O braterstwie i przyjaźni społecznej

Trudno dziwić się obserwowanym współcześnie wypaczeniom w zakresie
kreowania poprawnego etycznie i moralnie ładu społecznego, gdyż fakt ten wynika
właśnie z braku bezinteresownej otwartości na drugiego człowieka, a co za tym idzie,
braku zdolności do tworzenia przyjacielskich relacji.

KS. PATRYK GOŁUBCÓW

Jaszkotle

Franciszek nawołuje do „bycia dla” drugiego człowieka
w sposób bezinteresowny, co pozwala na budowanie
dojrzałego życia społecznego

MARCIN MAZUR

Przyjaźń to jedna z najważniejszych relacji, do jakich tworzenia w swoim życiu zdolny jest człowiek. Jest ona specyficznym rodzajem miłości, gwarantem poczucia bezpieczeństwa i zaufania. Nie odznacza się wyłącznością, a jednocześnie oznacza „bycie dla” (drugiego) w sposób bezinteresowny. Od partnerstwa odróżnia ją właśnie brak interesu i zdolność do niewyrachowanego poświęcenia. Przyjaźń międzyludzka jest fundamentem każdej miłości, zarówno w wymiarze indywidualnym, jak i wspólnotowym. Kto nie jest zdolny do szczerej przyjaźni, nie jest w stanie budować dojrzałej relacji miłości do drugiej osoby, jak również nie jest gotowy, by ją przyjąć.
Budowanie dojrzałego życia społecznego jawi się jako czysta utopia bez właściwego rozumienia przyjaźni.
Wszyscy bracia
Encyklika papieża Franciszka zdaje się być adekwatną odpowiedzią na niewątpliwe zapotrzebowanie na uzdrowienie międzyludzkich relacji we współczesnym świecie.
Sam jej tytuł oznacza, że każdy człowiek jest wyjątkowy i zasługuje na bezwzględny szacunek. Fratelli tutti, a więc „Wszyscy bracia”, wszyscy, bez wyjątku.
Jako ludzie mamy w sobie niejednokrotnie zgubną skłonność do klasyfikowania ludzi. Jednych traktujemy lepiej, innych gorzej, a wszystkich bez większego trudu potrafimy oceniać, dokonując raz po raz bardziej lub mniej krzywdzących sądów nad innymi.
Nawiązując do patrona swojego pontyfikatu, papież wzywa w dokumencie nie tylko chrześcijan, lecz także wszystkich ludzi dobrej woli „do miłości, wykraczającej poza granice geografii i przestrzeni”, a błogosławionym, a więc prawdziwie szczęśliwym i spełnionym życiowo nazywa tego, „który tak kocha swego brata będącego daleko od niego, jak gdyby był z nim”. Warto podkreślić, iż nie chodzi tu tylko o odległość fizyczną, ale także duchową.
Na skutek wszechobecnej w dzisiejszych czasach ekspansji ukierunkowanego egoistycznie indywidualizmu człowiek często żyje „samotny wśród tłumu”. Bywa, że w rodzinach i innych kameralnych wspólnotach ludzie nie czują bliskości innych, zdawać by się mogło – najbliższych. To efekt słabnącej w ludziach dyspozycji do autentycznej empatii, a w konsekwencji zaniku opierających się na właściwie rozumianej miłości więzi międzyludzkich.
Franciszek zwraca uwagę, że człowiek, zamiast rozsiewać pokój, infekuje innych własnymi frustracjami, zagłusza ich, uniemożliwiając prawdziwy, konstruktywny dialog.
Szczególnie narażeni na brak empatii i „bezduszny wyścig szczurów” oraz „siłę przebicia” najsilniejszych są ubodzy, chorzy, cierpiący, odrzuceni, a więc bezbronni wobec brutalnych prawideł i mechanizmów współczesnej pogoni za doczesnością i własnym interesem.
Jako wzór budowania postawy miłości i „kultury spotkania” papież stawia Świętego z Asyżu, który „otrzymał w swym wnętrzu prawdziwy pokój, uwolnił się od wszelkich pragnień panowania nad innymi, stał się jednym z ostatnich i starał się żyć w harmonii ze wszystkimi”. To właśnie wypływający z serca człowieka pokój, zdaniem Franciszka, jest prawdziwym gwarantem tworzenia zdrowych, a zatem nie niosących krzywdy, ale zbudowanie, relacji z innymi.
Wzajemne zaangażowanie
Nie ma dojrzałej relacji między ludźmi bez obustronnego zaangażowania w jej tworzenie, w przeciwnym razie rodzi się pokusa wykorzystania drugiego i realizacji jedynie własnych interesów kosztem drugiej osoby. Skoro „komu więcej dano, od tego więcej wymagać się będzie”, dlatego większa odpowiedzialność w procesie tworzenia relacji spoczywa na ludziach silniejszych, będących w bardziej komfortowej sytuacji życiowej, niż na tych, których historia życia nie ułożyła się pomyślnie.
W tym kontekście znamienny jest kładziony przez papieża akcent na konieczność niesienia pomocy słabszym, gorzej sytuowanym, doświadczonym brzemieniem wojny i wygnania. Nie chodzi tu jedynie o płaszczyznę geopolityczną, lecz także tę lokalną, potwierdzającą fakt, że ludzkiej krzywdy nie brakuje niestety również na wyciągnięcie ręki. Niezwykle istotne jest, by oznak życzliwości względem innych nie ograniczać jedynie do sfery słownych deklaracji, ale konkretnych, aczkolwiek niekoniecznie spektakularnych, czynów.
Trwająca już kilka miesięcy pandemia Covid-19 obnażyła kruchość poczucia bezpieczeństwa zarówno w wymiarze indywidualnym, jak i wspólnotowym.

W wielu aspektach ujawniła ona brak zdolności do podejmowania wspólnych działań na rzecz dobra wspólnego. Pokazała ponadto, że egoistyczne spojrzenie na życie i drugiego człowieka to ślepy zaułek, zaprzeczenie jedności, źródło krzywdy i odrzucenia.
Tymczasem, skoro z definicji „człowiek nie jest samotną wyspą”, nadrzędną zasadą w nadawaniu sensu naszej ziemskiej egzystencji zgodnie z sugestią Franciszka zdaje się być stwierdzenie: „Oto wielka tajemnica, aby marzyć i uczynić nasze życie piękną przygodą. Nikt nie może stawić czoła życiu w sposób odosobniony”. I dalej: „Potrzebujemy wspólnoty, ażeby nas wspierała, pomogła nam, takiej, w której pomagamy sobie nawzajem patrzeć w przyszłość”.
Zdobywać dobro
W sposób adekwatny realia tworzonych we współczesnym świecie społecznych relacji oddają ujęte w tytule pierwszego rozdziału encykliki słowa „Mroki zamkniętego świata”. Istotnie, zdaje się on wegetować, opierając się na wyniszczającym miłość konsumpcjonizmie, wyzutym z autentycznej i odpowiedzialnej troski o innych oraz pozbawionym perspektywicznego myślenia o kolejnych pokoleniach. Piewcy i ideolodzy politycznej poprawności podkreślają, że liczy się tylko to co „tu i teraz” i nie warto ani sięgać w przeszłość, wyciągając z niej wnioski, ani zbytnio wybiegać w przyszłość. Tym samym nie należy marzyć o lepszym świecie, rozumianym jako realizacja zasady dobra wspólnego, a jeśli już, to tylko o takim, który stanowi pole do zaspokojenia indywidualistycznych potrzeb człowieka. Różnorodność błędnie przeciwstawia się tożsamości, a patriotyzm traktuje się jako synonim nacjonalizmu.
Stosuje się przy tym klasyczną półprawdę, której zakłamanie polega na tym, że skoro nurty solidarnościowe i ich skuteczność historia odstawiła do lamusa, to nie warto do nich wracać i próbować ich powielenia w uwspółcześnionej formie, bo ponownie okażą się jedynie krótkofalowym eksperymentem społecznym. Tymczasem papież w swoim dokumencie zauważa, że „każde pokolenie musi utożsamiać się ze zmaganiami i osiągnięciami poprzednich pokoleń i kierować je ku jeszcze wznioślejszym celom. Taka jest droga. Dobra, podobnie jak miłości, sprawiedliwości i solidarności, nie osiąga się raz na zawsze; trzeba je zdobywać każdego dnia”. Franciszek tym samym przypomina, że „otwarcie na świat” to permanentne działanie każdego człowieka jako jednostki i ludzi w społeczeństwie na rzecz budowania zaczątków Bożego Królestwa na ziemi.
Być bratem w zglobalizowanym świecie
Papież odnosi się również do zjawiska globalizacji, stwierdzając, iż „jesteśmy bardziej niż kiedykolwiek osamotnieni w tym zmasowanym świecie”, a „społeczeństwo coraz bardziej zglobalizowane zbliża nas, ale nie czyni nas braćmi”. Nawiązuje tym samym do jakże trafnych słów Jana Pawła II, według którego „globalizacja nie jest ani dobra, ani zła. Jest taka, jaką uczynią ją ludzie”. Procesy globalizacyjne, zgodnie z przesłaniem Franciszka, nie zdają egzaminu i nie spełniają swojej kluczowej roli wówczas, gdy polegają jedynie na skracaniu „zewnętrznego dystansu” między ludźmi, chociażby w sferze komunikacji, a pozbawione są odniesień duchowych. Zdaniem papieża „być bratem” nie oznacza jedynie mieć ułatwiony kontakt z innymi, dysponować narzędziami poprawiającymi jakość relacji ekonomicznych między ludźmi czy narodami, włączać się w międzynarodowe, zwykle słuszne w swej istocie, inicjatywy czy struktury. Być bratem oznacza czynić to wszystko bez oplecionego egoizmem wyrachowania i pozbawionych troski o innych kalkulacji, bez postępowania zgodnie z zasadą „dziel i rządź”, a więc po prostu kochać i stale się tej miłości uczyć, dojrzewać do głębszego jej przeżywania.
Można z całą pewnością zauważyć, iż nadrzędnym przesłaniem papieskiej encykliki jest ubogacenie wszelkich osiągnięć naukowych oraz technologicznego rozwoju o wypływający z Ewangelii duchowy pierwiastek miłości i nadziei. To jedyne antidotum na bolączki współczesności.
Jedynie w ten właśnie sposób relacje międzyludzkie staną się mniej partnerskie, a bardziej braterskie; nie będą prowadziły do destrukcji, fałszowania rzeczywistości i naruszania praw człowieka, każdego człowieka bez wyjątku, lecz staną się wzajemnym zbudowaniem opartym na autentycznym zaufaniu, na którego deficyt cierpi współczesny człowiek.