W oczekiwaniu na dziecko

Bezwzględnie nowo narodzony człowiek jest cudem, tak jak cudem jest
człowiek poczęty. Potencjał życia, który dzielimy ze światem zwierząt i roślin,
również jest cudem. Człowiek jest jednak istotą wyjątkową.

ANNA RAMBIERT-KWAŚNIEWSKA

Wrocław

Spotkanie Marii i św. Elżbiety. Rogier van der Weyden, olej, tempera na desce, ok. 1435-40. Muzeum Sztuki, Lipsk

WIKIMEDIA COMMONS

Czy bowiem ktokolwiek potrafi wyjaśnić, jak to możliwe, że tak skomplikowany organizm, zdolny do refleksji, podejmowania racjonalnych i niekiedy irracjonalnych decyzji, odczuwający emocje i przeżywający uczucia, obdarzony wolą, rozumem i w końcu duszą, rozwija się pod sercem mamy w ciągu zaledwie dziewięciu, niekiedy ogromnie dłużących się jej miesięcy?
Trudno za tym wspaniałym projektem, którym jest każdy z nas, nie dostrzec Bożej ręki. I choć nie każda kobieta tzw. stan błogosławiony uważa za błogosławieństwo – niektóre kobiety ze względu na emocjonalne rozchwianie, inne przez zaburzenia węchu, obrzęki, stale towarzyszące bóle zmieniającego się organizmu i w końcu z powodu dość utrudniających życie nudności czy poczucia niepełnosprawności, nie wspominając już o „niegotowości na dziecko” skutkującej ludzkimi dramatami – przepełniony bólem moment narodzin u większości matek (ojców również) skutkuje wybuchem niepohamowanej miłości, która mimo poporodowych dolegliwości każe natychmiast zająć się dzieckiem. Bywa też tak, że owo oczekiwanie pozostaje największym ludzkim niespełnieniem – czy to z powodu niepłodności, czy z powodu nawykowych poronień – które nie znajduje finału w powiększeniu rodziny. Oczekiwanie na dziecko może być przepełnione strachem i łamiącym serce bólem oraz wielką radością w spotkaniu z nowym życiem (choć i tu bywa, że to spotkanie wiąże się z cierpieniem).
Ten wyjątkowy, zwany bardzo słusznie brzemiennością i ciążą, stan, jakim jest oczekiwanie na dziecko – i matki, i towarzyszącego jej ojca – wydaje się jednak nie być obiektem zainteresowania pisarzy natchnionych, którzy już od Księgi Genesis mają świadomość, że wszystkie niedogodności związane z narodzinami małego człowieka są konsekwencją rajskiego upadku.
Spełnione marzenie
Autorzy biblijni kładą wielki nacisk na stan uważanej za przekleństwo i konsekwencję grzesznego życia niepłodności i bezpłodności, która za sprawą Bożej interwencji znajduje szczęśliwy finał. Historii tego rodzaju znamy z kart biblijnych wiele, by wspomnieć w pierwszej kolejności Abrahama i Sarę, którzy doczekali się własnego dziecka dopiero w okresie późnej starości; dalej Rebekę i Izaaka, którym ostatecznie urodziły się bliźniaki; Rachelę i Jakuba, których drugie wspólne dziecko utraciło przy porodzie matkę; Annę, której pragnienie wydania na świat potomka poskutkowało złożoną Bogu przysięgą i rozstaniem z małym Samuelem, ponieważ zgodnie z obietnicą musiał on zamieszkać pod opieką kapłana Helego w świątyni w Szilo; Elżbietę i jej męża, napiętnowanych i doświadczających podejrzliwości, mimo wyjątkowego kapłańskiego statusu Zachariasza. Oczekiwanie na dziecko w tych biblijnych opowieściach nosi różne znamiona: niedowierzania w wypadku pierwszej pary patriarchów, bezwzględnego zawierzenia w kontekście Rebeki (możemy o nim wnioskować na podstawie jej późniejszych czynów), zazdrości i niespełnienia u Racheli, wytrwałej modlitwy w sytuacji Anny czy wreszcie pokory Elżbiety. Oczekiwanie, o którym tu mowa, nie jest więc tożsame z samym okresem ciąży, ale z dramatami ten stan poprzedzającymi.

Sam stan błogosławiony w tym kontekście staje się więc de facto spełnieniem największych pragnień bohaterów borykających się z problemem bez- bądź niepłodności, a poczęcie właściwym momentem powstania człowieka.
„Poczęła i porodziła”
Choć poród jest tym momentem, w którym rodzi się dziecko, częstokroć zapominamy w tym kontekście o innych narodzinach – matki i ojca. Teksty biblijne nakreślają co najwyżej relacje rodzicielskie po narodzinach potomków i potomkiń, niemal pomijając moment przyjęcia daru rodzicielstwa i wzrostu dziecka pod sercem matki. Tym bardziej niezwykły jest fakt, że w całym Starym i Nowym Testamencie dowiadujemy się czegokolwiek o tym wyjątkowym stanie w kontekście najpierw Jana Chrzciciela, a jeszcze pełniej i dogłębniej – Jezusa. Elżbieta i Maryja stają się matkami zgodnie z daną w zwiastowaniach obietnicą – jedną Zachariaszowi (Łk 1, 5-25), drugą Maryi (1, 26-38). Maryja całkiem wyjątkowo przeżywa stan swojej brzemienności.
Nie koncentruje się na sobie, pełna ufności w Bożą obietnicę mimo swojego stanu wyrusza w 150-kilometrową wyprawę z Nazaretu do Ein Kerem, by wesprzeć swoją ciężarną krewną, Elżbietę. Jako wierna małżonka, będąc już w dziewiątym miesiącu ciąży, towarzyszy Józefowi w wędrówce do Betlejem na spis powszechny. Myślę, że niejednej kobiecie włos się jeży na samą myśl o pozbawionej dogodności szybkiego i wygodnego transportu, zapewne kilkudniowej wyprawie liczącej ok. 150 km w linii prostej, głównie pod górę! Doprawdy Matka Jezusa jawi się jako wyjątkowo silna i pełna poświęcenia dla najbliższych Kobieta, mimo, a może właśnie ze względu na wzrastające w niej Życie, życiodajne Życie. Maryja staje się tym samym żywym zaprzeczeniem naszego zachodniego sposobu myślenia, który gloryfikuje piękną i aktywną matkę i „jej brzuch”, deprecjonując dokonujący się w niej cud.
Dziecko czy płód?
Mam wielkie pragnienie, by każda kobieta, a z nią i każdy mężczyzna mieli świadomość tego, kiedy stają się rodzicami. Teksty Pisma Świętego nie pozostawiają złudzeń co do tego, kiedy powstaje istota ludzka. Jak refren powracają słowa o ukształtowaniu konkretnego człowieka (Hi 31, 15; Ps 139, 13; Iz 44, 24) czy powołaniu go jeszcze w łonie matki (Iz 49, 1; Jr 1, 5; Ga 1, 15). Tymczasem współcześnie borykamy się z relatywizacją wielu pojęć. Bo czyż matka, która przeżyła poronienie, nawet na bardzo wczesnym etapie ciąży, nie powie, że straciła dziecko? Czy pragnąca dziecka para, dowiedziawszy się o stanie błogosławionym kobiety, nie rozgłasza, że „spodziewają się dziecka”? Tymczasem często te same osoby, wiedząc o letalnej chorobie dziecka, decydują się na zmianę nazewnictwa – zamiast o dziecku, zaczynają myśleć o nim jako o płodzie. Uprzedmiotowienie, które mimo medycznej poprawności określenia „płód”, wkrada się w świadomość rodziców, prowadzi niejednokrotnie do strasznych decyzji. Za „dzieckiem” podąża bowiem poczucie rodzicielskiej odpowiedzialności, za „płodem” ewentualnie zobowiązania natury fizjologicznej.
Obyśmy w tej materii trzymali się nie tylko moralnej, ale i językowej poprawności.