Z pamiętnika pluszowego Mnicha

ILUSTRACJA MWM

GIENEK, FRYDERYK I SŁOWA

– Jezus Maria! – wrzasnął Fryderyk.
– Co się stało? – Gienek wsunął głowę do pokoju, gdzie jego przyjaciel oglądał telewizję. – Modlisz się przed telewizorem, czy jak?
– Nie, ale nasi o mało co nie strzelili gola i tak się zdenerwowałem, że aż krzyknąłem. No jak mógł takiej sytuacji nie wykorzystać!
– Ale czy to powód, żeby się modlić? – Gienek nie dał się zbyć. Zauważył bowiem od pewnego czasu, że Freddy coraz częściej tak gwałtownie reaguje na zupełnie zwyczajne sytuacje.
– Czemu niby myślisz, że ja się modlę? – Szop nie odrywał wzroku od ekranu, gdzie jego ulubiona drużyna właśnie traciła okazję do awansu do następnej rundy rozgrywek. – W sumie może powinienem, to może by nasi wygrali. No jeszcze jedna szansa. Nooo… No masz… Koniec meczu. Boże, jakie patałachy. Jak można było tak przegrać. Na takich ciamajdów to i Święty Boże nie pomoże. A niech to…
– Hola, hola. Nie za dużo tego wzywania Imienia Bożego nadaremno? – zastopował przyjaciela pluszowy mnich. – A na dodatek chciałeś jeszcze przekląć.
– Oj, dobra. Tak mi się wyrwało. Ale to nie moja wina, to oni mnie tak wkurzyli!
– Może lepiej powiedzieć „zdenerwowali”, bo tu specjalnie kurzu nie widać, wczoraj dokładnie odkurzyłem wszystkie kąty – zażartował Gienek, próbując skorygować zachowanie przyjaciela. – No i to, że ty się teraz wściekasz, to wcale nie jest ich wina, bo ich tutaj nie ma, tylko jest twoja wina, że dajesz się tak wciągnąć w coś, co jest zwykłą grą w piłkę, a nie końcem świata. Zresztą na koniec świata też w sumie nie ma co się denerwować.
– A co w tym złego, że ja powiem: o Jezu? Nawet w telewizji ten komentator też tak zawołał – Szop nie dawał za wygraną.
– Powodów jest w sumie kilka, ale ten może cię przekona.

Czy gdybym ja co pięć minut wołał: Fryderyku, Fryderyku, to byłoby ci miło?
– No, jeżeli byś coś ode mnie potrzebował albo chciał mnie o coś zapytać, no to spoko. Tak mam na imię, to tak mnie powinieneś wołać. Możesz jeszcze wołać: Freddy. Ale jak ksiądz woła na mnie „Fryderyku Szopie”, to wiem, że jest na mnie zły i że coś zbroiłem.
– Faktycznie – uśmiechnął się Gienek. – Niektórzy dorośli tak mają, że jak już są bardzo na nas źli, albo chcą na coś bardzo zwrócić uwagę, to mówią pełnym imieniem i nazwiskiem. Słyszałem, jak niektórzy nawet dodają drugie imię, żeby to wołanie nabrało jeszcze bardziej oficjalnego charakteru. Ale gdybym zawołał ciebie, ty byś przyszedł, a ja bym powiedział: nic od ciebie nie chcę. To jak byś się poczuł?
– Jak nic ode mnie nie chcesz, to po co mnie wołasz nadaremno? – Fryderyk zmarszczył brwi. – Że niby ja też wołam Pana Jezusa, On przychodzi, bo go wołałem, a ja nic od Niego nie chcę? Masz rację. Przepraszam. Nie powinienem tak więcej mówić.
– Widzisz? Czasami dobry przykład wystarcza na to, by samemu dojść do właściwych wniosków. A co do samej modlitwy za wynik meczu…
– Tak, tak, wiem – przerwał Fryderyk. – Kiedyś o tym rozmawialiśmy, więc wiem, że modlitwa nie polega na tym, żeby Pan Bóg zrobił coś dla nas tylko dlatego, że akurat mamy na to ochotę. Więc modlitwa: „żeby nasi wygrali” jest bez sensu. Bo co niby miałby Pan Bóg zrobić, skoro i my, i oni modliliby się o to, by wygrać? Wygrywa ten, kto lepiej grał i tyle. Trzeba się cieszyć, że była fajna rozrywka. Prawda?
– W sumie prawda. Choć pewnie byłbyś weselszy, gdyby jednak „nasi wygrali” – dodał przekornie Gienek.
– Jasne. No ale wiesz, jak oni zamiast wtedy podać na drugą stronę do tego z numerem 11, a on wtedy zamiast dryblować podałby dalej, to…

KS. PIOTR NARKIEWICZ