Tacy sami? Oby nie!

Judaizm I w. po Chr., czyli czasów kluczowych dla powstania i rozwoju chrześcijaństwa,
wydaje się z perspektywy współczesnych i mniej wtajemniczonych chrześcijan
religią dość monolityczną. Przykro stwierdzić, że ten punkt widzenia opiera się
na wielkim uproszczeniu – Żydzi byli zajadłymi wrogami chrześcijaństwa.
Kłopot z tym stwierdzeniem polega jednak na tym,
że i chrześcijaństwo u swoich początków było jednym z odłamów judaizmu.

ANNA RAMBIERT-KWAŚNIEWSKA

Wrocław

Watykańska Bazylika św. Piotra jednoczy katolików różnych ras i narodów

KRZYSZTOF BŁAŻYCA/FOTO GOŚĆ

Co z tego wynika? Że mamy tu do czynienia z twierdzeniem wewnętrznie sprzecznym. Judaizm początków naszej ery to cała feeria poglądów i oczekiwań – wiara w jednego bądź dwóch mesjaszów, odmienny stosunek do przepisów Prawa, odmienne style życia, odmienny zakres świętych ksiąg etc. I jeżeli ktoś myśli, że rzecz z judaizmem uległa zmianie i po czasach rabinackich mamy do czynienia z jednym i jedynym judaizmem, tkwi w błędzie. I nie chodzi tu o podział na ortodoksów, konserwatystów i liberałów, ale o wiele odmian pomniejszych: chasydów Nachmana z Bracławia, datim rabina Hirscha czy nawet wierzących w Jezusa mesjanistów lub wyznawców judaizmu humanistycznego, którzy uważają się za… ateistów. Czy z chrześcijaństwem – abstrahując od ostatniej analogii – nie jest tak samo?
Oczywiście! I to od zarania dziejów Kościoła.
Dzieje o dziejów początkach
Nawiązując do Dziejów, ale tych z dopiskiem „Apostolskie”, już ta Łukaszowa, silnie teologizowana, historia pierwszych wspólnot chrześcijańskich podkreśla wielość w jedności.
W księdze tej śledzimy rozwój Kościoła zgodnie z kierunkiem wyznaczonym już w pierwszym jej rozdziale: od Jerozolimy przez Judeę, Samarię aż po krańce ziemi (1, 8). Oprócz dwóch dominujących heroldów Dobrej Nowiny, Piotra i Pawła – choć z pewnością należałoby tu również dołączyć cieszącego się najwyższym autorytetem Jakuba, brata Pańskiego – spotykamy na jej kartach wielu innych założycieli i liderów wspólnot: Barnabę, Filipa, Febę, Pryskę i Akwilę, Tymoteusza, któremu Paweł powierzył tymczasową pieczę nad Tesaloniczanami itd. I czy w tym Kościele panowała niezmącona niczym jednomyślność? Oczywiście, że nie! Początkowo napięcie budowane było na podstawie stosunku do nawróconych z pogaństwa, sprawę tę rozstrzygnięto jednogłośnie podczas tzw. soboru jerozolimskiego (Dz 15), a późniejsze niesnaski nie dotyczyły podstawowych prawd wiary (to już przywilej kolejnych wieków, które zrodziły potrzebę powszechnych spotkań biskupów).
Co ciekawe, różnice poglądowe, o ile nie dotyczyły spraw najistotniejszych, wcale nie zaburzały jedności Kościoła.
Kłopot pojawiał się jednak wtedy, kiedy lider – nawet nieumyślnie – przesłaniał prawdziwe Źródło. Przykładem takiego zaburzenia porządku były już niesnaski korynckie, gdzie jedni uważali się za wspólnotę Pawła, inni Apollosa, inni jeszcze Kefasa – ostatecznie byli i tacy, którzy odwoływali się bezpośrednio do Chrystusa (1 Kor 1, 8), być może nie uznając innego zwierzchnictwa, co również mogło stanowić nie lada generator konfliktów.
Chrystus, jak zaznacza Paweł, nie może być podzielony (1 Kor 1, 13), stanowi bowiem jedno Ciało (12, 12nn), ale… złożone z wielu członków, których powinnością z pewnością nie jest bezrefleksyjna unifikacja! Jedność nie oznacza bowiem identyczności – ponieważ ta byłaby skłonnością typowo marksistowską. „To fałszywe uniwersalistyczne marzenie doprowadza do pozbawiania świata różnorodności jego kolorów, jego piękna, a ostatecznie także jego człowieczeństwa”, jak słusznie zauważa papież Franciszek (FT 100).

Jeden, Święty, Powszechny, Apostolski…
…jest prawdą, że są to podstawowe przymioty Kościoła – Kościoła, który jest również źródłem tożsamości europejskiej, do czego z wielkim entuzjazmem odwołują się przede wszystkim współczesne ruchy uznawane za konserwatywne. Fantastycznie jednak rozprawia się z tą wizją Kościoła pierwszego tysiąclecia nie tak bardzo brytyjski historyk Norman Davies, mówiąc: „łatwo uznać, że Kościół chrześcijański poradził sobie ze zjednoczeniem Europy lepiej niż Rzymianie. Ostatecznie cywilizacja, która zaczęła się rozrastać w połowie pierwszego tysiąclecia, określała siebie mianem christianitas – «świata chrześcijańskiego» (Ruchome granice, „Time” 1998/1999). Niestety w sensie instytucjonalnym nigdy nie powstał żaden zjednoczony Kościół chrześcijański. Kościoły grecki i łaciński konkurowały ze sobą w pierwszych wiekach, kiedy to jurysdykcję sprawowało pięciu patriarchów równej władzy. Kiedy czterech z nich znalazło się pod panowaniem muzułmańskim, łaciński patriarcha w Rzymie pozostał jedynym i na pozór niezależnym wyrazicielem tradycji”. I choć teologiczne przesłanki za prymatem Piotrowym jako rzymscy katolicy posiadamy, na płaszczyźnie czysto faktograficznej trudno z Daviesem się nie zgodzić. Co zatem z tą naszą jednością? Czym ona jest i w czym się wyraża, poza prawdami wiary, które przyjmujemy i ich nie kwestionujemy, skoro wypływają z Pisma Świętego i Świętej Tradycji?
Jedność praxis
Na powyższe odpowiada Ojciec Święty Franciszek w ogłoszonej niedawno encyklice Fratelli tutti. Zauważa, że jedność chrześcijan wyraża się we właściwie pojmowanym braterstwie, które wykracza zdecydowanie poza granice tego, co uważamy za chrześcijaństwo (i nie mam tu na myśli działań wbrew czy grzechów).
Braterstwo, jedność i więź uważa Autor za absolutną podstawę życia (FT 87), ponieważ to dzięki nim, za sprawą solidarności społecznej, to życie staje się nie tylko znośne, ale w ogóle możliwe. Ciekawe, że Franciszek jedność wiąże z przekraczaniem granic.
Skoro bowiem chrześcijaństwo wznosi się na miłości, to ta miłość nie może stawiać granic, ani być skierowana do wewnątrz. Jedność – zauważa papież – „kieruje się ku drugiej osobie, uważanej za cenną, godną, miłą i piękną, niezależnie od jej aspektu fizycznego i moralnego” (FT 94). Odmienne rozumienie jedności grozi efektem „wieży Babel”, która „nie wyrażała jedności pomiędzy różnymi ludami, zdolnymi do komunikowania się zgodnie ze swą różnorodnością.
Przeciwnie, była zwodniczym, zrodzonym z pychy i ludzkiej ambicji, usiłowaniem stworzenia jedności różnej od tej, jakiej chciał Bóg w swoim opatrznościowym projekcie dla narodów” (por. Rdz 11, 1-11). I to jest właśnie clou do przekraczania granic pomiędzy wewnątrzkościelnymi podziałami – umiejętność budowania jedności przy jednoczesnym respektowaniu odmienności poglądów i przekonań (o ile nie godzą one w niezmienne prawdy wiary).
Jest bowiem tylko jedna Prawda, na którą żadna z istot ludzkich nie ma monopolu.