MARTA WILCZYŃSKA

Środa Śląska

Cisza jak woda

Sytuacja, jakich zapewne wiele w większości domów: krzątanina, milion myśli w głowie, sprawy do załatwienia i terminy do przypilnowania, a na kuchence dochodzi bigos. Żeby nie czuć było kapustą w całym mieszkaniu – okap działa na najwyższych obrotach, prawie tak jak ja. I nawet mnie to nie przeciążało jakoś szczególnie, chyba już przyzwyczaiłam się do tego, że dużo rzeczy dzieje się naraz, a więc w konsekwencji jest też głośno. Piszę o tym Księdzu i Państwu dlatego, że wstrząsnęło mną to, co stało się po chwili. Wyłączyłam okap. I poczułam niezwykłą ulgę nie tylko z powodu samego braku tego konkretnego dźwięku, ale z powodu nastania błogiej ciszy.

Dla mnie to dość dziwne doświadczenie, bo jestem osobą raczej żywiołową, śpiewam, gram i dużo mówię. A w tym właśnie momencie najpierw uderzyła mnie cisza, a potem się nią ucieszyłam. Chyba musiałam jej już bardzo potrzebować… Trochę mnie to zaskoczyło, ale i zafascynowało – potrzeba ciszy. Co z tym dalej robić? Dla kobiet cisza to wyzwanie, bo w naszych głowach zasadniczo cały czas coś się dzieje. Nie potrafimy chyba nie myśleć o niczym. Ja na pewno nie potrafię! Na razie próbuję więc rezygnować z niektórych bodźców zewnętrznych. Nie, nie odłączyłam wszystkich mediów w domu, ani nie wyrzuciłam gitary! Ale powoli wdrażam w swój rytm życia także ciszę. Co dostaję w zamian? Przede wszystkim spokój i czas m.in. na modlitwę oraz zwyczajną radość z tego, że zaczynają do mnie dochodzić dźwięki dotychczas przykryte przez zgiełk codzienności – np. wiosenny śpiew ptaków.

Wiem, że muszę nad tym pracować, bo żeby jakieś działanie stało się nawykiem, potrzebny jest czas i determinacja. Trochę tak, jak z piciem wody. Mówią, że zdrowe, że konieczne. Nie wiem, jak do Księdza, ale do mnie takie argumenty nie do końca trafiają. Ja muszę poczuć na własnej skórze, że tego potrzebuję. Z wodą mi się udaje. Ciekawe, jak będzie z ciszą…