Ojciec Maciej Zięba OP 1954–2020

Mądry, wnikliwy i po cichu charyzmatyczny

Miałem zaszczyt cieszyć się przyjaźnią Ojca Zięby przez blisko 20 lat i myślę, że tak jak wszyscy inni, wiedziałem, że obcuję z kimś niezwykłym w jego odrębności: niepodobnym do innych księży, niepodobnym do innych nauczycieli, niepodobnym do innych uczonych, niepodobnym do innych przyjaciół.
Jak znaleźć słowa, które wyrażą taką odrębność?
W odniesieniu do człowieka dotkniętego świętością tak jak Ojciec Zięba, zasadne jest pytanie: którą z postaci biblijnych najbardziej przypominał?
Czy był Mojżeszem? Amosem? Może Eliaszem? Odpowiedź brzmi: żadnym z nich i każdym z nich.
Zaczynając od Księgi Rodzaju, był on najbardziej w stylu Jakuba: człowieka z niezachwianą wiarą we Wszechmocnego, ale jednocześnie kogoś cierpkiego i umniejszającego w stosunku do samego siebie, świadomego własnych słabości.
Podobnie jak Mojżesz, nie pożądał władzy; zawsze miało się wrażenie, że w świetle jupiterów czuł się nieco nieswojo. Był przywódcą bardzo szanowanym, podziwianym i kochanym, ale niemal wbrew sobie. O wielkim Mojżeszu Pismo mówi nam, że był najskromniejszym ze wszystkich ludzi (Lb 12, 3). To samo można powiedzieć o drogim Ojcu Ziębie. Zawsze wykazywał głębokie zrozumienie i empatię dla słabości ludzkiej kondycji. Jestem pewien, że w swojej modlitwie, podobnie jak Mojżesz, wstawiał się u Boga, prosząc o przebaczenie słabości i grzechów swojej trzody. Jednocześnie był o wiele bardziej cierpliwy niż Mojżesz i znacznie mniej gniewny.
Jeśli przypominał któregoś z Sędziów, to najbardziej Gedeona w jego wrodzonej nieśmiałości, połączonej jednak z ujawniającą się w chwilach próby imponującą odwagą, czego dowodem jest chociażby rola, jaką odegrał w Solidarności.
Spośród Proroków był zdecydowanie Izajaszem II (rozdz. 40, 1) – «Pocieszcie, pocieszcie mój lud!» – mówi wasz Bóg – nie zaś Izajaszem I (rozdz. 1, 2) – Pan przemawia: «Wykarmiłem i wychowałem synów, lecz oni wystąpili przeciwko Mnie». Tolerancyjny i otwarty, co jednak nie podważało jego mocno zakorzenionych przekonań. Miał w sobie nawet odrobinę Jeremiasza.
W swoich tekstach był ostrożny, a nawet podejrzliwy wobec zbyt ciepłych relacji między Kościołem a państwem. Był zdecydowanie Prorokiem, który stał u bramy i mówił Prawdę władzy – w tym władzy kościelnej.
Podobnie jak w przypadku Jeremiasza, władze kościelne spoglądały na niego od czasu do czasu z pewnym strachem – strachem przed jego oryginalnością i nieustraszonością w umówieniu prawdy jako sługa Pana.
Niewątpliwie w swoim przesłaniu, w swoim nauczaniu, przez swoje świadectwo życia i przykład był Micheaszem: Powiedziano ci, człowiecze, co jest dobre.
I czegoż żąda Pan od ciebie, jeśli nie pełnienia sprawiedliwości, umiłowania życzliwości i pokornego obcowania z Bogiem twoim? (Mi 6, 8) Czyż to nie jest Ojciec Zięba? Czy to nie mogłyby być także jego słowa?
A co z księgami dydaktycznymi: Przysłów, Eklezjastesa? Ojciec Zięba był prawdziwym uczonym – krynicą mądrości – hojnie dzielącym się mądrością; przez całe życie był nauczycielem, przez całe życie był uczniem.
Niejednokrotnie byłem świadkiem tego, jak uczył – uzdolniony, wnikliwy i po cichu charyzmatyczny – ale także zawsze słuchający z uwagą i szacunkiem.
Talmud zawiera takie piękne powiedzenie: „Wiele nauczyłem się od moich nauczycieli, jeszcze więcej od moich kolegów, a najwięcej od moich uczniów”. Mam przeczucie, że Ojciec Zięba mógłby dostrzec siebie w tym powiedzeniu. Niech spoczywa w pokoju.

JOSEPH H.H. WEILER
NOWY JORK
Tłumaczenie: AGATA WIĄCEK

JAKUB SZYMCZUK/FOTO GOŚĆ

Człowiek dialogu

Człowiek Solidarności i dialogu, fizyk, filozof, teolog, dominikanin, kibic Śląska Wrocław, no właśnie… wrocławianin.
Pierwszą (i zarazem jedyną osobistą) uwagą niech będzie to, że znam dobrze kościół św. Wojciecha. Od czasów studiów tu właśnie uczestniczyłem we Mszach św. I tu także zdarzało mi się słuchać o. Macieja. Ani ja, ani wielu słuchających ze mną o. Macieja już go nie usłyszy, ale wierzę, że miejsce to będzie przepełnione, tak jak do tej pory, tym, na czym zależało mu najbardziej: głębokim spojrzeniem na kondycję społeczną, otwartością na drugiego człowieka oraz szacunkiem do niego i do jego poglądów.
Druga kwestia to właściwie prosta obserwacja: wychowankowie o. Macieja asystują panu Wojewodzie Dolnośląskiemu, ale wielu odnajduję też w moim bliskim otoczeniu. Coś nas zatem łączy. Są bowiem rzeczy głębsze i ważniejsze od politycznych sporów.
Taką rzeczą jest dobro wspólne, o którym o. Maciej uczył i przypominał. Chciałem mu za jego pracę nad budowaniem mostów (w mieście mostów) pomiędzy nami podziękować.
Trzecia, ostatnia, ale sądzę, że najważniejsza sprawa… To, czy po tym „ziębim głosie” – jak tytułował jedną ze swoich serii filmów o. Maciej – pozostanie dojmująca pustka, zależy w istocie od każdego z nas. Niech zatem to będzie naszym zadaniem z najważniejszej ze szkół poprowadzonych przez o. Macieja: postępujmy tak, jak nas uczył, zabierajmy głos w taki sposób, jak on go zabierał. Bądźmy za siebie nawzajem odpowiedzialni. Bądźmy – wspólnie – odpowiedzialni za Wrocław, odpowiedzialni za Polskę. Nade wszystko odpowiedzialni za budowanie wspólnoty, za unikanie języka podziałów i konfliktów, za łączenie ludzi wokół tego, co najważniejsze.
Ojcze Macieju – za wszystko w imieniu Wrocławia dziękuję.

JACEK SUTRYK
PREZYDENT WROCŁAWIA

Widział nowe wyzwania

Kiedy św. Jan Paweł II odchodził do domu Ojca, mówiliśmy, że zostawił nam ogromną spuściznę.
Kiedy żegnamy ojca Macieja Ziębę, chciałoby się powiedzieć, że to on właśnie miał klucz do zrozumienia tej spuścizny, którą dostaliśmy w spadku po Karolu Wojtyle. Kiedy czyta się jego teksty, a przecież do samego końca pozostał aktywnym publicystą, trudno nie odnieść wrażenia, że ojciec Maciej czuł się uczniem i dłużnikiem Jana Pawła II.

Jubileusz Fundacji Obserwatorium Społeczne,
wręczenie podziękowań za współpracę.
Wrocław, 31 sierpnia 2020 r.

KRZYSZTOF MAZUR/AFOS

I ten dług spłacał, otwierając wszystkim bogactwo myśli papieża.
Nie tylko doskonale znał myśl Papieża Polaka, ale miał oczy szeroko otwarte na teraźniejszość.
Widział nowe wyzwania. W ostatnich latach bardzo utkwiła mi w pamięci jego interpretacja hasła drugiej pielgrzymki Papieża Polaka do ojczyzny: „Pokój Tobie, Polsko, Ojczyzno moja”. Podkreślał, jak ważny jest pokój w rodzinach, w społeczeństwie, mówił o nieufności i wrogości, które deformują nasze chrześcijaństwo, zabijają solidarność, niszczą więzi społeczne.
Mnóstwo społecznej energii idzie na bezsensowną walkę. Ojciec Zięba wskazywał, że jednym z najważniejszych zadań jest pojednanie polsko-polskie.
Wierzę mocno, że dobro, które spełnił na ziemi, poszło za Nim przed Boży tron i że w tamtym świecie będzie mógł ze św. Janem Pawłem II nadal toczyć swoje dysputy i wspierać nas wszystkich modlitwą.

ABP JÓZEF KUPNY
METROPOLITA WROCŁAWSKI

Dziękujemy

Po śmierci o. Macieja Zięby najczęściej słyszałem, że umarł, kiedy najbardziej jest nam potrzebny.
W czasach przesady, łatwego hejtu na Kościół – Maćka erudycja, wiedza i logika pozwalały odeprzeć nieuzasadnione ataki.
Tak, był nam potrzebny, ale z drugiej strony zostawił swoje teksty, książki i wychowanków przesiąkniętych Maćkowym myśleniem. Może więc w chrześcijańskim duchu nie narzekajmy, tylko podziękujmy za to, co zostawił. Choć też, jak każdemu, kto o. Macieja znał, mam pokusę powrotu do rozmów z nim spędzonych, wspominania pożyczanych sobie książek czy wdzięczności za młodych ludzi, których Ojciec formował i ulepszał, za telefony w pandemii z pytaniem „Jak tam, Jarek, dajesz radę?”. Oczywiście, że za to dziękuję, ale może ważniejsze jest to, co nam Maciej zostawił jako zadanie do wykonania.
Mój subiektywny wybór to: 1. Wierność prawdzie, zresztą to charyzmat dominikański. Prawdzie wobec osób i instytucji, które się kocha. Maciej z jednej strony krytykował Kościół, z drugiej konsekwentnie go bronił. Zwalczał fałszywe mity, dziś powinniśmy rzec fake newsy, o średniowieczu i oświeceniu, o inkwizycji, o oświeceniowym, a nie chrześcijańskim pochodzeniu praw człowieka i u końca swego życia bronił dobrego imienia Jana Pawła II, swojego nauczyciela, mentora. To, że pod koniec tego roku i swego życia trzeba było bronić przed fałszywymi sądami Polskiego Papieża, bardzo Go bolało.
2. Szacunek do nauki i racjonalności przy jednoczesnym zwalczaniu scjentyzmu, czyli kultu mitu nauki bez zrozumienia jej istoty. Maciek jako absolwent uniwersyteckiej fizyki świetnie rozumiał ograniczenia nauki, niepewność pomiarów i zasadę nieoznaczoności. Jako fizyk widział niedopuszczalne uproszczenia przede wszystkim w naukach humanistycznych i ostrzegał, iż taka przesada może prowadzić do daleko idących złych konsekwencji.
3. Miłość do Europy, jej korzeni i cywilizcji, którą stworzyła. Widział jej kryzys, odrzucanie aksjologii, na której została zbudowana jej potęga. Nie był tu optymistą, lecz jednocześnie z zapalczywością szukał znaków nadziei na lepsze jutro naszego kontynentu.

4. Zakotwiczenia w realnym życiu społecznym i politycznym naszej Ojczyzny nauki społecznej Jana Pawła II. Dla o. Macieja najważniejsza była encyklika Centesimus annus i przesłanie Papieża podczas czwartej pielgrzymki do Ojczyzny, tej z początku naszej niepodległości, pielgrzymki w zasadzie wtedy odrzuconej, a nie zaakceptowanej. Dla Maćka ta propozycja Papieża była czymś, co mogło być metakonstytucją III RP. Niestety tak się nie stało, a być może w odrzuceniu papieskich mądrości można się doszukiwać najgłębszych przyczyn obecnej polsko-polskiej wojny. Jeżeli te wielkie tematy w duchu o. Macieja będziemy próbować rozwiązywać, to i On będzie z nami.
Maciej był wybitnym polemistą, nigdy nie atakował rozmówcy, tylko błędne argumenty. W zasadzie byłem bezkrytycznym wielbicielem Jego tekstów i uczciwość wobec Niego każe mi pokazać dwa przykłady rozbieżności, moich pretensji przez przemilczenie, którego nie akceptowałem. Mówiło się, że duża część listu Episkopatu o patriotyzmie wyszła spod pióra Maćka. Miałem żal, iż po krytyce prostackich zachowań kibiców zabrakło krytyki twórców naszej kultury. Jeszcze trudniej było mi się zgodzić z treścią listu napisanego po strajku kobiet, podpisanego z kilkoma innymi kapłanami. Nie rozstrzygam, czy jego treść dobrze diagnozowała sytuację, ale ewidentnie zabrakło mi w tym liście jakiejkolwiek krytyki wulgarności.
W ostatnim roku miałem wrażenie, że Ojcu coraz bardziej zależy na tym, aby traktować Go nie tylko jako wybitnego intelektualistę, ale przede wszystkim jako kapłana, jakby przeczuwał, iż wkrótce z tego fragmentu włodarzowania przyjdzie Mu składać raport. Ojcze Macieju, kapłanie, dominikaninie, zarówno ja, jak i wielu innych chcemy Cię uspokoić – byłeś duszpasterzem i dzięki Tobie jesteśmy trochę lepsi, dodam również, iż także trochę mniej głupi. A teraz, już tam dyskutuj z naszym Ojcem Świętym i odpoczywaj w pokoju. Po tak barwnym, intensywnym życiu masz do tego prawo. Liczę, że znajdziesz tam czas na transmisje meczy piłkarskich i koncerty Deep Purple.

JAROSŁAW OBREMSKI
WOJEWODA DOLNOŚLĄSKI

A Ty, Ojcze Macieju,
niczym nasz trener…

Piszę w imieniu setek, może nawet tysięcy młodych ludzi, którzy przez ostatnie 25 lat pojawiali się w wielkim dziele Ojca Macieja, jakim jest Instytut Tertio Millennio. To tam studenci, doktoranci i młodzi dorośli mieli okazję dyskutować o palących problemach społecznych, o Kościele, Polsce i świecie. Ojciec Maciej zaś pokazywał nam głębię i aktualność myśli Jana Pawła II, tłumaczył społeczne nauczanie Kościoła, przedstawiał historię „Solidarności”. Był naszym duszpasterzem, ale też przewodnikiem i mentorem. Uczył nas, jak sam mówił, filoeklezjalnego antyklerykalizmu. Pokazywał, że poszukiwanie prawdy i piękna powinno stać u podstaw naszej działalności. Ojciec stworzył przestrzeń, w której mogliśmy wzrastać nie tylko intelektualnie czy społecznie, ale także duchowo. W Instytucie powstawały serdeczne znajomości, przyjaźnie oraz zawiązywały się miłości na całe życie. Młodzi, którzy przed kilkunastu laty brali udział w szkołach zimowych, teraz przyjeżdżają na spotkania środowiska z całymi rodzinami. Dzięki Ojcu mieliśmy możliwość spotkać największych światowych intelektualistów i rozmawiać z nimi o Janie Pawle II, o Kościele, o stojących przed Zachodem wyzwaniach.
Ojciec lubił także sport, ponieważ uczy on nie tylko siły woli, ale pomaga też lepiej poznać charakter człowieka. Dlatego oprócz intelektualnych dysput i spotkań z gośćmi tradycją na naszych wspólnych wyjazdach były mecze siatkówki czy piłki nożnej. A Ty Ojcze, niczym trener, przypatrywałeś się każdemu zagraniu. Pamiętam, jak w Laskach w październiku 2019 r., gdy wypisano Cię ze szpitala – choć ledwie kilka dni wcześniej byłeś w stanie krytycznym, kazałeś się wieźć na wózku inwalidzkim na murawę, by oglądać nasze wysiłki. Zresztą wtedy, zamiast nabierać sił po operacji, nie wyobrażałeś sobie, by nie przyjechać na doroczne spotkanie w Laskach.

Gdy podczas naszych wiosennych, letnich albo zimowych spotkań przypadał ważny mecz lub sportowe widowisko, tak układaliśmy program, by między jutrznią, mszą, nieszporami, wykładami a posiłkami mieć czas na wspólne oglądanie i kibicowanie! Bo byłeś duchowym i intelektualnym sportowcem, który zawsze dawał z siebie wszystko, a nawet jeszcze więcej. Mimo pogarszającego się stanu zdrowia, kroplówek, do których byłeś podłączony, do ostatnich dni powiadałeś i służyłeś radą i ojcowskim słowem każdemu z nas. Ojciec kochał też muzykę. Pamiętam, z jaką uwagą słuchaliśmy piosenek niezastąpionej Ewy Demarczyk. Uczestnicy szkół Instytutu Tertio Millennio wiedzą, że żadna liturgia nie mogła się obyć bez oprawy muzycznej, nawet jeśli niewyćwiczone głosy daleko odbiegały od linii melodycznej.
Działalność Instytutu w pewien sposób odzwierciedla cechy Ojca. Duży nacisk na intelekt, ale nie w oderwaniu od kwestii duchowych i etycznych. Tworzenie przestrzeni do dialogu, w której mogły spotkać się osoby o różnych, często sprzecznych poglądach. Zmysł organizatorski i perfekcjonizm Ojca sprawiający, że także w Tertio wszystko miało być dopięte na ostatni guzik. Odszedłeś Ojcze do domu Pana w ostatnim dniu 2020 r., roku poświęconego Janowi Pawłowi II. Zakończyłeś swój ostatni projekt, jakim był Dar na stulecie, czyli duchowy pomnik dla Papieża Polaka. Głęboko wierzymy, że choć, jak twierdzą niektórzy, epoka Jana Pawła II mija bezpowrotnie, Ty przygotowałeś nas do tego, by pokazywać, że był to pontyfikat na czas zamętu, na dzisiejsze czasy!
Ojcze Macieju, my, wychowankowie Tertio Millennio, Twoi wychowankowie, dziękujemy za tysiące poświęconych nam godzin, za Twoją cierpliwość do nieustannych pytań, za ciągłą posługę duszpasterską, za uczenie nas wychodzenia na współczesne areopagi, za wymaganie od nas, abyśmy stawali się coraz lepszymi, ale nie dla siebie, lecz dla innych, dla Kościoła. Zaciągnęliśmy dług. Teraz nadchodzi czas, by zacząć go spłacać.

ANNA JANCZYK

Przede wszystkim
zakonnik i kapłan

Niełatwy rok 2020 zakończyła smutna wiadomość: w swoim rodzinnym Wrocławiu 31 grudnia zmarł dominikanin Maciej Zięba. Z Wrocławia, miejsca narodzin Dietricha Bonhoeffera, pochodziła także Edith Stein, św. Teresa Benedykta od Krzyża. Choć w przeciwieństwie do tej dwójki świadków Chrystusa Ojciec Zięba nie był męczennikiem, on także oddał życie Jezusowi i Kościołowi, a czyniąc to, wycierpiał wiele.
Jego życie zasadniczo zmieniła pierwsza pielgrzymka Jana Pawła II do Polski w czerwcu 1979 r. Usłyszawszy wymowne wezwanie Papieża nawołujące Polaków do odrzucenia komunistycznej kultury życia poprzez przywrócenie prawdy o sobie jako o narodzie, Ojciec Zięba, wówczas jeszcze młody student fizyki, pomyślał: „Być może będziemy zmuszeni żyć i umrzeć w komunizmie. Ale mogę przeżyć to życie, nie będąc kłamcą”. Okazje, by dotrzymać tego wewnętrznego postanowienia, zaczęły mnożyć się, gdy jesienią 1980 r. narodziła się Solidarność. Maciej Zięba nie zwlekał z działalnością i zaczął pracować nad „Tygodnikiem Solidarność”, jedną z kluczowych publikacji tego ruchu, wraz z Tadeuszem Mazowieckim, który miał w 1989 r. zostać pierwszym niekomunistycznym premierem we współczesnych dziejach Polski. To w tym niespokojnym czasie usłyszał on powołanie do życia zakonnego i do kapłaństwa. W 1981 r. dołączył do polskiej prowincji Zakonu Braci Kaznodziejów, a w 1987 r. otrzymał święcenia kapłańskie. Jedenaście lat później wybrano go na prowincjała, a pod jego przewodnictwem polscy dominikanie stali się jedną z najbardziej dynamicznych religijnych wspólnot w posoborowym Kościele.
Choć Ojciec Zięba zdecydowanie był osobowością obecną w sferze publicznej i chętnie udzielał się w debatach na tematy kulturowe, polityczne i kościelne, uważał się on przede wszystkim za zakonnika i kapłana, według którego to dominikanki klauzurowe, których kontemplacyjne powołanie pielęgnował, są – jak to kiedyś ujął – „duchowym rdzeniem” polskiej prowincji dominikańskiej. Gwiazdą przewodnią Macieja Zięby był Jan Paweł II, który wyrażał swoją sympatię dla polskiego zakonnika, zawsze zwracając się do niego zdrobniale w ich korespondencji. Ojciec Zięba odpłacił swojemu mentorowi za jego względy tytaniczną pracą na rzecz urzeczywistnienia jego myśli i duszpasterskiej wizji w polskim katolicyzmie.
Nie było to proste zadanie. Ogromne zaangażowanie emocjonalne Polski w dzieło i życie jej najwspanialszego syna powstrzymywało Kościół w Polsce od zmierzenia się z oryginalnością i głębią nauczania Papieża. W świecie leczącym się z totalitaryzmu przyzwyczajenie do autorytarnej postawy duchowieństwa, która pomogła polskiemu katolicyzmowi przetrwać nazizm i komunizm, mogło stanowić przeszkodę na drodze do duszpasterskiej kreatywności i ewangelizacji.
To, że Jan Paweł II ufał, że Ojciec Maciej wyjaśniał Polskiego Papieża Polakom tak, jak Polski Papież chciał być zrozumiany, potwierdziło się, gdy Maciej Zięba koordynował opracowywanie materiałów na triumfalną pielgrzymkę Papieża do Polski w czerwcu 1997 r.

Dyskusja o nauczaniu Jana Pawła II w Centrum Historii Zajezdnia.
Prelegenci od lewej: red. Andrzej Gajewski, George Weigel, o. Maciej Zięba OP
i prowadzący Dariusz Mącarz. Wrocław, 11 października 2016 r.

MACIEJ RAJFUR/FOTO GOŚĆ

Wcześniejsza pielgrzymka w 1991 r. była mniej dokładnie przygotowana i jej rezultaty nie były do końca zadowalające.
Zupełnie inaczej było w 1997 r., gdy to Jan Paweł II wyłożył przekonującą wizję roli Kościoła w kreowaniu żywego, skupionego na prawdzie społeczeństwa świeckiego i kultury nieodzownych demokracji – a wizję tę wygłosił w słowach w dużej mierze autorstwa Ojca Zięby.
Pracowałem z Maciejem w bliskiej relacji przez niemal 30 lat. Jego pomoc była nieoceniona, gdy przygotowywałem moje dwa tomy biografii Jana Pawła II, Świadek nadziei oraz Kres i początek. W całym okresie naszej przyjaźni zdarzały się ciężkie chwile.
Fizyczne cierpienie, którego Ojcu Ziębie przysparzały schorowane stawy i rak, który ostatecznie go uśmiercił, było być może jednak mniej dotkliwe niż duchowe cierpienie, które Maciejowi zadała wiedza, że dawniej zaufani przyjaciele byli w latach 70. i 80. tajnymi współpracownikami Służby Bezpieczeństwa. Wśród tych trudnych momentów jednak pozostał on człowiekiem wiary, którego nadzieja skupiona była na zdolności Chrystusa do odnowienia wszelkiej rzeczy – w tym łamliwości naszego życia.
Choć będę ogromnie tęsknił za moim przyjacielem, moim bratem w Chrystusie, moim towarzyszem broni w walce w przeróżnych wielkich celach, ubolewam również nad stratą, jaką jest jego odejście dla polskiego Kościoła. Głos Macieja Zięby był katolickim głosem wybitnej wnikliwości i zdrowego rozsądku w coraz bardziej podzielonym polskim społeczeństwie.
Oprócz tego potrafił on najkreatywniej zinterpretować, jakie przesłanie może nieść myśl Jana Pawła II dla polskiego życia publicznego i duszpasterskiego w XXI wieku.
Mam nadzieję – którą i on by podzielał – że idące po nas pokolenie, które uczyliśmy, ochoczo przystąpi do wprowadzania w życie wizji Jana Pawła II zarówno w Kościele, jak i w społeczeństwie. Niechaj pamięć o nim będzie nam błogosławieństwem i inspiracją.

GEORGE WEIGEL
WASZYNGTON
Tłumaczenie: AGNIESZKA OCHOCKA

Ogromnie wiele
jest do wygrania

Mam przed oczami wspólną Mszę św., którą Ojciec odprawiał w ostatnią niedzielę grudnia w swoim pokoju. Powiedział do mnie wówczas „cześć Kubuś”, choć raczej nie zdrabniał imienia. Było to nasze ostatnie spotkanie. Noc z 30 na 31 grudnia, w której odszedł Ojciec Maciej, ostatni dzień roku, to wszystko domknięte jakby w księdze czasu. Rzeczywistość końca 2020 roku zdaje się być przesiąknięta Jego spojrzeniem, które było zawsze niepowtarzalną mieszanką racjonalności umysłu, czystości rozumowania, z ciepłem, serdecznością i przyjaźnią. Szczególnie ta sfera intelektualna i wytworzona przez Ojca kuźnia myśli była przestrzenią otwartą, wolną i przede wszystkim inspirującą dla wszystkich poszukujących. Przestrzenią, która wychodziła i wychodzi naprzeciw współczesnym areopagom, pustelnią oddychającą pryzmatem przyzwoitości i szacunku w poszukiwaniu wartości.
Niezwykle budującym doświadczeniem, co nie jest rzadkim odkryciem, były dla mnie szkoły – zimowa i jesienna, a także Laski i Tertion – wyjazdy oraz spotkania organizowane przez Instytut Tertio Millennio. Ciekawi ludzie, uczące treści, niecodzienna atmosfera. To wszystko stopniowo tworzyło obraz intelektualnej wspólnoty. Wielość w jedności – to chyba najpiękniejsze wyrażenie szerokiego kręgu osób, dla których charyzmatyczna postać tego dominikanina o orlim nosie była ważna po ludzku i duchowo potrzebna.
Z czasem rodziła się moja duchowa więź z Ojcem. Podsunięta lektura, artykuł w gazecie, spowiedzi, wyjazdy, rozmowy. Pamiętam, jak opowiadał nam, że wiara, która nie tworzy kultury, zamyka się w syndromie oblężonej twierdzy, jest źle przeżyta. Gestykulował, nakreślał idee, naprowadzał i wspierał. Jego optyka potrafiła dostrzec niedociągnięcia także w Kościele, konkretnie i otwarcie nazywała problemy naszych czasów i szukała odpowiedzi.
Uczył nas siły rozmowy jako klucza do zrozumienia świata, jego różnorodności, odmienności, a przez to zrozumienia siebie. Stąd zresztą to słynne stwierdzenie, że Zięba był księdzem, który potrafi porozumieć się z każdym: wierzącym, niewierzącym, wątpiącym i szukającym. Trochę smutne, że wydaje się to czymś wyjątkowym.

Uczestnicy spotkania organizowanego
przez Instytut Tertio Millennio

ARCHIWUM PRYWATNE AUTORA

A całe to Ziębowe „zszywanie” czerpało przecież z katolickiej nauki społecznej, spuścizny „Solidarności” oraz „dziedzictwa słowa” – myśli i nauczania Jana Pawła II, którego był wiernym kontynuatorem. Przy czym Ojciec potrafił to robić jako fizyk – z fizyczną precyzją, ucząc początkujących humanistów, jak czasem zejść na ziemię.
Wziąłem w Nowy Rok do ręki książkę Biel z dodatkiem czerni – wywiad rzekę przybliżający postać Macieja Zięby. Myśląc o dzieleniu się swoimi przeżyciami, chciałbym przywołać dedykację, jaką złożył w niej Ojciec Maciej: „Jakubowi, z przyjaźnią i modlitwą”. Dwa słowa wyrażające więź duchową i czysto ludzką. Kartkując książkę, natknąłem się na lakoniczne stwierdzenie, którym często posługiwał się Ojciec: słusznie. To słowo, wypowiadane niekiedy z uśmiechem, może nawet nutką ironii, wyrażało aprobatę tego, co godziło moralność wyboru z logicznym tokiem myślenia.
Ojciec był właśnie tą osobą, która uczyła i pokazywała, jak słusznie wybierać, żyć i odczuwać. Nie byłoby to możliwe, gdyby nie jedna mała rzecz – wrażliwość i głębia wiary w przeżyciu duchowym.
Ojciec pisał, że „wciąż jeszcze ogromnie dużo można zrobić z młodymi ludźmi. Jak się podejdzie ze zrozumieniem, posłucha ich zarzutów i nie obrazi, gdy się próbuje mówić zrozumiałym dla nich językiem, wsłuchuje w ich problemy, to ogromnie wiele jest do wygrania”. I za to dzisiaj Ci dziękuję, Ojcze Macieju.

JAKUB HORBACZ