych scenach. Byłam uzależniona od restrykcji danego kraju, ale udało się zaśpiewać we Włoszech, w Szwajcarii, we Francji, ogólnie w całej Europie. Stany Zjednoczone były zamknięte, ale w zeszłym roku jeszcze w marcu byłam w Australii i zadebiutowałam w Melbourne. Tu już była pandemia totalna. We Włoszech tragedia. A ja 15 i 16 marca jeszcze śpiewałam arie koncertowe Mozarta w Melbourne.
Po Australii wróciłam do Polski. Miałam dwutygodniową kwarantannę. Dużo ćwiczyłam, robiłam nowy repertuar online z moim dyrygentem, przygotowaliśmy nowe opery. Wielkie teatry były pozamykane. Amfiteatry otwarte, ponieważ na wolnej przestrzeni były możliwe koncerty. Duże festiwale włoskie się odbyły. We wrześniu śpiewałam w amfiteatrze w Puli (Chorwacja) na festiwalu belcanto im. Belliniego, organizowanym przez Marco Schiavo, wybitnego pianistę włoskiego. 1000 osób siedziało na zewnątrz, wszyscy w maseczkach. Była policja, która kontrolowała sytuację.
W Szwajcarii co kilka dni zmieniały się wytyczne. W grudniu w ogóle nie były możliwe koncerty wokalne z udziałem solistów i chóru. Organowe i instrumentalne mogły się odbywać, ale bez instrumentów dętych. W styczniu mogli być włączeni soliści. Chór przebywał na scenie w maseczkach, które ściągał tylko na czas wykonywania swojej partii. Jeden koncert odbył się z orkiestrą w okrojonym składzie, następny tylko przy akompaniamencie fortepianu.
We Włoszech uciążliwa była sprawa poruszania się. Nie można było przemieszczać się między regionami. Na przykład ja jestem rezydentem regionu Veneto, mogę się przemieszczać legalnie jedynie w Wenecji, Padwie, mogę pojechać do Werony. Jeżeli chcę się wybrać poza ten region, to muszę mieć specjalne pozwolenie albo do pracy, albo w celach zdrowotnych. By sprawnie działać, musieliśmy mieć dobrego prawnika. Maestro Carrocci oprócz tego, że jest gitarzystą, jest też znakomitym adwokatem, więc to na pewno pomogło nam otworzyć wiele drzwi. Towarzyszył nam duży stres. Było ryzyko, że policja nas zatrzyma, że nie wyrazi zgody na naszą podróż.
Można mieć legalne pozwolenie, ale policja może je podważyć. We Włoszech jest dużo kontroli. W Szwajcarii także – jak byłam w lutym, przeszłam aż trzy kontrole. Musiałam pokazywać kontrakt, tłumaczyć, że śpiewam i jadę do pracy. No i przed każdym wylotem trzeba mieć zrobiony test, który jest ważny 48 godzin. Trzeba znaleźć czas i miejsce, by go przeprowadzić. Nie zawsze jest wolny termin. Więc znów stres, kombinacje, czasem konieczność szukania znajomości.

Uciążliwe to wszystko. Nie przyszło Ci do głowy rozwiązanie typu: „jest pandemia, zamykam się, nic nie robię”?
Absolutnie nie. Jestem pracoholiczką. Praca mnie nakręca. Karmię się sztuką. Nie mogłabym żyć, gdybym nie mogła śpiewać. Dla mnie to byłby koniec egzystencji. Cały czas starałam się być czynna. Koncert, próby, koncert online, nagrywanie płyty. Jeszcze zrobiliśmy takie wariactwo, że nakręciliśmy 12 teledysków do każdego utworu z krążka. Wideoklipy w różnych zakątkach włoskiej ziemi, w historycznych miejscach. Kręciliśmy w Roccasecca, na wzgórzu, w ruinach zamku, gdzie urodził się św. Tomasz z Akwinu. Inny teledysk z kolei w Arpino, mieście Cycerona, które powstało 700 lat przed Chrystusem.
Jak pandemia wpłynęła na Ciebie? Inaczej patrzysz na życie?
W okresie tej pandemii zrozumiałam, co jest najważniejsze w życiu. Myślałam, że sztuka. Jednak najważniejsza jest wolność. Zrozumiałam, że sztuka bez wolności nie może istnieć.
Mogę tworzyć, śpiewać, jeżeli mam poczucie wolności i nikt mi nie podcina skrzydeł, jeżeli czuję, że mogę fruwać.
Wolność jest fundamentem życia. Bez wolności jesteśmy ograniczeni. Mimo wszystko ten trudny czas trzeba przetransponować na coś pozytywnego. Na rozwój osobisty, naukę języków, czytanie. Byłam w ostatnich latach w totalnym pędzie. Teraz zwolniłam, rozpoczęłam pracę nad doktoratem.
Jaki jest temat Twojej pracy? Kto jest promotorem?
Piszę na temat włoskiej kantaty barokowej u pani profesor z Paryża, o kobiecie, która tworzyła w baroku. Więcej szczegółów nie mogę zdradzić.
Piszesz o kobiecie u kobiety. Wolisz pracować z kobietami?
Nie ma to znaczenia. Lubię pracować z inteligentnymi ludźmi. Wielu takich wartościowych, interesujących ludzi udało mi się poznać w ostatnim chorym czasie.
Będzie o czym rozmawiać na kolejnym spotkaniu. Bardzo dziękuję za spotkanie i rozmowę!
Dziękuję serdecznie!

Dominika Zamara w Wenecji

KASIA BORATYN/ARCHIWUM DOMINIKI ZAMARY