Moja droga do ław sejmowych

Są ludzie, politycy, którzy marzą, aby znaleźć się w polskim parlamencie.
Podporządkowują całe życie temu celowi, dążą do niego wiele lat, czasami nawet
dziesięcioleci, i poświęcają wiele. W moim przypadku było inaczej. Stało się to
na skutek życiowej drogi, decyzji, jakie podejmowałem, i zaufania, jakim
obdarzyli mnie współpracownicy i ostatecznie wyborcy.

KRZYSZTOF TUDUJ

Wrocław

HENRYK PRZONDZIONO/FOTO GOŚĆ

Żeby zrozumieć, jakie fakty i wydarzenia wpłynęły na wybór mojej drogi życiowej, musimy cofnąć się w czasie o prawie trzy dekady. Jako nastolatka spotkało mnie nieszczęście, zachorowałem na nowotwór. Z tej choroby i cierpienia wypłynęło jednak wiele dobrego. Z perspektywy czasu oceniam, że wyrwanie mnie na ponad rok z osiedlowego towarzystwa, w okresie życia, w którym można łatwo narobić głupstw, było czymś pozytywnym. Choroba dodała mi hartu ducha. A jej innym pozytywnym rezultatem była możliwość wielu wyjazdów do sanatorium, a właściwie szpitala rehabilitacyjnego „Orlik” położonego w Górach Stołowych. To okres zawierania licznych znajomości, dziś nazwalibyśmy to nabieraniem kompetencji miękkich, a także zaczytywania się w książkach wypożyczanych w małej sanatoryjnej bibliotece.
Wpływ formujący miało również zapoznanie się z ówczesnym dyrektorem „Orlika” Bronisławem Kamińskim – historykiem, publicystą, niestrudzonym działaczem społecznym i kulturalnym. Ze spotkań, postawy, a także dobroczynnej akcji, w jakiej wziąłem udział, wyniosłem świadomość, że warto część swojego życia oddać innym i że to jest praktyczny sposób na lepszy świat, jakkolwiek banalnie by to brzmiało.
W okresie licealnym ćwiczyłem branie odpowiedzialności społecznej, byłem aktywnym członkiem samorządu szkolnego. Pełniłem funkcję szkolnego Rzecznika Praw Ucznia, a także byłem delegatem do ówczesnego Parlamentu Młodzieży
Wrocławia.
Choć z Kościoła nigdy nie wypłynąłem, a nawet trzykrotnie byłem na pieszej pielgrzymce na Jasną Górę, to nadszedł moment, w którym zacząłem się gubić. Wtedy trafiliśmy z całą rodziną do katolickiej wspólnoty Koinonia Jan Chrzciciel, zajmującej się ewangelizacją, w której prawie dwie dekady wzrastałem i w niej służyłem. Przez te lata współpracowałem m.in. z dr. Markiem Majem, pogłębiając osobistą wiarę. Nowe życie w moim doświadczeniu osobistym nie jest sloganem.
Na początku nowego milenium poważnie rozważałem zaangażowanie polityczne. Tworzyła się wtedy nowa narodowo-katolicka siła polityczna. Po długim zastanowieniu podjąłem decyzję, że priorytetem powinny być dla mnie w tym czasie studia i nowo założona, przez ślub z Alicją, rodzina. Wtedy nie wszedłem na drogę politycznej służby i nie spodziewałem się, że jeszcze to nastanie.
Podejmowałem wraz z przyjaciółmi wiele cennych inicjatyw ewangelizacyjnych. Gdy zaczął się Wrocławski Marsz Rodzin, od razu się w niego zaangażowałem. Marsz był manifestacją, która w obecnych czasach walki o Polskę jest bardzo potrzebna. W tym okresie również współpracowałem w męskich inicjatywach wrocławskiego środowiska katolickiego. Poglądy narodowo-katolickie są dla mnie naturalne. Z jednej strony chrześcijańska etyka i hołdowanie wartościom, na których powstała nasza cywilizacja, z drugiej twarda i pozbawiona złudzeń ocena realiów oraz procesów społecznych i politycznych. Jest to konieczne, aby w Polsce żyło się na godnym poziomie ekonomicznym, ale jednocześnie, by nie straciła swojego aksjologicznego fundamentu i wyjątkowego wdzięku, wynikającego z naszej kultury.

Krzysztof Tuduj podczas konferencji prasowej w Warszawie

ARCHIWUM AUTORA

Lata leciały, aż wydarzyły się trzy fakty mające wpływ na zmianę decyzji. Był to 2010 rok. Wstrząsająca katastrofa prezydenckiego samolotu w Smoleńsku. Początek świetnych lat warszawskiego Marszu Niepodległości, kiedy to młode pokolenie dało silny wyraz swojego przywiązania do polskości i niepodległości. A także moje zapoznanie się z obecnym posłem, prezesem Robertem Winnickim, w ramach startu do Rady Miejskiej Wrocławia w wyborach samorządowych. Stało się to dzięki uprzejmości i inicjatywie mecenasa Stanisława Zapotocznego, u którego wówczas pracowałem jako praktykant adwokacki, a który zaprosił mnie do tworzonego patriotycznego komitetu.
Te wydarzenia spowodowały, że skończyła się dekada emigracji od spraw polskich. Od tamtej pory w kolejnych latach łączyłem dotychczasową działalność wspólnotową z działaniem patriotycznym. Wyrazem tego okresu była również kilkuletnia aktywność w stowarzyszeniu Civitas Christiana, którego misją jest formacja społeczna katolików świeckich.
Kilka lat podejmowałem refleksję nad charakterem działań patriotycznych i narodowych, przyglądając się, jak to wygląda i jakie przynosi owoce w kontekście wrocławskim i ogólnopolskim. Jako delegat strony katolickiej byłem także przez rok członkiem zarządu wrocławskiej Fundacji Dzielnicy Wzajemnego Szacunku Czterech Wyznań. W tej fundacji ze strony katolickiej fundatorem jest parafia rzymskokatolicka pw. św. Mikołaja przy ul. św. Antoniego we Wrocławiu, czyli ojcowie Paulini, którzy mnie tam posłali.
Jeśli czytelnik wytrzymał cierpliwie do tego momentu, zapoznając się z biograficzną syntezą moich zaangażowań, to właśnie dotarliśmy do przełomowego wydarzenia. Decyzji o zaangażowaniu się politycznym w sposób otwarty, bez asekuracyjnego zasłaniania się, z braniem odpowiedzialności i dawaniem własnej twarzy. Rozpisuję to specjalnie tak rozwlekle, bo bardzo wiele osób – bardzo wiele bardzo wartościowych i kompetentnych osób – nie jest w stanie przekroczyć tej granicy. Osób, których brakuje w aktywnej działalności, w obecnych cywilizacyjnych i informacyjnych zmaganiach o Polskę, a w jej ramach o Wrocław. Było to na początku VIII kadencji Sejmu, gdy prezes Robert Winnicki z utworzoną na Marszu Niepodległości formacją polityczną został porzucony przez czterech posłów, z którymi wszedł do Sejmu. Ten czas był okresem rozbudowy naszych struktur. Z koordynacji lokalnej i regionalnej, przez okres ponadregionalnego zaangażowania, dotarłem do zaufania i uznania kompetencji w środowisku. Do tego stopnia, że zostałem powołany do Zarządu Głównego, a później wyznaczony na drugiego wiceprezesa naszej formacji. Odbyło się to pod znakiem coraz dłuższych tras i wielu rozmów ze wspaniałymi ludźmi z całej Polski. Z tych spotkań nadal wynoszę znacznie więcej nadziei niż rozczarowań.
Sumą mądrej taktyki politycznej, wieloletniego zaangażowania rozpoznawalnych liderów i siłą tworzonych w Polsce i za granicą struktur trafiliśmy do ław sejmowych. Co ważne i raczej rzadko spotykane w polityce – bez łamiących kręgosłupy deklaracji, układów czy chorej podejrzliwości. W dobrej atmosferze, opartej na nagromadzonym zaufaniu i oddanej pracy wielu osób. Taka była moja droga. Podoba mi się klasyczne podejście, że polityka jest roztropną troską o dobro wspólne. Taki ideał w pracy dla Polski mi przyświeca. Trudnej pracy parlamentarnej, jako debiutant, nadal się uczę. Poznaję jej blaski i cienie. Doświadczam mocy przekazów medialnych, które potrafią wzmacniać intencje wystąpień lub celowo je wykrzywiać na tyle, żeby odbiorca odniósł zupełnie inne wrażenie od zamierzonego. Nadal troszczę się o nasze struktury. Jakie będą owoce i efekty mojej pracy w najbliższych latach, to już pozostawiam do oceny szanownych czytelników. Moje Biuro Poselskie znajduje się przy ul. Podwale 92a we Wrocławiu, w lokalu nr 320. Dyżury obecnie, ze względu na sytuację epidemiczną, prowadzone są głównie zdalnie, kontakt można znaleźć na stronie krzysztoftuduj.pl.