Noworoczna przysięga

Przy okazji przełomów kolejnych lat często mamy skłonność do składania, nie wiadomo właściwie komu,
noworocznych obietnic, które niestety bardzo szybko idą w zapomnienie. Obyczaj to dziwny, z jednej strony pewnie
świadczący o chęci poprawy, z drugiej jednak wskazujący na to, że człowiek współczesny ma słabą wolę.

PIOTR SUTOWICZ

Wrocław

Prymas kard. Stefan Wyszyński w kaplicy na Jasnej Górze
po powrocie z internowania, 2 listopada 1956 r.

FOTOREPRODUKCJA Z ARCHIWUM JASNEJ GÓRY: HENRYK PRZONDZIONO/FOTO GOŚĆ

Czasami jednak zdarzają się obietnice czy też śluby, które bywają potem realizowane. Jeżeli służą one dobru wspólnemu, to można powiedzieć, że składający je jest kimś wyjątkowym.
Niezwykła zwyczajność Prymasa Tysiąclecia
Kardynał Stefan Wyszyński na pewno kimś takim jest, chociaż chciałoby się, by jego przydomek „Prymas Tysiąclecia” nie bywał interpretowany w ten sposób, że kolejny taki mąż Boży trafi nam się za następne tysiąc lat. Takich przewodników w naszej rzeczywistości potrzeba nam wielu.
Można powiedzieć, że w tym wypadku słuszne będzie stwierdzenie, iż „od nadmiaru głowa nie boli”. Warto, by jego dorobek nie bywał traktowany jako szacowny zabytek tego, co minęło, lecz aktualizowany, bo może się okazać, że wiele z pozostawionych przez Prymasa myśli nadzwyczaj przystaje do współczesności.
Tak być może jest z ową, nadmiernie w naszych czasach i realiach składaną pochopnie, noworoczną obietnicą. Oto otwieram zapiski Prymasa na stronie zapisanej 1 stycznia 1952 roku i czytam:
Bóg na pierwszym miejscu
Prymas nie obiecuje, że będzie lepszym człowiekiem, że będzie się więcej modlił czy też pościł, to akurat było dla niego oczywiste. Dla niego najważniejszy był Bóg, Jego Matka i nasza wspólnota narodowa, którą chciał widzieć Chrystusową. Chciał dobra w czasach, kiedy władza miała inne plany. Rok 1952 był czasem ostrej stalinizacji kraju.
Ambicją władzy było wyrwać naród z objęć Kościoła, a tym samym oderwać od Boga. Nie wiadomo było, czym się ta walka skończy. Co prawda wiara Stefana Wyszyńskiego w to, że ostatecznym zwycięzcą historii jako takiej będzie Bóg, a tym samym również ci, którzy przy Nim trwać będą, pozostała niezachwiana, jednak w kategoriach czasu ludzkiego mogło być różnie.
Niecałe dwa lata po napisaniu tych słów Prymas został internowany. Zamiarem komunistycznych zarządców Polski było jego trwałe wyeliminowanie, być może zabicie go, skoro próby zamachów na jego życie miały miejsce już wcześniej. Bóg miał inne plany. Dzieje toczyły się dalej, a nasz Prymas z każdej kolejnej opresji zadawanej przez władze wychodził zwycięski.

Kościół rósł, a jego autorytet w narodzie stał się większy niż chyba kiedykolwiek w dziejach.
Czy to zasługa takiej obietnicy? Nie. Raczej tego, że jej tekst był dla autora realnym celem, który realizował, a Bóg był z nim.
Nasze dziś
Takich obietnic i woli ich realizacji nam potrzeba także dziś. Co prawda czasy się zmieniły, ustrój niby mamy inny, ale wydaje się, że nadal wielu wielkich tego świata chciałoby nam wydrzeć Boga z naszego życia i tego indywidualnego, i tego społecznego.
Ciągle oczekujemy na beatyfikację Autora słów, które są kanwą niniejszych rozważań, przynajmniej ja chcę się modlić poprzez wstawiennictwo naszego Prymasa, i prywatnie robię to, chcę, by wspierał nas dzisiaj w podobnych zmaganiach.
A czy potrafię szczerze złożyć taką noworoczną obietnicę i ją zrealizować, zależy ode mnie, a raczej od siły woli, która może się umacniać choćby przez modlitwę, która w konkretnej rzeczywistości staje się zadaniem społecznym.

UPADAM Z POKORĄ PRZED OJCEM WIEKÓW,
OBEJMUJĄC SERCEM POLSKĄ ZIEMIĘ,
ZASZCZYCONĄ KRZYŻEM CHRYSTUSOWYM,
KRÓLESTWO MARYI WNIEBOWZIĘTEJ.
PRZYRZEKAM JEJ SŁUŻBĘ
W ZNAKU ZWYCIĘSTWA CHRYSTUSOWEGO.
CZEGOKOLWIEK ZAŻĄDA BÓG – UCZYNIĘ.
WSZYSTKO MI JEDNO,
CZY MAM WSIEWAĆ SŁOWEM
I PRZYKŁADEM ŻYCIA,
CZY KRWIĄ WŁASNĄ,
BYLEBY TYLKO POLSKA POZOSTAŁA
KRÓLESTWEM CHRYSTUSA.
PRAGNĘ CAŁĄ DUSZĄ BRONIĆ
POLSKIEJ ZIEMI
PRZED NIEPRZYJACIÓŁMI
JEJ DUCHA I GRANIC.
TAK MI DOPOMÓŻ BÓG!